Kowbojki, kopytko i żółte buty z Ameryki

kulturaupodstaw.pl 6 godzin temu
Zdjęcie: fot. Małgorzata Leśniak


Małgorzata Leśniak: Robi pan w butach od lat 80. I nie jest pan pierwszym w rodzinie.

Szewc Tomasz Wegera: Szewcami byli obydwaj dziadkowie, tata i dwóch braci mojej mamy.

ML: Dużego wyboru pewnie pan nie miał przy wyborze zawodu, bo ktoś musiał przejąć tobołek z narzędziami szewskimi.

TW: Od małego dzieciaka człowiek patrzył na buty. Na to, jak się je naprawia i robi. Bracia mamy robili buty na zamówienie. Bo kiedyś, proszę pani, szyło się buty na wymiar. Do dziadka przyjeżdżał choćby jeden generał. Przywoził skórę i w trzy dni oficerki były gotowe.

ML: Ale nie tylko wojskowi chcieli mieć buty na wymiar?

TW: Pewnie, kiedyś ludzie zamawiali buty szyte pod nich. Bo to są buty robione do nóżki. Nic nie może gnieść i obcierać. Noga jest tak dokładnie wymierzona, iż but leży jak druga skóra albo skarpeta.

ML: Ktoś jeszcze robi dziś w Polsce buty na wymiar?

TW: Ojcu Świętemu robił buty szewc spod Kalwarii Zebrzydowskiej. Jan Paweł II miał u niego swoje kopyta, czyli zrobione z drewna idealne odwzorowanie stóp, więc wymiary szewc znał i mógł w każdej chwili zrobić buty.

Sprawdziłam historię papieskiego szewca. Najsłynniejsza para butów opuściła warsztat w Stanisławiu Dolnym pod Wadowicami w 1982 roku. Szewc Stanisław Żmija zrobił buty na wzór ulubionego fasonu Ojca Świętego z czasów młodości. Szewc Żmija osobiście zawiózł buty Papieżowi, a przed podróżą wypchał je starannie gazetami i całą drogę trzymał na kolanach, żeby chronić przed uszkodzeniem. Po tej pierwszej parze butów, nazwanej „czerwonymi kamaszkami”, były następne. Do dziś w warsztacie, który prowadzi syn Stanisława, przechowywane jest kopyto, na którym szyte były papieskie buty.

ML: W obuwniczych sklepach rozgrywają się małe dramaty. Bo but uciska – z przodu na nosku albo z tyłu przy pięcie. Są jeszcze boki. Ktoś ma szerszą nogę, inny wąską. A buty uśrednione, na nogę ani za wąską, ani za szeroką. No i, o czym ludzie zdają się zapominać, stopy lewa i prawa mogą różnić się wielkością. Jedna jest większa, a druga mniejsza, co prowadzi do większych dramatów.

Casus belli

TW: Kobieta kupiła sobie trzy tygodnie temu buty kowbojki. W domu okazało się, iż lewy pasuje, ale prawy nie chce wejść na nogę, więc na siłę wcisnęła stopę i porozrywała wyściełającą but od środka dermę. No i dramat, ratuj, kto może. Do warsztatu przyniósł prawą kowbojkę mąż. But skleiłem i wrócił do właścicielki.

Nie minęło dużo czasu i mąż wraca. But przez cały czas nie pasuje. Nie wziąłem pod uwagę, iż jeżeli się rozerwał, to znaczy, iż był za ciasny.

Wyrwałem środek i włożyłem najcieńszy materiał, jaki miałem, wkleiłem kliny i poszerzyłem. Miało być dobrze, a tymczasem dzwoni mąż i mówi:

„Nie udało się, stopa nie wchodzi”. W domu wojna, żona krzyczy, mąż chce lecieć po nowe buty, ale właścicielka kowbojek innych nie chce. „Co robić?” – pyta mąż. „Pan przyniesie but” – odpowiadam.

Raz jeszcze wybebeszyłem wszystko, wziąłem brzozowy kołek i włożyłem do buta, żeby go rozciągnąć. I udało się, teraz już but pasował. Koniec wojny w domu, rozwodu nie było.

ML: Porozmawiajmy o wyższości buta szytego na zamówienie nad tymi, które fabryki robią na każdą stopę.

TW: Dzisiejsze buty, choćby jeżeli cholewkę mają ze skóry, to w środku jest cerata albo derma. Jak mi klienci przynoszą do naprawy buty rozerwane między cholewką a podeszwą, to z pęknięcia wyłazi wata. Bo tak najtaniej. Jak to ma trzymać? Ludzie, to nie może trzymać.

