Kobieta ratuje wnuka bogacza z lodowatej wody, a potem dostaje od niego nietypową propozycję pracy.

polregion.pl 10 godzin temu

Mroźne powietrze kłuło jak igłami, ale Wojciech nie czuł zimna. W środku wszystko w nim zamarło – serce stało się lodową bryłą, chłodniejszą niż największa zamieć. Stał w środku ośnieżonego parku, spowitego wieczornym półmrokiem, i gorączkowo wpatrywał się w przechodniów, wypatrując niewielkiej postaci w jaskraworóżowym kombinezonie. Jasiek. Jego wnuk.

Dla Wojciecha ten chłopiec był całym światem. Ściskając w dłoni telefon, w myślach przeklinał chwilę, gdy oderwał się na istotny służbowy rozmowę. Zaledwie chwila nieuwagi – a teraz serce ściskało mu się ze strachu i winy. Oskarżał się bezlitośnie, każdym nerwem, każdą komórką swego silnego ciała.

W głowie kołatała mu się jedna myśl: „Stracę go”. Ostatni rok jego życia stał się pasmem nieodwracalnych strat. Najpierw odeszła żona – cicho, niemal niezauważalnie, jakby przygasła pod ciężarem choroby. Potem nadeszła straszna wiadomość z Himalajów – tam zginęła jego córka i zięć. Rodzice Jaśka.

Ten chłopiec z poważnym spojrzeniem i wzruszającym uśmiechem był teraz jedynym, co łączyło Wojciecha z przeszłością. Jedynym oparciem. Myśl o stracie go powodowała fizyczną duszność. Chwytał się go jak tonący brzytwy. Nie potrafił choćby wyobrazić sobie życia bez niego.

Panika narastała. Krzyknął, aż zachrypł:

– Jasiek! Jaśku! Gdzie jesteś?!

Odpowiedziała mu tylko cisza i świst wiatru niosącego śnieżną krupy. Przechodnie rzucali na niego osądzające spojrzenia – dla nich był tylko nieuważnym dziadkiem, który zgubił dziecko. Nikt nie wiedział, ile bólu kryło się za tym krzykiem.

Aż wreszcie, gdy nadzieja była już na wyczerpaniu, dobiegł cienki, przerażony głos – od strony rzeki. Wojciech zastygł. To był głos Jaśka. Krzyk, od którego krew ścina się w żyłach.

Bez namysłu ruszył w stronę brzegu. Wiedział, jak zdradliwa jest ta rzeka. Lód wydawał się mocny, ale pod puszystym śniegiem czaiły się niebezpieczne przeręble. I tam, w czarnej wodzie, miotała się mała postać w różowym kombinezonie. Jasiek.

Serce Wojciecha runęło w dół. Biegł, grzęznąc w zaspach, potykając się, tracąc oddech. Wydawało się, iż odległość jest nie do pokonania. Widział, jak wnuk walczy z lodowatą wodą, jak ubranie ciągnie go w dół. Wiedział: nie zdąży. Ale w tej samej chwili, gdy rozpacz miała go pochłonąć, z cienia wynurzyła się ciemna postać. Kobieta.

Poruszała się szybko, niemal zwierzęco – rozciągnięta na lodzie, ślizgając się po nim, dotarła do przerębla. Jednym mocnym ruchem wyciągnęła Jaśka, a potem ciągnęła go w stronę brzegu.

Wojciech podbiegł, wyrwał wnuka ze śniegu, przycisnął do siebie tak mocno, jak tylko mógł. Chłopiec płakał, trząsł się. Bez słowa Wojciech rzucił kobiecie rozkaz:

– Za mną. Do domu. Rozgrzejemy się.

Posłusznie poszła za nim.

W samochodzie, owinięty w dziadkową kurtkę, Jasiek stopniowo się uspokajał. Lekarz zbadał go i powiedział, iż wszystko będzie dobrze. W domu Wojciech położył chłopca spać, a sam wszedł do kuchni, gdzie czekała kobieta w jego starym szlafroku. Wyglądała na kruJej oczy, głębokie jak jeziora, spotkały się z jego wzrokiem, i w tej ciszy zrozumiał, iż ich losy splotły się nierozerwalnie, jak korzenie starego dębu.

Idź do oryginalnego materiału