Klient Zostawiał Mi 100 Zł Co Niedzielę — Kiedy Dowiedziałem Się Dlaczego, Mój Świat Zatrzymał Się

polregion.pl 3 godzin temu

W lokalu „U Joli” pracuję od dwóch lat. To nie jest wymarzona praca, ale stabilna. Ciepła kawa, brzęk talerzy i dźwięk dzwoneczka nad drzwiami te drobiazgi trzymają mnie przy ziemi. Polubiłam ten mały świat naszej restauracji, szczególnie w ciche niedzielne poranki, gdy słońce prześwituje przez żaluzje, a stałych bywalców widać już od progu.

Mamy swoich stałych gości. To oni sprawiają, iż czuję się tu jak w domu. Jest emerytowana para, która zawsze dzieli się naleśnikami z truskawkami i trzyma za ręce przy stole. Grupa nastolatków, która wpada jak burza po niedzielnym treningu piłki nożnej, śmiejąc się i domagając jedzenia. Jest też mama z malutką córeczką, które dzielą się kurczakiem z goframi, a dziewczynka z powagą macza kawałki w syropie, co zawsze rozczula mi serce.

Nawet ten hipster, który zamawia tę samą jajecznicę i stuka w laptopa, jakby pisał następną wielką powieść. Wszyscy oni sprawiają, iż moja praca to coś więcej niż nalewanie kawy i zbieranie naczyń.

Ale jeden mężczyzna cichy, nieco tajemniczy wyróżniał się spośród nich wszystkich.

Zawsze siadał w tej samej ławce. Trzeciej od tyłu, przy oknie, z widokiem na parking. Nie iż to był szczególny widok. Po prostu siedział tam, patrząc. Myśląc. Zawsze sam. Zawsze w tej samej flanelowej koszuli, wytartej na łokciach. Czasem zamawiał kawałek sernika, czasem kanapkę, ale kawę zawsze.

I co niedzielę, bez wyjątku, zostawiał mi sto złotych napiwku.

Żadnej karteczki. Żadnego wyjaśnienia. Tylko ciche skinienie głową, ciepły uśmiech i banknot starannie złożony pod filiżanką.

Na początku myślałam, iż to pomyłka. choćby wybiegłam za nim pierwszej niedzieli.

Proszę pana! Zostawił pan to

Odwrócił się, uśmiechnął i powiedział tylko: To dla pani.

I poszedł dalej.

Od tamtej pory stało się to rutyną. Każda niedziela. Ta sama ławka. Ten sam uśmiech. Ten sam napiwek. I żadnych wyjaśnień.

Nie jestem bogata. Mieszkam w malutkim mieszkaniu z moim kotem, Pierożkiem, pracuję na dwa etaty i uczę się wieczorowo księgowości. Te napiwki? One coś znaczyły. Pomagały z zakupami, benzyną, czynszem. Czasem ratowały prąd. Ale ważniejsze było to, iż czułam się dzięki nim dostrzeżona. Jakby ktoś tam doceniał moją pracę choćby jeżeli nie wiedziałam dlaczego.

Jak myślisz, czemu to robi? spytałam raz moją koleżankę z pracy i przyjaciółkę Różę, gdy jadłyśmy razem zapiekankę po zmianie.

Wzruszyła ramionami, maczając frytki w keczupie. Może jest bogaty? Albo przypominasz mu kogoś. Córkę, na przykład?

Zaśmiałam się. Myślisz, iż mam jakiegoś zagubionego milionera-tatę, który tu sobie tak przychodzi?

Nigdy nic nie wiadomo zażartowała. To tylko U Joli, nie telenowela. Ale ten człowiek ma na pewno swoją historię.

I nie mogłam przestać się zastanawiać, jaką.

