Było to dawno temu, a jednak pamiętam, jakby stało się wczoraj. Do dziś nie wiem, jak powiniem był zareagować. Błagać Kasię, moją żonę, by została? Czy może powiedzieć: „Idź, jeżeli chcesz”? Wydawało się, iż się kochamy, planowaliśmy dziecko, budowaliśmy wspólną przyszłość. Ale tamten wieczór w restauracji wszystko wywrócił do góry nogami. I to przez głupi rachunek! Teraz siedzę i rozmyślam: czy byłem w błędzie, nie płacąc za jej przyjaciółkę Julię, czy to Kasia zrobiła z igły widły. Ale jedno wiem na pewno – ta kłótnia zmusiła mnie do zastanowienia się, co adekwatnie dzieje się w naszym małżeństwie.
Z Kasią byliśmy małżeństwem od trzech lat i zawsze myślałem, iż wszystko między nami układa się dobrze. Owszem, zdarzały się drobne sprzeczki – kto wynosi śmieci, jaki film oglądać, gdzie jechać na wakacje. Ale ogólnie zawsze znajdowaliśmy wspólny język. Kasia była miłością mojego życia, moją podporą. Pełna życia, bystra, z nią nigdy nie było nudno. Zaczęliśmy choćby rozmawiać o dziecku, wybieraliśmy imiona, żartowaliśmy, jak będziemy spacerować z wózkiem. A tu nagle, po jednym wieczorze w restauracji, rzuca: „Jeśli tak ze mną postępujesz, może w ogóle nie powinniśmy być razem!” Jak to możliwe?
Wszystko zaczęło się od tego, iż wczoraj poszliśmy z Kasią i jej przyjaciółką Julią do restauracji. Julia znała Kasię od szkolnych lat. Nie miałem nic przeciwko niej, choć czasem irytowała mnie swoją manierą mówienia o wszystkim jak ekspert. Ale dla Kasi zawsze zachowywałem uprzejmość. W restauracji zamówiliśmy jedzenie, wino, gawędziliśmy, śmialiśmy się. Wszystko szło świetnie, aż przyniesiono rachunek. Spojrzałem na sumę – spora, ale nic niezwykłego. Wtedy Julia, z uśmiechem, mówi: „Grzegorzu, ty przecież stawiasz, prawda?” Zaniemówiłem. Nie umawialiśmy się, iż ja płacę za wszystkich. Myślałem, iż każdy zapłaci za siebie, jak to bywa, gdy wychodzimy ze znajomymi. Ale Kasia spojrzała na mnie tak, jakbym powinien od razu wyjąć portfel.
Nie chcąc psuć wieczoru, powiedziałem: „Podzielmy rachunek, to będzie sprawiedliwe”. Julia skinęła głową, ale Kasia nagle zamilkła, a jej spojrzenie stało się zimniejsze niż lód. Rozliczyliśmy się, każdy za swoje, i pojechaliśmy do domu. W samochodzie Kasia wybuchła: „Nie mogłeś zapłacić za Julię? To moja przyjaciółka! Obraziłeś mnie przed nią!” Próbowałem tłumaczyć, iż nie widziałem w tym problemu, iż nie jesteśmy milionerami, by częstować każdego. Ale nie słuchała. „Jeśli jesteś taki skąpy – rzekła – to nie wiem, jak możemy dalej żyć”. I dodała: „Może powinnam odejść?” Byłem w szoku. Odejść? Z powodu rachunku w restauracji?
W domu kłótnia się rozgorzała. Kasia krzyczała, iż nie szanuję jej przyjaciół, iż jest jej za mnie wstyd, iż nie spodziewała się takiej „małostkowości”. Przeciwstawiałem się: „Kasiu, przecież ustaliliśmy, iż oszczędzamy na remont i dziecko. Dlaczego mam płacić za Julię, która zamówiła sobie koktajl za sto złotych?” Ale Kasia tylko prychnęła: „Chodzi nie o pieniądze, ale o twoje podejście!” Jakie podejście? Zawsze się staram, opłacam nasze wyjazdy, daję prezenty. A teraz okazuje się, iż jestem sknerą, bo nie poczęstowałem jej koleżanki?
Noc spędziłem na kanapie, a rano Kasia oznajmiła, iż zastanowi się, czy ze mną zostać. Patrzyłem na nią i nie mogłem uwierzyć: czy to ta sama Kasia, z którą marzyliśmy o dziecku, śmialiśmy się z głupich komedii, snuliśmy plany? Czyżby przez jeden wieczór gotowa była to wszystko zniszczyć? Zacząłem wątpić w siebie. Może rzeczywiście postąpiłem źle? Trzeba było po prostu zapłacić i nie robić afery? Ale potem pomyślałem: dlaczego mam się czuć winny? Nie umawialiśmy się, iż ja funduję, i nie jestem bankomatem dla wszystkich jej znajomych.
Zadzwoniłem do przyjaciela, by się wygadać. Wysłuchał i rzekł: „Grzegorzu, to nie o rachunek chodzi. Kasia chciała, byś się pokazał przed jej przyjaciółką. Jakby powiedzieć: 'Patrz, jaki mam hojnego męża’. A ty ją zawiodłeś”. Może i ma rację, ale czemu nie powiedziała tego wcześniej? Zapłaciłbym, gdybym wiedział, iż to dla niej ważne. Teraz siedzę i myślę: błagać ją, by została, czy dać jej czas? Kocham Kasię, nie chcę jej stracić. Ale nie chcę też stawać się człowiekiem, który zawsze dostosowuje się do jej oczekiwań.
Dziś spróbowałem z nią porozmawiać. Powiedziałem: „Kasiu, wyjaśnijmy to. jeżeli cię uraziłem, przepraszam, ale nie zrozumiałem, czego oczekiwałaś. Rozmawiajmy otwarcie”. Spojrzała na mnie i odparła: „Grzegorzu, po prostu było mi przykro, iż nie pomyślałeś o mnie. Julia teraz pewnie myśli, iż mamy kłopoty”. Jakie kłopoty? Przez jeden rachunek? Zaproponowałem, byśmy razem spotkali się z Julią, wyjaśnili, jeżeli to takie istotne. Ale Kasia na razie milczy, a to milczenie mnie niepokoi.
Nie wiem, co robić. Błagać? Pozwolić jej odejść, jeżeli naprawdę tego chce? Ale jak można porzucić wszystko przez taką błahostkę? Przecież się kochamy, mamy plany, marzenia. A może to ja sobie to wmawiam, a dla Kasi już nie jestem tym samym człowiekiem? Patrzę na nasze zdjęcie ślubne i myślę: czy to wszystko może się skończyć przez zwykłą restaurację? Może powinienem był po prostu zapłacić za Julię i nie doprowadzać do tego. A może to szansa, by zrozumieć, co naprawdę jest dla nas ważne. Na razie wiem tylko, iż bez niej nie chcę żyć. Ale i bez szacunku do siebie – też nie potrafię.