Kolejarz u Andersa, czyli wspomnienia por. Wacława Jałowika, cz. 16

wolnadroga.pl 4 dni temu

Władze kołchozu wskazały nam kibitkę glinianą bez podłogi i okien, bez pieców, a na podściółkę przywieziono wóz tartej słomy ryżowej, którą 19 ludzi rozrzucało po kibitce na posłania. To wszystko wyglądało jak podściółka dla trzody chlewnej. Na pytanie jak będziemy się odżywiać, wskazano nam rozwalony piec gliniany bez użytku, bez komina! A opał i posiłek zapytałem. Na opał używajcie trawę z pustyni i badyle konopie. A co do posiłków powiedziano za zebrane 7 kg. bawełny otrzymamy jeden placek chleba na osobę! Prace mamy rozpocząć następnego ranka o godzinie 7 rano. Gdy przyniesiemy do kołchozu po 7 kilo bawełny otrzymamy zapłatę po jednym placku. Gotowaną wodę mamy sobie sami przygotować. Myślałem, iż to są żarty. Zabraliśmy się do urządzenia mieszkania. Silniejszych wysłałem na zbieranie trawy lub badyli na opał. Bardziej zręcznych do budowy pieca, aby ugotować wodę. niedługo zapadł mrok. Każdy zbierał opał. Zapaliliśmy w piecu, gotowaliśmy wodę. Kibitka napełniła się dymem, który mógł wyjść tylko drzwiami i małym oknem.

Tego wieczoru władze nie dały nam żadnego posiłku. Parę ludzi poszło na rozpoznanie kołchozu. Spotkali Polkę z dziećmi z Wileńszczyzny, zesłana tu do pracy. Powiedziała, iż adekwatnie żyje z wyprzedaży swoich rzeczy, ubrania, bieliznę itp. za które otrzymuje fantastyczne sumy. Na przykład za sprzedaż jednej koszuli może żyć z trojgiem dzieci około jednego miesiąca. My łagiernicy nie mieliśmy na sprzedaż choćby koszuli, która rozpadała się na kawałki.

Po wywietrzeniu kibitki wszyscy spali kamiennym snem. Osobiście modliłem się długo i rozmyślałem, co mam robić dalej. Przespaliśmy noc z 23 na 24 grudnia 1941 roku.

Po osuszeniu kibitki i ubrań, rozpaleniu pieca badylami z pól bawełny, aby ugotować wodę do resztek chleba, przypomniałem, iż to jest druga wigilia Bożego Narodzenia w ZSSR. Pierwsza odbyła się w Kotłasie. Inni spędzili tamtą wigilię przy wyrąbaniu lasu w różnych ośrodkach. Wszyscy byliśmy wymęczeni i wyczerpani. Zapytałem, czy dzisiaj pracujemy? Odpowiedź była negatywna. Zwalono wszystko na moje barki, abym to omówił z władzami kołchozu. Udałem się na poszukiwanie „predsiediaciela” – gospodarza kołchozu. Jego pierwsze pytanie było „Czy wszyscy wyszli do pracy”?

Odpowiedziałem, iż wszyscy są umęczeni do ostatnich granic, iż są bardzo głodni, zmęczeni po ciężkiej podróży. Prosiłem, aby odwiedził nas w kibitce. Przyszedł, zajrzał do wnętrza przez małe okienko. Wszyscy leżeli na dużym barłogu. Prosiłem o lepszą słomę, o piec, o światło i lekarza. Oświadczył, iż trzeba rozpocząć pracę natychmiast i dodał „u nas kto nie robotajet tot nie kuszajet” i odszedł. Za chwilę poszedłem za nim i zacząłem przekonywać, iż ludzie muszą odpocząć, iż niektórzy mają pokaleczone nogi, a po drugie iż my Polacy w wigilię Bożego Narodzenia nie pracujemy tak jak i w dzień Bożego Narodzenia. Odpowiedział zdzie nie Polsza. U nas robotajet, kto nie robotajet, tot nie kuszajet. A ja znowu swoje. Ludzie są bez pieniędzy, bez żywności, a głodni pracować nie mogą. Zażądałem zaopatrzenia na dwa dni. To pomogło, bo zdecydował się wydać pół porcji chleba. Zapowiedział, kto nie będzie zbierał bawełny, ten nic nie dostanie prócz zimnej wody ze studni kołchozu. Powiedziałem o tym wszystkim w kibitce. To spowodowało wielkie rozczarowanie. Poszła delegacja kilku osób na rozmowy z slediatielem! Odpowiedź jego była taka „ta sprawa była już omówiona i odesłał delegacje z kwitkiem”.

O godzinie 4 popołudniu udałem się z dwoma towarzyszami po odbiór chleba. Otrzymałem po jednym placku z mąki, przypalony i nic więcej. W międzyczasie uporządkowaliśmy kibitkę. Znieśliśmy suchą trawę, kilka korzeni drzew. Gotowaliśmy wodę do picia. Wszyscy mieli zajecie. Po wywietrzeniu kibitki wszyscy czekali na placki z mąki. Krótko przemówiłem do obecnych i zapytałem czy są katolikami. Poprosiłem o podniesienie rąk. Podniosło się 12, a reszta to byli Żydzi. W tej kłopotliwej sytuacji tak powiedziałem „ci którzy nie wierzą w Jezusa Chrystusa, niech w swoim gronie modlą się do Boga Ojca o wolność i pokój, a my chrześcijanie, przełamiemy się tym plackiem. Rozdałem te placki i każdemu składałem życzenia świąteczne. Żydkom tez składałem życzenia świąteczne, a nade wszystko wolności. Zaśpiewaliśmy kolędy, odmówiliśmy głośno „Ojcze Nasz”. Atmosfera była poważna przy kopciuszku naftowym. Łzy płynęły nam z oczu. Sercem i myślą byliśmy w swoich domach rodzinnych. Wieczór zakończyłem hymnem „Boże coś Polskę”.

Fragment pochodzi z książki W. Jałowik. W piekle wojny na trzech kontynentach, oprac. K. Drozdowski, Warszawa 2020.

Krzysztof Drozdowski

Idź do oryginalnego materiału