Wata w bucie

Klienci reklamują w sklepie takie buble i przychodzi odpowiedź od producenta, iż to wina użytkownika. Gdzie tu wina użytkownika?

O, wczoraj wojskowy przyniósł takie buty do naprawy. Poprzednie wytrzymały cztery lata, a te rozwaliły się po miesiącu. Dał człowiek dużo kasy za nie, a już odłazi podeszwa. Fabrycznie robione buty się rozklejają. A kleje są bardzo drogie. Weźmy ten klej. Produkuje go markowa firma, kleją nim choćby samoloty. Trzy gramy tego kleju to jest tyle co na paznokieć, a kosztuje ponad 120 złotych.

ML: Skąd taka cena?

TW: Choćby stąd, iż droga od producenta do mnie jest długa, a na niej są hurtownicy. Jeden, drugi, trzeci, i każdy z nich musi zarobić.

ML: Znam śmiałków, którzy eksperymentowali z kropelką.

TW: Kropelka ma w składzie cyjanoakrylany, pali skórę i klejony materiał robi się twardy. To nie jest dobry pomysł na rozklejone buty.

ML: A buty szyte na zamówienie?

TW: Robi się je całe ze skóry, także wewnętrzną wyściółkę. Są trwalsze i nie zafundują nam bolesnych odcisków i bąbli. Nie trzeba w takich butach siedzieć godzinami przed telewizorem, żeby je rozciągnąć i wzorem Felicjana Dulskiego chodzić na kopiec Kościuszki, żeby się rozeszły i dopasowały do stopy. Robione na zamówienie buty pasują do nogi od razu.

ML: Zupełnie jak w bajce o Kopciuszku i pantofelku.

Kopytko

ML: A te kopyta, proszę pana, które tu leżą na półce, to po co?

TW: Używam ich do klejenia butów. To najlepszy sposób, żeby skleić pęknięcia i rozdarcia z przodu, z tyłu i z boku. Ale mam też wyjątkowe kopyta.

Pan Tomasz chwilę szpera na półkach w swoim malutkim warsztacie i wreszcie wyciąga to, czego szukał, wołając:

Pamiątkowe dziecięce kopytko

„O, a te malutkie kopytka, to czyje są? Jak pani myśli?”. I nie czekając na odpowiedź, szewc mówi z dumą: „Moje, to moje. Dziadek robił mi na nich buty”.

ML: To jedyne pamiątkowe kopytka, które się uchowały?

TW: Nie, mam kilka par takich małych. Myślałem iż swoim dzieciom i wnukom będę robił, ale oni wolą kupić w sklepie. Jak się zepsują, to dziadek naprawi. A przecież buty dla dzieci nie są tanie. Kosztują tyle, ile te dla dorosłych, a choćby i więcej.

Rozmawiamy w warsztacie. Przez niecałe pół godziny telefon pana Tomasza zadzwonił już kilka razy. Teraz przyszedł klient. To pan Łukasz, który jutro wyjeżdża do pracy w Holandii i potrzebuje pomocy na już. Buty się rozkleiły, a będą potrzebne w robocie. Pytam pana Łukasza, czy jest stałym klientem szewca Tomasza. Okazuje się, iż jest tu pierwszy raz. O warsztacie w piwnicy dowiedział się z posta na Facebooku, a przyszedł, bo lubi wspierać lokalnych rzemieślników.

„Kiedy mogę odebrać buty?” – pyta pan Łukasz. „Jutro o piątej mam wyjazd, damy radę?”.

„Wszyscy by chcieli na już” – droczy się przez chwilę szewc, ale w końcu mówi: „Przyjdź pod wieczór”.

Zanim pan Łukasz wyjdzie, razem słuchamy opowieści szewca o klientce z Niemiec.

Buty i ryby

TW: Mam znajomego, który od lat pracuje w chłodni w Niemczech. Któregoś roku matka właścicielki zakładu chciała zrobić fleki i odpicować czarne buty na glanc. A ponieważ wiedziała, iż znajomy ma w Pile szewca z doświadczeniem, to zapytała, czy podjąłbym się roboty. Zgodziłem się, buty zreperowałem. Potem trafiła do mnie kolejna para butów od tej samej klientki i z tym samym zleceniem – buty mają być na glanc.

