Kolejarz u Andersa, czyli wspomnienia por. Wacława Jałowika, cz. 8

wolnadroga.pl 9 godzin temu

Do kąpieli można było chodzić bez ograniczeń, jeżeli czas na to pozwolił. Kolejki były długie, a łaźnia mała! W łagrze nie wydawano bielizny. Każdy nosił to co przywiózł z domu. Tym, którzy zostali okradzeni wydawano ciepłe spodnie, buszłaki na głowę, fufajki i gumowe półbuty. Rzeczy i przedmioty pochodzące z Polski miały duży popyt. Za te rzeczy można było przekupić wszystkie władze w łagrze. Prał każdy sobie. Karaluchy, pluskwy i wszy żerowały na ludziach bez przerwy. Zostałem przeniesiony do baraku, gdzie mieszkali współpracownicy doli i niedoli warsztatowej.

Życie było okropne! Pracowało się po 12 godzin dziennie. Wiele godzin traciło się w kolejce na posiłki na zewnątrz baraku, na mrozie i śniegu. Po obiedzie szedłem spać, a pluskwy wtedy tak gryzły, iż trzeba było wstać i czekać aż inni się położą, bo wówczas żarło nas mniej. Insekta te są mądre bo kiedy tylko podniosę głowę lub rękę uciekają, chowając się w szpary desek w pryczach, w ubranie, w buty itp. Było ich tysiące różnej wielkości i koloru. Za chwilę gdy człowiek znów się położył, czuje rój pod sobą. Bardzo ciężkie były te chwile. Dobijał nas nie tylko zimny klimat, głód, insekta i praca, ale też i kłamstwa o warunkach w jakich żyje rodzina. Np. jeden ze współtowarzyszy otrzymał wiadomość, iż żona moja umarła w szpitalu, iż teściowa zwariowała, iż dziecko zostało pod opieką ludzi obcych. Boże niech się dzieje wola Twoja modliłem się o zdrowie maleństwa i o szybki powrót do kraju. Cały maj 1941 r. chorowałem, zwolniono mnie od pracy, co kilka dni chodziłem do lekarza. Dostawałem zwolnienie i rozmyślałem o nierealnych ucieczkach. Byłem bezsilny. I oto usłyszałem przez głośnik radiowy w baraku o napadzie Niemców na Rosję! Serce zabiło mocniej z radości, a w kilka dni później dostałem list od żony. Okazało się, iż poprzednie informacje więźnia były fałszywe.

Żona pisze: jestem zdrowa, Henryka z Agatą ślą pozdrowienia, babcia jest zdrowa i pracuje. Krzysia codziennie się modli i mówi Boziu daj tatę, a żona pisze bądź dzielny aby Krzysia była z ciebie dumna. Większe szczęście wówczas nie mogło mnie spotkać!

Drugi raz w najcięższej chwili mojej podróży na północ otrzymałem paczkę od mojej żony. Była ona na owe czasy bardzo obfita, zawierała papier listowy, cukier, tłuszcz i ciastka, które były wskaźnikiem, iż żona żyje i pamięta o mnie. niedługo otrzymałem znów małą paczkę herbatników własnej roboty. Paczka ponownie utwierdziła, iż żona opiekuje się małą Krystyną i żyją. W paczkach nie było żadnego listu. Paczki doręczano rozpakowane. Do pana Czekucia miałem żal za udzielenie złych wiadomości. Cóż on był winien? Na pewno celowo źle go informowano. Był do mnie bardzo przywiązany, a jednak w stosunku do niego musiałem być bardzo ostrożny. Przed wypowiedzeniem wojny przez Niemców Rosji w czerwcu 1941 r. zarząd łagrów przeprowadził czystkę. Według pogłosek obozowych najbardziej niebezpieczny element miał być wywieziony z rejonu kopalni dalej na północ. W tym okresie stosunek do więźniów Polaków był bardziej podejrzliwy. Prawdopodobnie władze ZSSR zamierzały zatrudnić Rosjan ewakuowanych z terenów przyfrontowych. Do tej grupy, która miała odmaszerować wyznaczono mnie. Zaczęły się ponowne rewizje. Odebrano nam narzędzia ostre i odseparowano od reszty obozu. Po kilku dniach rozmaitych szykan, jak: badań lekarskich, kradzieży, nastąpiły znów rewizje, aby do reszty okraść tych, co coś jeszcze mieli.

Zgrupowano oddział z 200 ludzi, otoczono strażą z bagnetami na karabinach i jak największych zbójców pędzono do przodu („dawaj w pierod”). Z lewej i prawej strony szli żołnierze z bagnetami na karabinach z psami. Za oddziałem jechały dwa wozy konne, na których wieziono ekwipunek i żywność dozorców. Pozornie wozy były przeznaczone dla tych, którzy upadali ze zmęczenia.

Wszystko było bardzo tajemnicze. Nikt nie mógł odpowiedzieć na pytania dokąd idziemy! Słyszeliśmy tylko najokropniejsze przekleństwa i poganianie do przodu. Tym, którym siły odmówiły posłuszeństwa kopali tak długo, aż oddali ducha na rozmokłej drodze. Doszliśmy pomęczeni do miasta Czibju nad rzekę tej samej nazwy. Tam było centrum rafineryjne ropy naftowej. Zatrzymywano nas na każdej ulicy i liczono bez przerwy. Ulice miały zamknięcia, obstawione strażą. Śnieg leżał miejscami, a tajga zieleniła się wokoło. Złowrogo szumiała tajga górzysta i błotnista, na szczytach swych gór i dolin było jednakowo, obstawiona na przestrzeni tysiąca km. kwadratowych przez NKWD straszne. POP (polska organizacja północna) powstała w więzieniu w Kotłasie.

Fragment pochodzi z książki W. Jałowik. W piekle wojny na trzech kontynentach, oprac. K. Drozdowski, Warszawa 2020.

Krzysztof Drozdowski

Idź do oryginalnego materiału