Kontenery na odzież zapchane, bo Polacy wyrzucają tam wszystko. "Garnki, śmieci, martwe zwierzęta"

natemat.pl 5 godzin temu
Widok pojemników PCK i innych firm, z których dosłownie wylewają się ubrania, a obok leżą jeszcze tony rozerwanych worków z ciuchami, może porażać. A, niestety, bywa coraz powszedniejszy. Gdzie nie spojrzeć, kontenery dosłownie pękają w szwach. Polacy są wściekli na przepisy o tekstyliach i PSZOK-kach, to pewne. – Bardzo byśmy prosili, żeby nie traktować nas jak PSZOK, bo nim nie jesteśmy – słyszymy od właścicieli pojemników. Opowiadają nam, jak to wygląda z ich perspektywy. Jak problem pączkuje od lat. Jak Polacy biorą pojemniki za śmietnik: – To nie są tylko tekstylia. To są łóżka, łóżeczka, książki, garnki, odpady komunalne...


– Nie będę jeździć do PSZOK z głupią bluzką, którą chcę wyrzucić. Nie będę zawracać sobie głowy jakimiś skarpetkami. Wyrzucę do śmieci, nie będę się z tym bawić – ile takich reakcji wokół siebie słyszycie? A może też się wściekacie na przepisy, które od stycznia 2025 roku nie pozwalają wyrzucać starych "szmat" do pojemników na odpasy zmieszane i każą wam jeździć z nimi do PSZOK-ów?

Punkty Selektywnej Zbiórki Odpadów Komunalnów albo są gdzieś daleko. Albo pracują dwie godziny dziennie. Albo tylko trzy razy w tygodniu. Generalnie stanowią kłopot i nie ułatwiają życia.

"Żądam dodatkowego pojemnika na tekstylia w ramach wysokiej opłaty za śmieci", "I to ma być ekologia? Że teraz każdy będzie musiał samochodem jechać do PSZOK z każdą parą starych gaci?", "Już widzę, jak starsze osoby będą jeździć autobusem kursującym raz na godzinę albo rzadziej lub wynajmować taksówkę, żeby wywieźć dziurawe skarpetki" – to tylko kilka opinii z facebookowych grup na przestrzeni ostatnich miesięcy.

Generalnie widać, iż Polacy się burzą. I wielu nowe przepisy ma po prostu gdzieś. O porzucaniu ubrań lasach było już niedawno głośno.

– Chciałam ostatnio wyrzucić kilka starych swetrów i bluzek do pojemnika PCK. Nie były zniszczone, były czyste, choćby je wcześniej uprałam. I wyobraź sobie, iż musiałam szukać pojemnika, bo ten, do którego chciałam je wrzucić, był zapchany do granic możliwości, a obok walały się sterty ubrań. Przy kolejnym było podobnie – opowiadała kilka dni temu znajoma.

Widok, na jaki sama trafiłam, też dał do myślenia. Tu ubrania leżały dosłownie na chodniku. Czy tak Polacy – zamiast udać się do PSZOK – postanowili rozwiązać problem swoich ubraniowych śmieci i zalać nimi pojemniki PCK i innych firm? Najwyraźniej.

Okazuje się, iż problem jest bardziej złożony niż się wydaje. Znany właścicielom pojemników od dawna i to w porażającej skali. Sprawa PSZOK-ów i ostatnich zmian w przepisach tylko jeszcze bardziej go wyeksponowała. I – co najgorsze – nie chodzi tylko o ubrania. Ale też o obraz naszego społeczeństwa.

Zlikwidowaliśmy prawie 7 tysięcy pojemników, bo były wysypiskami śmieci


– Od 24, może od 36 miesięcy, następuje fala nieprawdopodobnego zalewania naszych pojemników różnymi rzeczami. To nie są tylko tekstylia. To są łóżka, łóżeczka, to są książki, garnki... To są rzeczy, które są ludziom niepotrzebne. To przerzucanie na Czerwony Krzyż wszystkiego, co jest związane z opróżnianiem niepotrzebnych rzeczy. Tam trafia wszystko. I dobra rzecz, i odpad komunalny. Ziemniaki, jakaś makrela niezjedzona... – mówi naTemat Andrzej Antoń z biura krajowych władz Polskiego Czerwonego Krzyża.

Ziemniaki??