Powiedziałem, iż chcę za naprawę 30 zł. Już pod chłodnią w Niemczech doszło do rozmowy starszej pani z kolegą o zapłacie. Ona, iż to za mało za usługę, iż należy się więcej, a w końcu, od słowa do słowa, wypłynęło, iż jestem też wędkarzem.

I wiecie, co mi podarowała? Kombinezon, który chroni przed mrozem do minus czterdziestu stopni. Było wszystko: spodnie, kurtka i czapka. To jest tak dobrze zrobione, iż pod spód wystarczy założyć zwykłą bawełnianą koszulkę. Raz, nie dowierzając, włożyłem ocieplaną koszulkę, to spociłem się jak szczur. Obca kobieta, a taki prezent mi zrobiła za naprawienie butów.

ML: I odpicowanie, nie zapominajmy o odpicowaniu. Jak się odpicowuje buty?

TW: Są profesjonalne farby do butów i kremy. A jeżeli ktoś chce spróbować sam w domu, to wystarczy krem Nivea i woda. To sztuczka, której nauczył mnie ojciec. Moczymy watę w wodzie, nabieramy trochę kremu i wcieramy kolistymi ruchami w skórzaną cholewkę buta aż do połysku. Tylko nie można tego robić na ostatnią chwilę przed balem. Trzeba czasu, żeby był efekt.

ML: A olej się sprawdzi zamiast kremu Nivea?

TW: Błysk będzie, ale wcieranie w skórę oleju spowoduje, iż wyraźniej będzie widać wszystkie jej rysy i pęknięcia. Trzeba wiedzieć, jak dbać o buty. I ludzie dbają. Są tacy, którzy mają prawdziwe kolekcje. Mam klienta, który ma w domu trzy szafy z butami.

ML: Młody?

TW: Nie, już na emeryturze. Buty poukładane według kolorów i przeznaczenia. Osobno codzienne, sportowe i eleganckie. Wiem, bo byłem u niego odebrać buty do naprawy.

ML: To chyba nietypowe, bo to kobiety są znane ze swojej miłości do butów.

TW: Proszę pani, kobiety to mają buciki w fikuśnych przezroczystych pudełkach, których stosy zapełniają specjalne szafy.

Żółte buty z Ameryki

TW: Mam koleżankę. Ładna jak lalka. Miał się z nią syn żenić, ale nie wyszło. Wyszła więc za Austriaka i mieszkają w Ameryce. Z tego jej chłopa to straszny zazdrośnik. Zabrał ją do Chin, ale kazał jej siedzieć w hotelu, bo bał się, iż ją porwą.

W Polsce niedoszła żona syna miała cztery koleżanki. Mimo dzielącego je oceanu dziewczyny przez cały czas trzymały się blisko. I ta od męża Austriaka zaprosiła kiedyś koleżanki na tydzień do siebie, do Stanów. Zabrała je tam na zakupy i powiedziała, iż mogą wybrać, co chcą, a ona zapłaci. Poszły w miasto.

To był czerwiec, czerwiec jak wiadomo ma 30 dni, i gospodyni mówi do jednej z dziewczyn, żeby wybrała sobie 30 par butów i do tego 30 torebek pod kolor. Tydzień później koleżanki wróciły do Polski, a razem z nimi prezenty. W tym 30 par butów i 30 torebek w tym samym kolorze.

Minęło trochę czasu i tę od butów potrącił taryfiarz na przejściu dla pieszych. Nogi, hop, do góry, a ona krzyczy. I wcale nie o ratunek. Pierwsze, o co zapytała, to czy jej żółte buciki z Ameryki są całe. I dziewczyna, i buty wyszły bez szwanku ze spotkania z taksówką, a z historii śmiejemy się do dziś.

ML: Tyle opowieści, tyle lat doświadczenia. Jest ktoś, komu pan przekaże dziedzictwo?

TW: Mam taką czterolatkę, gwoździe wbija. Na tej desce, o tu, ćwiczy. To moja wnuczka Bianka. A młotkiem uderza aż dzwoni.

Deska, na której wbijanie gwoździ ćwiczy wnuczka Bianka

Jest nadzieja, iż nie zginie przekazywany od pokoleń fach. I opowieści. One też zostaną.

Tomasz Wegera, bohater tej rozmowy i szewc z 40-letnim doświadczeniem, ma warsztat przy ul. Śniadeckich 17A/3 w Pile.

Idź do oryginalnego materiału