Kochający mąż lojalny tylko wobec matki

newsempire24.com 6 dni temu

Kochałam swojego męża, ale on był oddany tylko swojej matce.

Z Anią znałyśmy się od podstawówki, a potem razem poszłyśmy na studia do Torunia. Ta historia przydarzyła się jej na czwartym roku i do dziś nie mogę pogodzić się z niesprawiedliwością, która ją spotkała. Wszystko zaczęło się jak bajka – od niespodziewanego spadku, szansy na zmianę życia, przeprowadzki do stolicy. Ale skończyło się zdradą – najpodlejszą, jaką może zgotować własna rodzina.

Jej starszy wujek, Witold, całe życie spędził w Warszawie. Zbudował swój biznes od zera, dorobił się, ale w życiu prywatnym mu się nie poszczęściło. Nie miał ani żony, ani dzieci, a całą swoją czułość przekazywał siostrzenicy. To Ania była dla niego światłem w tunelu. Rozpieszczał ją prezentami, dzwonił co tydzień, pytał o studia. A potem zmarł. Cicho, samotnie. Długo chorował, ale nikomu nie mówił. Ania dowiedziała się o jego śmierci dopiero po pogrzebie – wezwał ją prawnik.

Okazało się, iż wujek zostawił jej w spadku mieszkanie w samym centrum Warszawy – przestronne, z wysokimi sufitami, po remoncie. Ojciec Ani dostał część pieniędzy, ale mieszkanie było zapisane właśnie jej. Wtedy wydawało się, iż wszystkie drzwi stoją przed nią otworem – Warszawa, nowe życie, możliwości. Tylko jedno utrudnienie rujnowało plany: Ania miała obywatelstwo ukraińskie, więc nie mogła formalnie przyjąć spadku. Miała tylko rok, żeby znaleźć rozwiązanie.

Ojciec zaproponował wyjście – przepisać mieszkanie na kuzynkę, córkę swojej młodszej siostry, Kornelię. Ta od dawna mieszkała w Warszawie, była zamężna z Polakiem, urodziła syna i miała już polskie obywatelstwo. Kornelia od razu zgodziła się pomóc: no bo jak, przepiszemy, a jak Ania załatwi sprawę z obywatelstwem, to oddamy. Wszyscy uwierzyli.

Ania dostała pracę na warszawskiej uczelni, wprowadziła się do akademika i zaczęła zbierać dokumenty. Wszystko szło dobrze – uczyła się, dorabiała, składała papiery na pobyt stały. Aż tu nagle Kornelia pojawiła się w drzwiach i oznajmiła, iż się rozwodzi i musi gdzieś mieszkać z synkiem. “Tylko na chwilę” – zapewniała. Ania nie protestowała, wpuściła ją. Wtedy jeszcze nie wiedziała, iż wpuszcza do swojego życia nieszczęście.

Po trzech miesiącach Ania przyszła do swojego mieszkania. Jej rzeczy leżały w reklamówce na klatce. Drzwi się nie otwierały – wymieniono zamek. Dzwoniła, pukała, płakała. Nikt nie odpowiadał. Wezwała policję. Gdy przyjechali funkcjonariusze, drzwi otworzyła Kornelia – spokojna, pewna siebie. Pokazała im dokumenty, a oni tylko rozłożyli ręce. Wszystko zgodnie z prawem. choćby sąsiedzi zgodnie potwierdzili, iż mieszka tu tylko „Kornelka” z dzieckiem. O Ani – ani słowa.

Ania stała na środku klatki schodowej z walizką, a po policzkach płynęły łzy. Przyjechałam po nią, wsadziłam do taksówki i zabrałam. Wtedy nie powiedziała ani słowa – tylko patrzyła w okno, zaciskając usta. Potem były sądy, listy, adwokaci. Wszystko na marne. Mieszkanie, które miało być początkiem nowego życia, zostało jej odebrane, i to przez najbliższych.

Teraz Ania mieszka w wynajętym pokoju. Pracuje na trzech etatach, oszczędza na własne lokum. A Kornelia, jak mówią plotki, wyszła drugi raz za mąż. Za tego samego pośrednika, przez którego sprzedała warszawskie mieszkanie.

Tak to bywa: wierzysz, ufasz, pokładasz nadzieję. Ale cię zdradzają. I nie wrogowie – tylko swoi. Rodzina…

Idź do oryginalnego materiału