– Na miłość boską, od 10 lat to obserwuję. o ile nasz pojemnik jest po drodze do śmietnika, to zdarza się, iż worek ze śmieciami, trafia do niego – odpowiada.

PCK ma prawie 30 tys. pojemników w Polsce. Sprawdzane są co 10-12 dni. – Niedawno zlikwidowaliśmy prawie 7 tysięcy pojemników, które, jak się okazało, były wysypiskami śmieci – dodaje Andrzej Antoń.

Ludzie, jak uważa, często nie myślą: – Ktoś na przykład wrzuci do pojemnika stary, zamolały płaszcz. Albo pozbywa się leżanki obsikanej przez psa. Cała zawartość pojemnika jest wtedy do utylizacji. Otwarcie pojemnika przez pracownika polega na tym, iż on najpierw wącha, co jest w środku. jeżeli zapach jest odrzucający, wszystko, co tam jest, pakowane jest do worów i wyrzucane na wyspisko śmieci. choćby gdyby była tam Carolina Herrea czy Louboutin.

Przypomnijmy, to są pojemniki na odzież. Co jeszcze Polacy do nich wrzucają? I co stawiają obok? Głowa boli, gdy się tego słucha. A ręce opadają z niedowierzania.

Śmieci komunalne, ścinki tapicerskie, zwierzęta...

– Na przykład ścinki tapicerskie. Ktoś ma zakład, nie chce płacić za ich utylizację, więc w nocy przyjeżdża busem i wrzuca je do pojemnika. Albo inny drobny przedsiębiorca chce zaoszczędzić i to, co mu niepotrzebne, podrzuca nam. Często ludzie zostawiają przy naszych kontenerach zwykłe śmieci komunalne i gabaryty. To dość powszechnie zjawisko. Zdarza się to regularnie – mówi naTemat Mateusz Bolechowski, rzecznik firmy Wtórpol ze Skarżyska-Kamiennej, która działa od ponad 30 lat i ma 60 tys. pojemników – najwięcej w całym kraju.

Rocznie zbierają i przetwarzają średnio 85 tysięcy ton ubrań. – Załatwiamy sporą część problemu za państwo. Współpracujemy z PCK – dodaje.

Najgorsza rzecz w pojemnikach, jaką pamięta?


– Martwe zwierzęta. Czasem bywały żywe. Policja albo straż miejska dzwoniły wtedy do nas, iż ktoś wrzucił małego kota albo psa do pojemnika. A jest piątek wieczór, my już nie pracujemy. I trzeba działać. Takie sytuacje zwykle kończą się przecięciem kłódki i uwolnieniem zwierzaka – mówi.

Firma Wtórpol również w niektórych miejscach Polski usunęła swoje pojemniki, bo za każdym razem, gdy opróżniano je co dwa tygodnie, były pełne odpadów.

To, co dzieje się obok pojemników, to kolejna historia. Dla Kowalskiego – często odrażający widok. Dla właścicieli pojemników – problem. I wizerunkowy, i finasowy.

"Bardzo byśmy prosili, żeby nie traktować nas jak PSZOK, bo nim nie jesteśmy"


– Na ludzi działa jakiś mechanizm socjologiczny czy psychologiczny. Ktoś postawi worek obok pojemnika. Następna osoba widzi jeden worek, to zostawia kolejny. Jak są dwa worki, to ktoś zostawia zepsuty wózek dla dzieci. A ktoś inny potłuczoną muszę klaozetową albo w ogóle nie chce mu się iść do śmietnika, bo uznaje, iż pewnie i tak to zabiorą, więc śmieci z domu też tu stawia. Tak powstaje góra śmieci. Nie zbieramy pościeli, kołder, poduszek, dywanów. A dość często ustawiane są one przy pojemnikach – mówi Mateusz Bolechowski.

Czasem okazuje się, iż w tym czasie pojemnik był zapełniony tylko w jednej czwartej. Tylko pierwszej osobie nie chciało się do niego zajrzeć.

– Dla nas to problem. Dzwoni do nas straż miejska, żebyśmy przyjechali i zrobili porządek. A my w ogóle nie powinniśmy się tym zajmować, bo dzierżawimy teren tylko pod sam pojemnik. To jest metr na metr działki. To wszystko, co ludzie ustawią obok, mogłoby nas nie interesować. Ale współpracujemy z lokalnymi społecznościami i po prostu to zabieramy. Traktujemy to jako dodatkowy koszt, który nas obciąża – mówi Mateusz Bolechowski.

