Carol Cowan postanowiła spełnić marzenie i w maju ruszyła w dwumiesięczną podróż po Europie. Zaczęła od Włoch i Słowenii, odwiedzając m.in. Rovinj, Split i Plitwickie Jeziora. Po kilku tygodniach zawitała do Zagrzebia, gdzie miała spędzić dwa dni, zanim ruszy dalej przez Bałkany aż do Grecji. Dzień przyjazdu upłynął jej w upale i zmęczeniu po długiej podróży pociągiem, więc postanowiła skorzystać z taksówki. Nie przypuszczała, iż tuż po opuszczeniu dworca, wydarzy się coś, co przekreśli jej dalszą wycieczkę.
REKLAMA
Zobacz wideo Tam turyści jeszcze nie latają, a warto. Nieoczywiste kierunki wakacji
Czy taksówki w Chorwacji są drogie? Można trafić na oszustów
Na placu przed dworcem Carol dostrzegła rząd aut i wysokiego mężczyznę opartego o ciemny samochód bez żadnych oznaczeń. Przywitał ją krótkim "hello", co od razu ją zaskoczyło. Zapytała, czy to taksówka. Odpowiedział twierdząco, choć pojazd nie miał żadnych charakterystycznych znaków. Chciała tylko dojechać do ulicy Frankopanskiej, oddalonej od stacji o kilometr.
Kierowca od razu podkreślił, iż przyjmuje wyłącznie gotówkę. Carol miała 65 euro i była przekonana, iż to w zupełności wystarczy. Wsiadła więc do auta, ale gwałtownie zauważyła, iż coś jest nie tak. Licznik zaczął bić w zawrotnym tempie. - Na światłach było już 85 euro - wspominała w rozmowie z serwisem jutarnji.hr.
Carol chciała przerwać kurs, ale kierowca przekonywał ją, iż może zapłacić kartą. Na miejscu miał czekać jego "szef" z terminalem. Gdy dotarli do ulicy Frankopanskiej, licznik pokazywał już 185 euro, a turystka - jak wspomina - płakała. Wtedy padła propozycja mająca ją uspokoić: kierowca obiecał, iż policzy "tylko" 150 euro. Na ekranie urządzenia widniała właśnie taka kwota, więc Carol zgodziła się na uregulowanie rachunku. Sama nie włożyła karty, zrobił to kierowca, a następnie podał jej terminal i polecił wpisać PIN, trzymając go powyżej jej oczu. Paragonu nie wydrukował, a stojący obok drugi samochód odjechał zaraz po zakończeniu transakcji.
Historia kobiety jeży włos na głowie. "Byłam zdruzgotana"
Kilka godzin później Carol zajrzała na konto i przeżyła szok. Zamiast 150 euro z jej karty zniknęło aż 1506 euro (ponad 6400 zł) na rzecz firmy "Ivan Madžar Taxi". - Byłam zdruzgotana. To była połowa mojego budżetu na całą podróż - opowiadała. Natychmiast zgłosiła sprawę do Visa i próbowała znaleźć komisariat, ale obawiając się, iż jej dane mogły zostać skradzione, podjęła decyzję o powrocie do domu. - Tej samej nocy odwołałam wszystko: podróże, noclegi, wycieczkę po Grecji i kupiłam bilet powrotny - mówiła chorwackim dziennikarzom. Tak zakończyła się jej pierwsza od dziesięciu lat wyprawa, na którą odważyła się po śmierci męża, po latach opieki nad nim.
Właściciel firmy, Ivan Madžar, bronił się w rozmowie z "Jutarnjim", twierdząc, iż to nie on prowadził samochód, tylko kolega bez terminala. - Padał deszcz, nie widziałem, co wpisuje - tłumaczył. Carol gwałtownie zdementowała jego wersję. - Co za bzdury! Nie padało, był ciepły dzień - podkreślała. Po powrocie do Nowej Zelandii zgłosiła sprawę ambasadzie i policji, a dokumenty trafiły do Zagrzebia przez Interpol. Odpowiedzi nigdy nie dostała.
Postanowiła więc nagłośnić swoją historię, by ostrzec innych. - Dla turystów przyjeżdżających do Zagrzebia taksówkarze są często pierwszym kontaktem z miastem. A to powinno być pozytywne doświadczenie - zaznaczała. Dopiero gdy sprawą zajęły się media, Ivan Madžar zwrócił jej 1350 euro. Pieniądze udało się odzyskać, ale planowana podróż była już stracona, a cała historia została jedynie gorzkim wspomnieniem i przestrogą dla kolejnych turystów. Czy podczas podróży korzystasz z taksówek w obcych miastach? Zapraszamy do udziału w sondzie oraz do komentowania.