Nigdy nie zostawał dłużej. Nigdy nie rozpoczynał rozmowy. Tylko patrzył na świat zza swojej ławki, popijając kawę, jakby czas płynął dla niego inaczej. Ale zauważałam drobiazgi. Jak się uśmiechał, gdy rodzina przy sąsiednim stole wybuchała śmiechem. Jak raz zapłacił za obiad starszej parze i wyślizgnął się, zanim zdążyli podziękować. Jak znał moje imię, chociaż nigdy mu go nie powiedziałam.

Aż nadeszła niedziela, gdy wszystko się zmieniło.

Wyglądał inaczej. Bledszy. Zmęczony. Jakby coś ciężkiego przygniatało mu klatkę piersiową, a on nie miał siły tego od siebie odsunąć. Uśmiechał się, ale ten uśmiech nie sięgał oczu. Spytałam, czy czegoś potrzebuje, a on spojrzał na mój znaczek z imieniem.

Nie, dziękuję Jadwigo powiedział cicho, jakby zapamiętywał moje imię.

To był pierwszy raz, gdy je wypowiedział na głos.

Gdy wychodził, zostawił zwykły napiwek. Zawahałam się, ale wyciągnęłam telefon i zrobiłam mu zdjęcie, gdy szedł w stronę samochodu. Nie wiem czemu. Tego dnia wydawał się kruchy. Jakbym mogła go stracić, gdybym tylko mrugnęła.

Tej nocy wrzuciłam zdjęcie na swojego małego Instagrama. Prosty podpis:

Co niedzielę ten cichy pan przychodzi do naszej restauracji i zostawia sto złotych napiwku. Nie mówi wiele. Ale jego życzliwość znaczy więcej, niż kiedykolwiek się dowie. Chciałam tylko podziękować, kimkolwiek jesteś.

Dziesięć minut później zadzwonił telefon.

To była mama.

Patrzyłam na ekran. Ostatnio nie rozmawiałyśmy wiele. Zawsze było między nami trudno za dużo niedomówień, za dużo rzeczy niewyjaśnionych. Ale coś kazało mi odebrać.

Cześć powiedziałam ostrożnie.

Głos jej drżał. Dlaczego wrzuciłaś to zdjęcie?

Co? Mamo, o co ci chodzi?

Ten mężczyzna na zdjęciu, Jadziu. To twój ojciec.

Zapomniałam oddychać.

Znów spojrzałam na ekran. Na człowieka, któremu od miesięcy podawałam kawę i ciasto w każdą niedzielę. Na człowieka, który zostawiał mi więcej niż moja tygodniówka.

To niemożliwe. choćby go nie pamiętam wyszeptałam.

Wzięła głęboki oddech. Nie miałabyś jak. Odszedł, gdy byłaś niemowlęciem. Dopilnowałam tego.

Serce waliło mi jak młot. Dlaczego?

Byłam zła powiedziała. Zawiódł nas. Odszedł, gdy najbardziej go potrzebowaliśmy. Nie chciałam, żeby znowu cię zranił, więc pozbyłam się wszystkich zdjęć. Wszystkich wspomnień.

Czułam, jakby zapadła się podłoga.

Wrócił kilka miesięcy temu ciągnęła. Jest chory. Nieuleczalnie. Pewnie rak. Chciał cię zobaczyć. Powiedziałam, iż nie. Ale powiedziałam, gdzie pracujesz. Mówił, iż chce cię tylko zobaczyć z daleka.

Stuzłotowe napiwki nagle miały sens.

To nie była tylko życzliwość. To była wina. Żal. Złamany człowiek, który próbował powiedzieć: Widzę cię. Przepraszam.

Odłożyłam słuchawkę i długo siedziałam w ciszy. Telefon wibrowIleś później, zamiast kolejnego napiwku, dostałam list i stary zegarek po nim ten sam, który nosił na przegubie każdej niedzieli a jego krótka wiadomość brzmiała: „Czasu było za mało, ale chciałem, żebyś wiedziała, iż byłeś najważniejszą rzeczą, jaką zostawiłem na tym świecie”.

Idź do oryginalnego materiału