Czy to co dzieje się teraz przy pojemnikach, to według niego efekt nowych przepisów? Rzecznik Wtórpol uważa, iż to za krótki okres, żeby to ocenić i zauważyć zmiany. Od dawna mają wiele interwencji w kwestii przepełnionych pojemników i to nie jest tak, iż wcześniej ich nie było.

Tu np. 2021 rok.



– Ludzie pozbywają ubrań cyklicznie. I jest to związane również z porami roku a choćby z pogodą. Gdy jest paskudna pogoda, zostają w domu i chcą zrobić coś pożytecznego, więc częściej wtedy robią porządek w szafach. Robią go też przed świętami. I na wiosnę. To są okresy, kiedy odzieży w pojemnikach rzeczywiście pojawia się więcej – twierdzi.

– Często ludzie do mnie dzwonią z interwencją. Bo ktoś próbuje wrzucić ubrania do pojemnika, ale nie może, bo pojemnik jest pełny. Zawsze wtedy prosimy, żeby ta osoba spróbowała znaleźć drugi pojemnik w pobliżu – mówi.

Ale problem z PSZOK-ami widzi.

– Gdyby np. mieszkańcy miast mieli pojemniki na ubrania oprócz pojemnika na szkło i plastik, to pewnie by nie narzekali. Bo gdy trzeba zawieźć coś do PSZOKu to jest to kłopot. Widzę to w mojej gminie, gdzie PSZOK jest otwarty dwa razy w tygodniu po cztery godziny. Dla osoby pracującej zostaje tylko sobota – mówi.

Po czym dodaje: – Bardzo byśmy prosili, żeby nie traktować nas jak PSZOK, bo nim nie jesteśmy. Do naszych kontenerów można wrzucać niepotrzebne ubrania. Ale nie traktować tego jako sposobu na to, żeby zaoszczędzić sobie kłopotu, tylko, by móc nieodpłatnie pozbyć się odzieży, której już nie używamy i jednocześnie pomóc innym.



"PSZOK-i są przekleństwem jeżeli chodzi o dojazd", "Pojemniki pomagają pozbyć się problemu"


Andrzej Antoń z PCK opowiada nam, iż ludzie na przykład pakują ubrania do wielkich worów 120 litrowych.

– Wsadzi ktoś do bagażnika takie worek, a potem stoi przed pojemnikiem i myśli: "Cholera, ta dziura jest za mała". Co zrobimy? To zostawmy, niech Czerwony Krzyż rozwiąże problem. A za chwilę zjawia się amator różnych rzeczy, rozrywa ten worek, szukając skarbów. Może opróżnia kieszenie? Potem przychodzi pies, obsikuje te ubrania. Przychodzi deszcz. I nikt już nie chce się tymi ubraniami zająć, bo one do niczego się już nie nadają – mówi.

– I czeka to na kogoś, kto się nad tym zlituje. Czyli generalnie oznacza to telefon do Czerwonego Krzyża: "Zróbcie z tym coś". To jest śmieszne i straszne. Bo zbiórka byłaby fajna, gdyby wszyscy rozumieli jej prosty przekaz i naszą prostą prośbę: "Przynieś. My to wszystko zamienimy". Ale nie. Miejsce, gdzie są pojemniki, jest doskonałym pretekstem do tego, żeby pozbyć się swojego problemu, jakim teraz jest PSZOK – dodaje.

Jak zauważa, ktoś widząc te "dary" przy pojemnikach pomyśli: "Co za dobrzy ludzie, tyle worków podarowali Czerwonemu Krzyżowi, iż pojemnik nie zmieścił". A w środku są jakieś ścinki z budowy, płyty paździerzowe...

A ktoś inny pomyśli: "Boże, co za dranie w tym Czerwonym Krzyżu. Najpierw proszą o to, żeby dary dawać, a potem nikt się tym nie zajmuje".

– A my nie możemy przerzucić tego do wiaty śmietnikowej, czy na PSZOK. To tak nie działa. To są nasze koszty. To są ogromne koszty rozwiązywania problemów ludzi, którzy w ostatnim czasie zostali obarczeni obowiązkiem segregowania kolejnej frakcji. PSZOK-i często są dla nich przekleństwem, jeżeli chodzi o kwestię dojazdu – dodaje.

Ale co w ogóle dzieje się z tymi ubraniami?


