Kopciuszek, czyli problem ze stopą. Fragment książki „Wielkie zmęczenie…”

magazynpismo.pl 5 dni temu

Kiedy wchodzę do mieszkania na poznańskim Starym Mieście, wita mnie drobna, szczupła, trzydziestoparoletnia kobieta. Kiedy zażenowana wręczam jej pudełko ze słodyczami, tłumacząc niewyraźnie, iż chciałam kupić kwiatki, ale nie minęłam po drodze żadnej kwiaciarni, więc stąd te słodycze, a przynieść słodycze osobie z cukrzycą, wiadomo… – Ale ja już nie mam z tym problemu, przeszłam przeszczep trzustki – wchodzi mi w słowo.

Masz przed sobą otwarty tekst, który udostępniamy w ramach promocji „Pisma”. Odkryj pozostałe treści z magazynu, także w wersji audio.Wykup prenumeratę lub dostęp online.

Prawie siadam w korytarzu, bo choć doktor Liszkowski wspominał o licznych powikłaniach, z jakimi Zuzanna się boryka, to temat przeszczepu jakoś mi umknął. Moja rozmówczyni zaczyna z kolei przepraszać, iż długo nie odpisywała na mail – rzeczywiście na kontakt z nią czekałam kilka miesięcy – ale nie była w stanie z powodu wzroku. Gdy dopytuję, co się stało, tłumaczy: – Po przeszczepie gwałtownie poprawiły mi się cukry, co jest pożądanym efektem działającej na nowo trzustki. Ale zmiana nie wpłynęła korzystnie na zdiagnozowaną u mnie przed operacją retinopatię. Skoki glikemii wpłynęły na pogorszenie wzroku. Zostałam zakwalifikowana do zabiegu laserowania oczu, ale zrobił mi się wylew. Po raz pierwszy w życiu miałam taką sytuację, iż budzę się i prawie nic nie widzę – opowiada. – I pomyślałam sobie, iż jak ja mam tu opowiadać o sobie, czy kogoś moją historią wzmocnić, kiedy nie widzę na jedno oko? Ale na szczęście już jest lepiej. Proszę usiąść, zrobię herbatę.

Zuzanna usłyszała diagnozę w grudniu 1999 roku, miała wtedy czternaście lat. Jeszcze nie zaczęła się u niej hormonalna burza związana z dojrzewaniem, co za chwilę okaże się mieć ogromne znaczenie dla tej historii.Dużo piła i biegała do toalety. Schudła. Zaczęła podejrzewać, iż rozwija się w niej cukrzyca typu pierwszego, jak u jej taty. Pojechała do niego do Puszczykowa (jej rodzice rozstali się), żeby zmierzył jej poziom glukozy we krwi dzięki glukometru.

Urządzenie cały czas pokazywało błąd. Pozostał szpital, a tam glukometr szpitalny wyświetlił 800 mg/dl (u osoby zdrowej poziom glukozy we krwi oscyluje między 80 a 100 mg/dl).– I wtedy tata zaczął płakać i mówić: „Tylko nie ty, Ania, tylko nie ty”. Bo on na mnie mówił Ania. Strasznie to przeżył – wspomina Zuzanna.

Pytam ją, czy przestraszyła się diagnozy. Odpowiada, iż od urodzenia patrzyła, jak ojciec robi sobie zastrzyki z insuliną. – Mój tata został wychowany w reżimie, niemal codziennie o stałych porach jadł to samo i tyle samo, nie potrzebował w ogóle słodyczy. Ale często dawał sobie za dużo insuliny, więc zdarzały mu się niedocukrzenia, co akurat dobrze pamiętam z dzieciństwa – mówi. Gdy pytam, czy podawanie sobie większych dawek wynikało z lęku przed powikłaniami, jakie rozwijają się zwykle z powodu zbyt wysokiego poziomu cukru, Zuzanna przytakuje. Dopytuję, czy mając w pamięci doświadczenia z tatą, nie przestraszyła się, gdy usłyszała diagnozę.

– Gdy zachorowałam, obiecałam sobie, iż będę bardzo dzielna, bo przecież wiedziałam, jak to wygląda. Byłam bardzo dumna z siebie, gdy pierwszy raz sama zrobiłam sobie zastrzyk insuliny. Postanowiłam też nie wciągać moich rodziców w temat choroby. W tym czasie byli już w separacji i moje zdrowotne problemy wydawały mi się najmniej istotne – przyznaje.

Po dwóch tygodniach w szpitalu, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, Zuzanna wróciła do domu. Na początku wszystko działało, choroba się jej słuchała. Po świętach wróciła do nauki w podstawówce i wyglądało na to, iż reżim związany z jedzeniem o stałych porach i podawaniem sobie dokładnych dawek insuliny był kluczem do stabilnej cukrzycy. Stosowanie się do wytycznych diabetologa nie było jednak łatwe – jeżeli lekarz kazał rano przyjmować cztery wymienniki węglowodanów (jeden wymiennik to np. kromka chleba) i na to podawać insulinę, to tak musiała robić, choćby jeżeli nie miała ochoty tyle jeść. Wtedy po razy pierwszy do niej dotarło, iż nagle jej dzień zaczyna się od pytania: Czego nie mogę zjeść. Albo robić.

– Bo już nie mogłam biegać po podwórku jak dawniej. Insulina w połączeniu z wysiłkiem fizycznym mocno obniża cukier, musiałam uważać, żeby nie zasłabnąć. Ale z moim lekarzem nie było rozmowy. Przychodziłaś, pokazywałaś zeszyt, w którym zapisywałaś poziom cukru przed posiłkiem i po, lekarz na podstawie tego modyfikował dawki insuliny i szłaś do domu. Żadnej rozmowy o tym, co jest dla ciebie trudne, żadnego wsparcia psychologicznego, tylko przyjęcie nowych zasad i koniec, bez wyjątków. Do tej pory pamiętam dzieci z oddziału przy ulicy Szpitalnej w Poznaniu, gdzie mnie przyjęto po diagnozie, które płakały, bo nie pozwolono im osłodzić herbaty – wspomina. W wakacje po ósmej klasie została wysłana do sanatorium dla dzieci z CT1 do Osiecznej. I wtedy zaczęły się kłopoty.

Newsletter

Aktualności „Pisma”

W każdy piątek polecimy Ci jeden tekst, który warto przeczytać w weekend.

Zapisz się

W sanatorium zobaczyłam, iż inne dzieci jedzą słodycze, piją mleko słodzone z tubki. Ja tego nie robiłam od diagnozy, bo co chwila mówiono mi, iż nie wolno. A one jadły, podawały sobie insulinę i nie przejmowały się. Nie wiem, czy to wtedy …

Idź do oryginalnego materiału