Klucze do mojego mieszkania zabieram. Nie dostaniesz ode mnie już ani złotówki, mamo…
Marta poznała Jacka na ulicy. Spieszyła się na trening do klubu sportowego, ale światła wciąż nie chciały się zmienić. Rozejrzała się. Między samochodami powstała luka, pomyślała, iż zdąży przebiec, i rzuciła się na drugą stronę ulicy.
W tym momencie zza zakrętu wyłonił się samochód, a jego kierowca też się spieszył. Zapaliło się żółte światło, więc dodał gazu. Wydawało się, iż auto i kobieta, która mu przecięła drogę, muszą się nieuchronnie zderzyć. Ale kierowca zdążył zahamować i skręcić. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Zapaliło się czerwone światło, a ruch uliczny zamarł.
Od huku hamulców Marta zastygła na środku jezdni, zacisnęła powieki i czekała na uderzenie. Zamiast niego usłyszała tylko krzyk mężczyzny, który wysiadł z auta.
— Zwariowałaś? Masz życie za nic? choćby jeżeli siebie nie szanujesz, pomyśl o innych! Po co rzucasz się pod koła? Nie mogłaś chwili zaczekać? Tak ci się spieszyło…
Marta otworzyła oczy i ujrzała przed sobą mężczyznę koło czterdziestki, z twarzą wykrzywioną gniewem.
— Na litość boską, przepraszam! — złożyła ręce jak do modlitwy. — Proszę pana, mój syn ma zawody, obraziłby się na mnie, gdybym nie zdążyła. Tak się przygotowywał… I tak już się spóźniam. Szef nie pozwolił wyjść wcześniej. Muszę być na jego występie. Każda chwila jest ważna — zaczęła gwałtownie mówić, aż nagle urwała.
Kierowca uważnie jej słuchał. Gdy przestał krzyczeć, stał się całkiem przystojnym i sympatycznym mężczyzną. Marta się zmieszała.
Światła znów się zmieniły, samochody ruszyły. Mężczyzna chwycił Martę i odciągnął na chodnik.
— Do klubu sportowego się pani spieszyła? — zapytał już spokojniej.
— Tak. Skąd pan wie? — odpowiedziała, otrząsając się z szoku.
— Samo się pani wyrwało, iż na zawody. Wsiada pani, podwiozę.
— Ojej, nie trzeba… — zaczęła się wymawiać.
— Wsiada pani! — rzucił stanowczo.
Marta podreptała do samochodu. Po trzech minutach stała przed wejściem do klubu. Mężczyzna też wysiadł.
— O, ja sobie poradzę, dziękuję… — zaczęła bełkotać.
— O co chodzi?
— Tato! — Krzyknęła nastolatka z plecakiem, rzucając się mężczyźnie w ramiona.
Przytulili się, po czym wsiedli do auta. Marta stała jak urzeczona, patrząc na nich. W końcu oprzytomniała i pobiegła do budynku.
Tak poznała Jacka. Czasem z przypadkowego spotkania i ulicznego zdarzenia rodzi się miłość.
Marta zdążyła na występ syna. Weszła na salę właśnie wtedy, gdy ogłaszano jego wyjście z partnerem. Zajął trzecie miejsce.
— No to do kawiarni? Świętujemy zwycięstwo? — zapytała, gdy Tomek wyszedł z szatni.
— Przecież nie wygrałem. Tylko trzecie miejsce — mruknął niechętnie.
— „Tylko trzecie” — przedrzeźniła go Marta. — No nieźle. Ilu chłopaków startowało? A wygrali tylko trzej, a ty wśród nich. Jestem z ciebie dumna. Następnym razem będziesz pierwszy — dodała otuchy. — Denerwowałeś się?
— Trochę. Jedźmy do domu. Jestem zmęczony. Myślałem, iż nie przyjdziesz.
Trzy dni później Marta znów spotkała Jacka pod klubem.
— Pan? Znowu po córkę?
— Jestem Jacek. Nie. Jej zajęcia skończyły się dwie godziny temu. Czekałem na panią. — Zawahał się. — Chciałem zapytać, jak tam syn. Wygrał? Zdążyła pani?
— Tak, dzięki panu. Zajął trzecie miejsce.
— Świetnie! Więc nie na darmo ryzykowała pani życiem. — Roześmieli się.
Podszedł do nich chłopiec.
— To pani syn? — spytał Jacek.
— Tak, Tomek. A to Jacek…
— Bez otczestwa. Po prostu Jacek. — Wyciągnął dłoń.
Tomek podał swoją, a Jacek uścisnął ją mocno. Gdy podjechali pod dom Marty, Jacek zaproponował, by w weekend poszli na zawody dorosłych sportowców.
— Naprawdę? Mamo, chodźmy! — ucieszył się Tomek.
— Więc umówieni? — Jacek spojrzał na Martę z nadzieją.
— Nie jestem wielką fanką zapasów — wzruszyła ramionami.
— Oto moja wizytówka. Wpiszcie numer do telefonu, żeby widzieć, iż to ja dzwonię.
— A ja nie mam wizytówek. — Marta wyjęła z torebki telefon i wybrała numer z kartki.
— Dzięki, zapiszę — powiedział Jacek, odrzucając połączenie.
— Kto to był, mamo? — spytał Tomek, gdy wchodzili po schodach.
— Pamiętasz, jak spóźniłam się na twoje zawody? On mnie podwiózł, chociaż wcześniej prawie mnie potrącił — odparła Marta.
— Nic mi o tym nie mówiłaś.
— Ale nie potrącił. Dzięki niemu zdążyłam i widziałam, jak wygrywasz — zaśmiała się.
Zaczęli się spotykać. Coraz częściej Marta zostawała po pracy, a w dni treningów razem z Jackiem odbierali Tomka spod klubu.
— Mamo, on się w tobie zakochał? — spytał kiedyś chłopiec.
— A co, we mnie nie można? Jestem stara czy brzydka?
— Nie. choćby bardzo ładna.
— Dobrze, iż to rozumiesz. Mam trzydzieści dwa lata. Dla ciebie jestem mamą, a dla innych – młodą, sympatyczną kobietą. Masz coś przeciwko?
— Nie. A tobie on też się podoba?
— No… Tak. — Marta lekko się zarumieniła.
— A jego córka będzie moją siostrą? — dopytywał.
— Jeszcze za wcześnie, żeby o tym mówić. Nie wybiegajmy tak daleko. A ty nie chciałbyś mieć siostry? — zapytała niepewnie.
— Nie wiem — przyznał szczerze.
Nie pamiętał ojca. Odszedł, gdy Tomek miał dwa i pół roku. Zawsze marzył, żeby i on miał tatę. Najbardziej bolało go, gdy koledzy chwalili się nowymi telefonami czy tabletami. „Tata mi kupił” — mówili z przekąsem. I Tomek im zazdrościł. Nie prezentów, ale tego, iż mieli ojców. U mamy nie było co prosić o nowy telefon. Zawsze brakowało pieniędzy.
Gdy na urodzZ czasem, gdy Pani Matylda w końcu zrozumiała, iż szczęście syna jest ważniejsze niż jej własne uprzedzenia, rodzina znalazła spokój, a Tomek odkrył, iż prawdziwa rodzina to nie tylko więzy krwi, ale ci, którzy realizowane są przy nas bez względu na wszystko.