**Dzisiejszy wpis w dzienniku:**
W eleganckich korytarzach Liceum Sobieskiego unosił się zapach pieniędzy i świeżo wypastowanych podłóg. Uczniowie chodzili z pewnością siebie tych, którzy nigdy nie poznali trudów życia. Nosili markowe ubrania i opowiadali o stażach w firmach rodziców.
Ale Ola Nowak była inna.
Jej ojciec, Jan Nowak, był woźnym w szkole. Przychodził przed świtem i zostawał długo po ostatnim dzwonku. Miał spracowane dłonie i lekko pochylone plecy, ale jego duch był niewzruszony.
Każdego dnia Ola pakowała kanapki w papierową torbę po drugim użyciu. Nosiła ubrania z drugiej ręki, często przerobione z niewiarygodną precyzją przez ojca. Gdy inne dziewczyny przyjeżdżały szkolnym autobusem lub samochodami rodziców, Ola jechała na rowerze, pedałując za tatą w porannej mgle.
Dla niektórych była niewidzialna.
Dla innych – łatwym celem.
— Ola — zaśmiała się kiedyś Zosia Kowalska, wskazując na przetarty rękaw jej bluzki, — Twój tata przypadkiem nie wycierał podłogi twoją kurtką?
Śmiech rozległ się po korytarzu.
Ola się zaczerwieniła, ale milczała. Jej ojciec zawsze powtarzał: — Nie trzeba odpowiadać na ich słowa, córeczko. Niech twoje czyny mówią za ciebie.
Mimo to bolało.
Każdego wieczoru, ucząc się przy żółtym świetle kuchennej lampy, przypominała sobie, do czego dąży. Chciała zdobyć stypendium, skończyć studia i dać tacie życie, o którym nigdy nie śmiał marzyć.
Ale jedno marzenie pogrzebała głęboko: studniówkę.
Dla jej klasy ta impreza była świętem luksusu. Dziewczyny chwaliły się na Instagramie sukienkami od projektantów, chłopcy wynajmowali limuzyny. Krążyły choćby plotki, iż ktoś sprowadzi prywatnego szefa kuchni na afterparty.
Dla Oli sam bilet kosztował więcej niż tygodniowe zakupy.
Pewnego kwietniowego wieczoru ojciec zauważył, jak patrzy przez okno, zamiast uczyć się.
— Myślami jesteś bardzo daleko — powiedział łagodnie.
— Studniówka za dwa tygodnie — westchnęła.
Jan zamilkł na chwilę. — Chcesz iść?
— No… tak. Ale to nic ważnego.
Położył dłoń na jej ramieniu. — Olu, to, iż mamy mało, nie znaczy, iż masz godzić się na jeszcze mniej. jeżeli chcesz iść, pójdziesz. Zostaw resztę mnie.
— Tato, nie stać nas…
Uśmiechnął się zmęczono. — Zaufaj mi.
Następnego dnia, sprzątając korytarz, Jan zwrócił się do pani Wiśniewskiej, polonistki Oli.
— Myśli o studniówce. Ale sam nie dam rady — wyznał cicho.
Pani Wiśniewska skinęła głową. — To wyjątkowa dziewczyna. Zostaw to nam.
W ciągu kilku dni stało się coś niezwykłego.
Nauczyciele zaczęli składać się w tajemnicy. Nie z litości — ale z podziwu. Ola pomagała słabszym uczniom, zostawała po lekcjach, sprzątała salę, gdy nikt nie prosił.
— Jest dobra — powiedziała bibliotekarka. — Taka, jaką chciałabym widzieć swoją córkę.
W jednej kopercie były 100 zł i kartka: — Twój ojciec pomógł mi, gdy zalana była piwnica. Nie wziął złotówki. To dług wdzięczności.
Gdy zliczyli datki, starczyło nie tylko na bilet — ale na wszystko.
Pani Wiśniewska przekazała wieści w klasie. — Idziesz na studniówkę, Olu.
— Jak…?
— Więcej osób ci kibicuje, niż myślisz.
Zabrały ją do małego butiku pani Malinowskiej, emerytowanej krawcowej, której córka też kiedyś była „tą biedniejszą”. Gdy Ola wyszła w szmaragdowej sukni z koronkowymi rękawami, w całym sklepie zapadła cisza.
— Wyglądasz jak księżniczka — szepnęła pani Malinowska.
Ola spojrzała w lustro i oniemiała. Po raz pierwszy zobaczyła siebie nie jako córkę woźnego, ale jako dziewczynę, która ma swoje miejsce na świecie.
W dzień studniówki Jan wstał wcześnie. Wypolerował buty, wyprasował koszulę. Chciał osobiście odprowadzić ją do limuzyny, którą nauczyciele po cichu wynajęli.
Gdy Ola wyszła w sukni, ojcu zabrakło tchu.
— Jesteś żywym obrazem matki — powiedział, mając łzy w oczach. — Byłaby z ciebie dumna.
— Chciałabym, żeby mnie widziała…
— Widzi — odparł. — Zawsze widziała.
Przed domem czekała lśniąca limuzyna. Sąsiedzi wyglądali z okien z niedowierzaniem. Ola przytuliła ojca mocno przed wejściem do auta.
— Zawsze czułam się przy tobie wyjątkowa — szepnęła. — Ale dziś… świat też to zobaczy.
W hotelu, gdzie odbywała się impreza, błyszczały żyrandole i unosiła się muzyka. Nikt nie zauważył limuzyny — dopóki Ola nie wysiadła.
Cisza rozeszła się po wejściu jak fala.
Suknia migotała w świetle, włosy spływały miękkimi lokami. Nosiła perłowy naszyjnik i szła z godnością, która uciszyła choćby szepty.
Zosia Kowalska opuściła szczękę.
— To… Ola?
Nawet DJ przestał grać na chwilę.
Ola uśmiechnęła się spokojnie. — Cześć, Zosiu.
— Skąd… jak…? — wyjąkała Zosia.
Ola nie odpowiedziała. Nie musiała.
Przez całą noc ludzie podchodzili do niej:
— Ola, wyglądasz niesamowicie!
— Czemu nikomu nie powiedziałaś?
— Zdeklasowałaś wszystkich!
Tomek Nowak, prymus i kandydat na króla studniówki, poprosił ją do tańca. — Czuję, jakbym tańczył z gwiazdą — szepnął.
— Jestem tylko Olą.
— Nie — odparł. — Jesteś kimś wyjątkowym.
Gdy ogłaszano królową i króla, Zosia wyglądała na pewną siebie — aż usłyszała nazwisko „Ola Nowak”.
Oklaski były ogłuszające.
Ola stała jak skamieniała, potem podeszła do sceny. Drżały jej ręce, gdy nakładano diadem.
Spojrzała na tłum — nie z dumą, ale z wdzięcznością.
A na końcu sali zobaczyła ojca.
Jan stał w swoim skromnym garniturze, z oczami pełnymi łez.
Rzuciła mu się w ramiona.
— Zrobiłeś to dla mnie — szepnęła.
— Nie, córeczko. Ty to zrobiłaś. JaDziesięć lat później, gdy Ola stała na scenie jako ceniona naukowiec, a Zosia patrzyła na nią z tylnych rzędów, zrozumiała, iż prawdziwa wielkość nie rodzi się z bogactwa, ale z charakteru.