Kolację zniszczył jeden telefon
– Toś ty dostał bzika?! – Monika rzuciła serwetą na stół, aż kieliszek zatoczył się niebezpiecznie. – Zapraszać ją tutaj, do naszego domu!
– Monika, uspokój się – Marcin poprawił nerwowo krawat. – Nic strasznego się nie stało. Zwykłe spotkanie robocze.
– Robocze? – głos Moniki się załamał. – O dziesiątej wieczór? Z butelką szampana i świecami?
– Omawialiśmy nowy projekt…
– Jaki projekt, Marcin? Jaki projekt z tą… z tą Oliwią?
Marcin spuścił wzrok. Na stole wciąż stały talerze po kolacji – tak się starał przygotować bigos, chciał jej sprawić przyjemność. A teraz wszystko poszło w diabły przez jeden niefortunny telefon.
Monika wstała i zaczęła nerwowo chodzić po kuchni. Czterdzieści trzy lata, a wyglądała młodziej. Szczupła, zadbana, zawsze o siebie dbała. Marcin często mówił znajomym, iż miał szczęście do żony.
– Słuchaj mnie uważnie – zatrzymała się przed nim, ręce wsparte na biodrach. – Nie jestem idiotką, choć pewnie tak o myślisz. Ta laska dzwoni do ciebie codziennie, spóźniasz się z pracy, wracasz w posmakach jej perfum.
– Moniko, przesadzasz…
– Przesadzam? – wyjęła komórkę z kieszeni. – A to co? Piętnaście nieodebranych połączeń od niej tylko dziś!
Marcin zbladł. Zapomniał, iż Monika widzi wszystkie powiadomienia z jego telefonu przez wspólne konto rodzinne.
– Dzwoniła w sprawie pracy…
– Pracy! – Monika zaśmiała się gorzko. – W sobotę, w niedzielę, w nocy! Jaka praca może być aż taka pilna?
Marcin milczał, kręcąc w palcach widelcem. Dwadzieścia dwa lata małżeństwa i nigdy nie widział jej w takim stanie. choćby przy problemach z pieniędzmi, gdy chorowała jej matka, Monika trzymała fason. Teraz była u kresu sił.
– Marcin – jej głos zcichł, ale czuć w nim było ból – widzę, co się dzieje. Zakochałeś się w niej.
– Nie – zaprzeczył, ale choćby dla niego brzmiało to nieprzekonująco.
– Nie kłam! Nie kłam sobie! Znam cię dwadzieścia dwa lata, myślisz, iż nie widzę? Promieniejesz, gdy dzwoni. Oczy ci się świecą, gdy wychodzisz. A gdy wracasz do domu…
Monika nie dokończyła, ale Marcin zrozumiał. Gdy wracał, był ponury, rozdrażniony. Dom wydawał mu się nudny w porównaniu z biurem, gdzie pracowała Oliwia.
– Moniko, porozmawiajmy spokojnie – poprosił.
– O czym? – usiadła naprzeciw. – O tym, jak się zmieniłeś? Że przestałeś mnie dostrzegać? Że od miesiąca nie rozmawiamy naprawdę?
Marcin spojrzał na nią uważnie. Rzeczywiście, kiedy ostatnio pytał o jej sprawy? Kiedy dopytywał, jak minął dzień? Wszystkie myśli zajęła Oliwia.
– Jest młoda? – spytała cicho Monika.
– Co to ma do rzeczy?
– Ile ma lat, Marcin?
– Dwadzieścia osiem.
Monika skinęła głową, jakby potwierdziły się najgorsze obawy.
– Rozumiem. A ja mam czterdzieści trzy. Zestarzałam się dla ciebie.
– Mówisz głupstwa.
– Główstwa? – podeszła do lustra w przedpokoju. – Popatrz na mnie, Marcin. Te zmarszczki w kącikach oczu, ta siwizna, którą co miesiąc farbuję. A ona młoda, ładna, bezdzietna, bez problemów.
– Nie mamy dzieci – przypomniał Marcin.
– Nie – przyznała Monika. – I to moja wina. Nie urodziłam ci ich.
– Moniko, nie rób tego…
– Muszę! Wreszcie trzeba powiedzieć! Czuję się winna od piętnastu lat. Zawsze, gdy widzę dzieci, myślę: może Marcin ma za złe? Może chce odejść do kobiety, która mu da dziecko?
Marcin podszedł, by ją objąć, ale się odsunęła.
– Nie dotykaj. Mów szczerze: kochasz ją?
Zapadła cisza. Marcin patrzył w podłogę, Monika czekała. Na kuchennej ścianie tykały stare zegary, kupione na trzecią rocznicę.
– Nie wiem – odparł w końcu.
– Nie wiesz, czy boisz się przyznać?
– Moniko, to skomplikowane…
– Dla mnie nie – usiadła, splatając dłonie. – Albo kochasz mnie, albo ją. Trzeciej opcji nie ma.
Marcin opadł na krzesło obok. W głowie miał chaos. Z jednej strony żona, z którą przeżył najlepsze lata. Która go wspierała, wierzyła, gdy zakładał firmę. Z drugiej Oliwia, która wdarła się w jego życie pół roku temu i wywróciła do góry nogami.
– A co czujesz, gdy jest blisko? – ciągnęła Monika. – Co się z tobą dzieje?
– Czuję… iż znów jestem młody – wyznał. – Jakbym miał dwadzieścia pięć lat.
– A ze mną?
– Z tobą czuję się mężem.
– I to niedobrze?
– Nie, nie niedobrze. Ale… nudno.
Monika skinęła, jakby uzyskała odpowiedź na najważniejsze pytanie.
– Więc stałam się kulą u nogi.
– Nie kulą. Jesteś dobrą żoną, Monika. Najlepszą.
A rok później Krzysztof, siedząc w pustym mieszkaniu z widokiem na deszczową Warszawę i słuchając jak Kasia wymienia listę nowych oczekiwań, po raz pierwszy naprawdę zrozumiał, co stracił i iż płacz Ewy przy pożegnaniu był ostatnią cenną rzeczą, jaką od niej dostał.