**Dziennik osobisty**
Zbieraliśmy resztki jedzenia ze stołów. Gdy właściciel restauracji podążył za nią w ciemności — odkrył straszną prawdę.
Marcin Kowalski był właścicielem eleganckiej restauracji „Złoty Karp” w samym sercu Warszawy. Lokal, odziedziczony po ojcu, słynął z doskonałej obsługi i wykwintnej kuchni. Marcin dbał o reputację miejsca, często pojawiał się niespodziewanie, by sprawdzić, czy wszystko działa jak należy.
Kierownikiem był Tomasz Nowak. Człowiek, który wydawał się solidny i kompetentny. Pewnego wieczoru Marcin, pracując do późna, zauważył coś dziwnego. Sprzątaczka, szczupła kobieta o imieniu Kinga Wiśniewska, nieświadoma jego obecności, ostrożnie pakowała resztki z talerzy gości do czarnej torby ukrytej pod fartuchem. Spoglądała nerwowo przez ramię, jakby bała się, iż ktoś ją przyłapie.
Marcin nie przeszkodził jej. Przeczucie podpowiadało mu, iż to nie zwykła kradzież. Postanowił za nią podążyć.
Gdy Kinga wyszła z restauracji, Marcin ruszył w ślad. Szli przez kilka ulic, aż skręcili w stronę opuszczonej dzielnicy przemysłowej. Tam, w zniszczonym budynku po dawnym magazynie, Kinga zatrzymała się. Przez pękniętą szybę Marcin zobaczył, jak rozkłada jedzenie na starym stole, wokół którego zebrała się czwórka dzieci. Jadły łapczywie, jakby nie miały nic w ustach od wielu godzin. W oczach Marcina pojawiły się łzy.
Wrócił do domu, nie mówiąc nikomu ani słowa. Całą noc przewracał się w łóżku, myśląc o tym, co widział. Rano, z zimnym gniewem, wezwał do gabinetu Tomasza.
— Wiedziałeś? — Marcin rzucił przed nim zdjęcie: Kinga i dzieci w opuszczonym budynku.
— Ja… — zaczął się jąkać Tomasz. — No cóż… Miała trudną sytuację… trochę obniżyłem jej stawkę, ale przecież nie narzekała…
— Zabrałeś matce czwórki dzieci choćby tę nędzną pensję, która pozwalałaby im przeżyć? I patrzyłeś, jak zbiera resztki, żeby je nakarmić?
Marcin zwolnił Tomasza bez wahania. Po raz pierwszy od lat zatrzasnął drzwi tak mocno, iż kelnerzy w hallu zamarli w bezruchu.
Tego samego dnia poprosił do gabinetu Kingę.
Weszła blada, ze spuszczonym wzrokiem, przyciskając dłonie do brzucha.
— Proszę wybaczyć, panie Kowalski — szepnęła. — Nie chciałam kraść… ale dzieci nie miały nic. Czasem choćby kromki chleba. Wiedziałam, iż mnie pan wyrzuci, ale nie miałam wyboru…
Marcin bez słów poprowadził ją do krzesła i delikatnie posadził. Nie było w nim ani śladu gniewu.
— Nie ukradłaś. Ratowałaś swoją rodzinę. I od dziś nie musisz się taOd tej pory restauracja “Złoty Karp” wprowadziła program, w którym wszystkie niewykorzystane dania były codziennie przekazywane potrzebującym.