– W pewnym momencie byłam bliska zamknięcia pracowni. Wracając do domu, spotkałam pana, który zostawił u mnie spodnie do przeróbki. Powiedział mi wtedy, iż żadna krawcowa nie zrobiła mu tak dobrze spodni, jak ja. To spotkanie dało mi siłę i pewność, iż warto kontynuować działalność. Dziś wiem, iż to była dobra decyzja – wspomina Pani Bogusława Niemiec, krawcowa z Nowej Huty.
Skąd w Pani życie wzięła się pasja do szycia?
Bogusława Niemiec: Miłość do szycia towarzyszy mi od najmłodszych lat. Już jako mała dziewczynka szyłam ubranka dla lalek, a potem, gdy trochę podrosłam, zaczęłam próbować szyć ubrania dla siebie i koleżanek. Wybór szkoły krawieckiej był więc naturalny – najpierw zawodówka, potem technikum odzieżowe. Praktyki i pierwsze prace odbywałam w zakładach krawieckich, gdzie zdobywałam doświadczenie. Choć miałam krótką przerwę, gdy wychowywałam małe dzieci, to choćby wtedy, w wolnych chwilach, siadałam do maszyny. Do 2012 roku pracowałam w różnych zakładach, ale w końcu postanowiłam otworzyć własną pracownię. Znałam już rynek i sposób zarządzania, więc uznałam, iż poradzę sobie na własną rękę. Od tamtej pory, od 2012 roku, jestem na osiedlu Hutniczym. Krawiectwo to całe moje życie.
Jak wyglądały początki Pani działalności na swoim?
Jak to bywa z początkiem każdej działalności – było ciężko. choćby po otwarciu pracowni wykonałam telefon do swojego ostatniego pracodawcy z pytaniem, czy mogłabym wrócić do pracy. Byłam bardzo bliska rezygnacji, zastanawiałam się, czy dobrze zrobiłam, decydując się na własny biznes. Na szczęście miałam ogromne wsparcie bliskich, którzy namawiali mnie, bym dała sobie rok na rozwinięcie skrzydeł. To był czas na zdobycie klientów i wyrobienie sobie opinii. Przetrwałam ten trudny okres, klienci zaczęli wracać, a pracownia zaczęła funkcjonować tak, jak powinna.
Skąd wzięła się nazwa „Domato” w nazwie pracowni?
Nazwa ma dla mnie szczególne znaczenie. W Trzech Króli, po mszy w kościele na Szklanych Domach, na jednej z budek zauważyliśmy z mężem napis „Lokal do wynajęcia”. Decyzja o wynajęciu tego miejsca zapadła niemal natychmiast. Nazwa „Domato” nawiązuje do darów, które Trzej Królowie przynieśli Jezusowi – po łacinie „dar” to właśnie „domato”. Był to dla mnie istotny czas, bo w domu brakowało pieniędzy, a decyzja o otwarciu własnej pracowni nie była łatwa. Nazwa symbolizuje więc coś cennego i wyjątkowego, a dziś uważam, iż pasuje do mojej pracowni idealnie.
Czy uważa Pani, iż krawcowe zawsze będą potrzebne?
Zdecydowanie tak. Jest wiele czynników, które sprawiają, iż krawcowe są i będą potrzebne. Kiedyś materiały były lepszej jakości, ubrania nie niszczyły się tak szybko, jak dziś. Dziś wiele osób kupuje ubrania przez Internet, które często wymagają poprawek, bo każda sylwetka jest inna. Ludzie też mają mniej pieniędzy, więc częściej wolą naprawić coś starego, niż kupować nowe. Starsze osoby są przywiązane do swoich ubrań, a z wiekiem ich sylwetka się zmienia, więc często przynoszą rzeczy do skrócenia czy zwężenia. choćby młodsze osoby przynoszą stare ubrania po swoich mamach czy babciach, żeby je dopasować do dzisiejszej mody.
Jacy są Pani klienci?