"Najlepiej, jeżeli ubrania nie są bardzo zniszczone albo mokre"


Mateusz Bolechowski mówi, iż w przypadku ich pojemników ubrania nie muszą być uprasowane.

– Do nas można je wrzucić w worku. Zbieramy też pluszowe zabawki oraz dodatki, czyli nakrycia głowy, torebki, paski. Zbieramy również buty, przy czym bardzo prosimy, żeby były sparowane. Można na przykład związać sznurówki. jeżeli niepołączone buty trafią na linię sortowniczą, to przy ilości odzieży, jaką przetwarzamy, nie ma cienia szansy, żeby ktoś je jeszcze założył, bo nie znajdzie się drugiego buta do pary. A jeżeli są sparowane i w niezłym stanie, to ktoś jeszcze może w nich pochodzić.

Im mniej zniszczone ubrania, tym lepiej. Nie tylko dlatego, iż wtedy mogą dostać nowe życie i trafić do kogoś innego. Najlepsze, w niezmienionej formie, próbują jeszcze raz sprzedać.

– Przyjmujemy wszelkiego rodzaju ubrania, ale nie powinny być bardzo zniszczone ani mokre. Przede wszystkim prosimy, żeby ubrania były w zawiązanych, foliowych workach, bo to chroni je przed uszkodzeniem. jeżeli są mokre, ubrudzone smarem czy czymś innym lub dokumentnie porwane, wtedy takie rzeczy należy oddawać do PSZOK, bo wtedy stanowi to odpad – tłumaczy.

Jak dodaje, jego firma i tak wszystko przyjmuje i przetwarza i ubranie wraca na rynek. Ale różnica jest znacząca.

– Dopracowaliśmy się takiego systemu, iż recykling rzeczywiście wynosi 100 proc. Potrafimy to robić i to robimy. Tylko iż w przypadku ubrań, które nie są zniszczone – a choćby jeżeli są zużyte, to są na przykład z jednego materiału, np. z bawełny czy z wełny – ich przetwarzanie jest opłacalne. Natomiast przerobienienie zniszczonych ubrania generuje koszty, a nie zyski – tłumaczy rzecznik Wtórpol.

Z odzieży, której nie da się w inny sposób przywrócić na rynek, produkują paliwo alternatywne, które – ze względu na adekwatności łatwopalne, wymóg krótkiego terminu magazynowania i fakt, iż odbiorców jest mało – często oddają za darmo lub dopłacają, żeby wzięła ja firma, która będzie produkować z niego energię.

– To jest koszt, który my przejmujemy od samorządów i od społeczeństwa. Ale możemy to robić dzięki temu, iż ludzie wrzucają do pojemników także dobre ubrania, które my ponownie sprzedajemy. Bawełnę przerabiamy na czyściwo dla przemysłu, wełnę eksportujemy. Eksportujemy też odzież używaną – mówi.

"Jest nadmiar ubrań. Nadmiar, nadmiar, nadmiar"


Oczywiście, jak słyszymy w PCK, te zbiórki to źródło ich dochodu. Ale same gminy i spółdzielnie mieszkaniowe proszą ich o pomoc. Wszyscy widzą problem z ubraniami, wszyscy na tych pojemnikach korzystają.

– W ciągu ostatnich 5-6 lat zdarzyła się sytuacja nieprawdopodobna, iż Polki i Polacy dwa razy w ciągu roku potrafią zmienić garderobę. Sklepy sieciowe proponują mnóstwo pięknie wyglądających, a niestety szmat, które po jednym, dwóch, praniach nie nadają się do niczego. Tego jest mnóstwo. Jest nadmiar, nadmiar, nadmiar. Hedonizm w postaci ubraniowej, spowodował, iż szafy są dziś ogromnie niepojemne – mówi Andrzej Antoń.

Na koniec tylko dygresja, ale wspomina też o tym, iż generalnie jest problem, co z tymi używanymi ubraniami robić. Kiedyś na przykład chcieli pomóc powodzianom, zapakowali cały tir. Ale tir wrócił, bo ludzie nie chcieli starych ubrań.

Kiedyś wysyłano je do Afryki, ale dziś choćby Afryka ich nie chce: – Chińskie firmy, które inwestują w gospodarkę, proponują: "Po co macie chodzić w łachmanach? My wam zaproponujemy nowe rzeczy po znacznie lepszej cenie" – mówi pracownik PCK.

Idź do oryginalnego materiału