— Weronika Stanisławówna, czy pani zupełnie zwariowała?! — ostry głos dyrektorki, Agnieszki Marii, przeciął ciszę w pokoju nauczycielskim. — W pięćdziesiąt osiem lat chce pani odejść ze szkoły? Dokąd pani pójdzie, na miłość boską?
Weronika spokojnie ułożyła podręczniki w stos, nie podnosząc wzroku. Dłonie jej drżały, ale starała się tego nie pokazać.
— Jakoś sobie poradzę, Agnieszko Mariu. Zawsze się jakoś radziło.
— Czy pani wiesz, co robi? Trzydzieści sześć lat w szkole! Szanowana nauczycielka, dzieci panią uwielbiają, rodzice tylko chwalą… A emeryturę dostanie pani za dwa lata, dobrą! Co pani będzie w domu robić?
Weronika w końcu podniosła głowę. W oczach miała łzy, które uparcie powstrzymywała.
— A co ja tu robię? Codziennie to samo. Lekcja, lekcja, lekcja… Sprawdzam zeszyty do północy, przygotowuję się do zajęć, choć te programy znam na pamięć od czterdziestu lat. Dzieci… — urwała, przetarła dłonią twarz. — Dzieci są już inne, Agnieszko Mariu. Nie słyszą mnie.
— Głupstwa! Wczoraj Ania Kowalska mówiła, iż tylko u pani jej Paweł rozumie matematykę!
— Rozumie… — gorzko się uśmiechnęła Weronika. — A co robi na przerwach? W telefonie utkwił, jak wszyscy. Pytam o coś — burczy w odpowiedzi. Tłumaczę zadanie — patrzy przez okno. A w domu siedzi do trzeciej nad ranem w tych swoich grach.
Agnieszka Maria ciężko westchnęła, podeszła do okna.
— Weroniko, no po co się pani zadręcza? Takie czasy, takie dzieci… Ale uczyć trzeba! jeżeli nie my, to kto?
— Nie wiem — cicho odpowiedziała Weronika. — Szczerze mówiąc, już sama nie wiem.
Weronika szła do domu po znanych podwórkach, mechanicznie licząc schody w klatce. Osiemnaście, dziewiętnaście, dwadzieścia. Zawsze dwadzieścia do trzeciego piętra. Wszystko w jej życiu było przewidywalne, zaplanowane co do minuty.
— Mamo, wcześnie dziś! — zdziwiła się córka Zosia, wyglądając z kuchni. — Coś się stało?
— Napisałam wypowiedzenie — krótko odparła Weronika, idąc do swojego pokoju.
— Jakie wypowiedzenie? Mamo, dokąd? — Zosia ruszyła za nią.
— O odejściu ze szkoły.
Zosia zastygła jak wryta, potem złapała się futryny.
— Co, źle się czujesz? Masz gorączkę? — Rzuciła się do matki, zaczęła macać jej czoło.
— Zostaw, Zosiu. Nic mi nie jest. Po prostu podjęłam decyzję.
— Jaką decyzję?! Mamo, zdajesz sobie sprawę, co mówisz? — Zosia usiadła na skraju łóżka. — Masz stabilną pracę, dobry zespół, pensję… Niezbyt wysoką, ale regularną. A teraz co? Siedzieć w domu? To prosta droga do depresji!
Weronika zdjęła buty, rozmasowała zmęczone stopy.
— A co mam teraz? Radość? Szczęście? — Spojrzała na córkę zmęczonymi oczami. — Zosiu, codziennie rano wstaję jak na egzekucję. Idę do szkoły jak skazaniec na roboty. Stoję przy tablicy, tłumaczę po raz setny to samo, a w głowie mam jedną myśl: kiedy to się skończy?
— Mamo, no przecież każdy tak ma! To wypalenie zawodowe. Trzeba wziąć urlop, odpocząć…
— Odpocząć? — Weronika gorzko się zaśmiała. — Zosiu, ja od czterdziestu lat nie odpoczywałam. Czterdzieści lat codziennie do szkoły, co wieczór z zeszytami. Każdy weekend na przygotowaniach do lekcji. Każdy urlop na kursach dokształcających albo na działce. Kiedy miałam odpocząć?
Zosia milczała, nerwowo bawiąc się rękawem bluzki.
— A co powie Andrzej? — w końcu zapytała.
— A co ma do tego Andrzej?
— Jak to co? Przecież on jest twoim… No, przecież…
— Jesteśmy czym? — Weronika odwróciła się do córki. — Widujemy się raz w tygodniu, w niedzielę. Idziemy do kina albo do teatru. Potem odprowadza mnie do domu, całuje w policzek i idzie do siebie. Już trzy lata tak samo.
— Ale przecież planujecie…
— Planujemy? — Weronika wstała, podeszła do lustra. — Zosiu, popatrz na mnie. Co widzisz?
Zosia zmieszana wzruszyła ramionami.
— Widzę mamę.
— A ja widzę staruszkę. Siwe włosy, które farbuję co miesiąc w tym samym salonie. Zmarszczki, których przybywa co rok. Dłonie, które znają tylko kredę i zeszyty. Oczy, które zapomniały błyszczeć. I wiesz, co jest najstraszniejsze? Nie pamiętam, kiedy ostatnio się śmiałam. Naprawdę śmiałam, a nie tylko uprzejmie się uśmiechałam.
Zosia podeszła do matki, objęła ją za ramiona.
— Mamo, no co ty mówisz? Jesteś piękna, mądra…
— Mądra? — Weronika się odsunęła. — Gdybym była mądra, nie przeżyłabym całego życia tak, jakby ktoś inny je za mnie zaplanował. Szkoła, studia, praca w tej samej szkole, gdzie się uczyłam. Za mąż poszłam za pierwszego, który się oświadczył. Urodziłam ciebie, rozwiodłam się, znowu praca, praca, praca… A gdzie ja jestem? Gdzie jest Weronika? Nie nauczycielka, nie mama, nie była żona. Po prostu Weronika. Zgubiłam ją gdzieś po drodze.
W przedpokoju zatrzasnęły się drzwi, rozległy się kroki wnuka.
— Babciu Weruś! — rozległ się dzwoneczkowy głos dziesięcioletniego Jacka. — Co będziemy jeść na obiad?
— Zaraz, słoneczko — odparła Weronika, ocierając oczy. — Zosiu, pogadamy później.
Jacek wpadł do pokoju jak burza, rzucił plecak na podłogę i zawisł na szyi babci.
— Babciu Weruś, mogę iść dziś do Tomka? Kupił nową grę, tam są takie zajWeronika przytuliła wnuka, spojrzała na córkę i powiedziała: “No więc dobrze, spakujmy się i ruszajmy w drogę, bo życie jest zbyt krótkie, by czekać na cud.”