Moi klienci to przeważnie bardzo mili ludzie, choć zdarzają się tacy, którzy mają spore wymagania. Praca z ludźmi jest cudowna, choć bywa trudna. Do mojej pracowni przychodzą ludzie w każdym wieku, często całe rodziny korzystają z moich usług. Mam choćby klientów, którzy mieszkają za granicą, ale gdy tylko są w Krakowie, odwiedzają mnie. Byli tu klienci z Hiszpanii i Niemiec. Starsze osoby często przychodzą nie tylko po to, by coś uszyć czy naprawić, ale także żeby porozmawiać. Wiele z nich opowiada mi o swoich problemach, rozterkach, a także planach na przyszłość. W ciągu 12 lat na osiedlu Hutniczym poznałam całe pokolenia nowohucian – babcie, mamy, wnuki, a choćby prawnuki. Po tylu latach niektóre klientki stały się moimi koleżankami, z którymi spędzam czas również poza pracownią. Czasem przynoszą mi grzyby z lasu, domowe przetwory – to bardzo miłe gesty.
Muszę przyznać, iż dzięki klientom przez cały czas tu jestem. Szczególnie pamiętam jednego pana, który, nieświadomie, pomógł mi przetrwać kryzys. W pewnym momencie byłam bliska zamknięcia pracowni. Wracając do domu, spotkałam pana, który zostawił u mnie spodnie do przeróbki. Powiedział mi wtedy, iż żadna krawcowa nie zrobiła mu tak dobrze spodni, jak ja. To spotkanie dało mi siłę i pewność, iż warto kontynuować działalność. Dziś wiem, iż to była dobra decyzja.
Czy ktoś z rodziny zamierza przejąć po Pani schedę?
Niestety, nie mam córki, ale gdybym miała, na pewno starałabym się ukierunkować ją na krawiectwo. Gdy ktoś z rodziny nie miał pracy, zawsze zgłaszał się do mnie na prucie – dosłownie wszyscy u mnie pruli, mąż i dwóch synów też. Praca jest pracochłonna, więc dodatkowe ręce są zawsze potrzebne. Niestety, w Nowej Hucie nie ma już szkół branżowych związanych z krawiectwem, zlikwidowano szkołę odzieżową na ulicy Bulwarowej i Władysława Syrokomli, więc nie ma nowych praktykantów. W ciągu tych lat nie zgłosił się do mnie ani jeden.
Mimo zapotrzebowania na krawcowe, wiele zakładów zamyka się, bo nie są w stanie utrzymać się z powodu wysokich kosztów. To takie błędne koło – ludzie mają mniej pieniędzy, więc częściej korzystają z usług krawcowych, ale zakłady i tak się zamykają. Uważam, iż takie miejsca są szczególnie potrzebne starszym osobom, których nie stać na zakup nowej odzieży.
Czy resztki materiałów znajdują u Pani drugie życie?
Oczywiście, staram się niczego nie marnować. Z resztek szyję torby i poszewki. Torby są wodoodporne, zaprojektowane i uszyte na miejscu, w różnych kolorach i wzorach. To sposób na wykorzystanie materiałów, które normalnie by się zmarnowały.
Jakie są ceny usług u krawcowej?
Ceny zależą od usługi, ale na przykład podwinięcie spodni kosztuje 20 złotych. Latem często przerabiam stroje kąpielowe, zwężam spódnice, wszywam zamki do kurtek czy plecaków – te usługi kosztują do 25 złotych. Klienci często mówią, iż mam niskie ceny, które wahają się od 20 do 80 złotych. Ta wyższa kwota dotyczy bardziej skomplikowanych usług, jak szycie sukienki na wymiar z prostego wzoru. Najwięcej jednak robię przeróbek, które lubię najbardziej. Mam tyle pracy, iż brakuje czasu w szycie od podstaw. Moja dewiza to solidność i terminowość.
Co najbardziej lubi Pani w swojej pracy?
Najbardziej lubię doradzać klientom, pomagając im w doborze fasonów i kolorów. Oczywiście, największą euforia sprawia mi samo szycie – nie wyobrażam sobie siebie w żadnym innym miejscu ani zajmującą się czymś innym. Szycie to moja pasja i życie.
***
Czytaj także:
- Jeżeli ktoś nie pamięta imienia, to często mówi: “Zapieckowa przyszła”
- Najstarszy krakowski kaletnik: taki mamy świat, iż sami tworzymy śmietnik na Ziemi
- By wyjechać sprzedał malucha. Wrócił z pomysłem na kolejne 33 lata
- 42 lata z wózeczkiem. Pierwsza w Nowej Hucie zaczęła sprzedawać obwarzanki i robi to nadal