Koniec! 16 lat bycia deptanym – znosiłаm kpiny, krzyki, wyzwiska

newsempire24.com 1 tydzień temu

Wiosną wszystko się zmieniło…
Nie spodziewałam się tego, już dawno straciłam nadzieję, iż coś może wstrząsnąć bagnem, w którym żyłam przez 16 lat.

W wieku 22 lat wyszłam za mąż za miłość mojego życia – Franek był całym moim światem. Szalenie mnie do niego ciągnęło, tak bardzo, iż uwielbiałam choćby jego dziwactwa. Takie jak budzenie mnie w środku zimy gdy otwierał szeroko okno i zabierał mi ciepłą kołdrę.

Podejmował za mnie decyzje – o mojej pracy, o naszych wakacjach, o relacjach między mną a jego matką, o koleżankach, z którymi się spotykałam i o których musiałam zapomnieć… Moja miłość do tego mężczyzny była ślepa.

Na początku myślałam, iż dziecko może wszystko zmienić – nas, naszą miłość i naszą rodzinę. Niestety nie udawało się nam… Franek poddał się bardzo wcześnie.

Zostawił mnie samą z moimi lękami, opowieściami ludzi i odyseją lekarza.

Nie przejmował się tym zbytnio – miał dzieci z pierwszego małżeństwa, więc moja niemożność zajścia w ciążę była dla niego ulgą. Miał wolne ręce i głowę , by ugniatać mnie jak ciasto i robić ze mną, co chciał.

Nie wiem, kiedy, jak i dlaczego pozwoliłam mu zrzucić na mnie całą winę, począwszy od tego, iż gotowane przeze mnie jedzenie przyprawia go o wrzody, a skończywszy na tym, iż chciał kolejnej namiętnej żony i kochanki, a nie zakompleksionej żony, która nie może zostać matką.

Ale miał rację co do tego ostatniego.

Chociaż nie było żadnych medycznych powodów, pomimo moich starań, nie mogłam zajść w ciążę.

Im więcej czasu mijało, tym bardziej się poddawałam. Odizolowałam się od wszystkich. Zamknęłam się w sobie.
Stałam się cieniem dziewczyny, którą kiedyś byłam.

I wytrzymałam – drwiny, krzyki, wyzwiska. Franek powtarzał mi, iż jeżeli nie będę z nim, moje życie się skończy. Przecież mieszkam w jego mieszkaniu!

On zarabia dużo, moja skromna pensja wystarcza tylko na prąd.

Utknęłam tak bardzo, iż nie mogłam choćby kupić warzyw na sałatkę bez niego, nie mówiąc już o ubraniu.

Przy rzadkich okazjach, kiedy wybuchałam gniewem i mówiłam mu, iż nie znoszę przekleństw i obelg, iż nie jestem przyzwyczajona do bycia wyzywaną i iż mam coś, za co powinnam być szanowana, szydził mi w twarz i krzyczał: „Kto? Ty?” Byłam głupsza niż nastolatka. Bardziej nieszczęśliwa niż jakakolwiek porzucona żona…
Wiem, dlaczego tak się zachowywałam – bo nie miałam do kogo pójść i komu się poskarżyć. Wyrobił mi reputację głupiej i zrezygnowanej.

A choćby więcej – skazanej na zagładę, kobiety bez wyjścia i bez ratunku.

Jednak w marcu wszystko się zmieniło. Moja jedyna przyjaciółka, Sara, od lat pracowała w Grecji i wróciła wiosną, ponieważ jej mąż poważnie zachorował.

Zanim zdążyli go zoperować, zmarł. Postanowiła zostać w kraju jeszcze jakiś czas, pozałatwiać sprawy i wyjechać. Została sama w domu – jej synowie od dawna mieszkali za granicą. Zaczęłam do niej chodzić po pracy, czasem zostawałam na noc.

Franek najpierw marudził, potem zaczął robić afery, w końcu otwarcie mi groził – iż wywlecze mnie stamtąd za włosy, iż zamknie w domu, iż zażąda rozwodu…

Pewnej nocy Sara powiedziała tylko: „Powodzenia!”. I tej samej nocy obie znalazłyśmy rozwiązanie – zamieszkać u niej po jej wyjeździe.

Wiedziałam, iż jeżeli nie będę płaciła wynajmu, poradzę sobie z moją pensją. Mieszkam tam od tamtej pory.

Codziennie rano, gdy się budzę, mówię sobie: „Dzień dobry, Reniu!”.

Patrzę przez balkon na mieszkanie Franka i przypominam sobie: „Zawsze jest wyjście kochanie!”.
Ubieram się, robię makijaż, prostuję głowę i wychodzę.

Świat już mnie nie przeraża.

Idź do oryginalnego materiału