Po 9 latach, pomimo opóźnień premiery fani w końcu doczekali się Killing Floor 3. Czy warto było tyle czekać? Moim zdaniem nie.
Swego czasu bardzo dużo grałem w część poprzedzającą Killing Floor 3, ale czas płynął, a ja totalnie zapomniałem o tym tytule. Dopiero niedawno przypomniałem sobie o wielu godzinach spędzonych w tej grze i z ciekawością oczekiwałem premiery trzeciej odsłony. Jednak okazuje się, iż twórcy nie nauczyli się niczego na potknięciach innych firm z branży. Produkcja cierpi na wiele problemów, które „kiedyś tam zostaną naprawione” – ale zacznijmy od początku.
Killing Floor 3 to kooperacyjny FPS, w którym bronimy się przed falami potworów. Pomiędzy nimi kupujemy wyposażenie i możemy ustawić pułapki czy wieżyczki. Map do wyboru aktualnie jest osiem; niestety wszystkie utrzymane w szarej nudnej kolorystyce, przez co mogą się mylić. Po każdej misji wracamy do głównej bazy, gdzie możemy permanentnie ulepszyć postać lub broń. W tym HUBie możemy też zmienić klasę postaci. Wybór jest bardzo standardowy, bo mamy: komandosa, podpalaczkę, inżyniera, ninję, medyka i strzelczynię wyborową.

Już przy wyborze broni pojawia się problem. Tak naprawdę nie ma żadnego wyboru – po prostu na początku misji dostajemy podstawowy oręż danej klasy, a jak nazbieramy wystarczająco dużo gotówki, to kupujemy najdroższą i tyle. Czyli cały czas gramy z jednym zestawem. Twórcy obiecują nowe bronie jeszcze w tym roku w darmowej aktualizacji. Fajnie, ale wypadałoby je dać na premierę. Podczas gry zbieramy też materiały, które pozwalają nam ulepszyć bronie, ale nie jest to raczej sztuka. One po prostu wpadają i nie było momentu, żebym się tym specjalnie przejmował. Rozwój postaci jest równie niesatysfakcjonujący. Cały czas odnosiłem wrażenie, iż jest tutaj tylko dlatego, iż ktoś to obiecał na jakimś spotkaniu i musiał coś wymyślić.
W Killing Floor 3 jest dziesięć typów przeciwników i trzech końcowych bossów. Każdy rodzaj tych pierwszych istot ma jednak dosłownie identyczne modele, więc gwałtownie można się poczuć jak przy ataku klonów. Jasne, są to jakieś cyberpotwory z piekła, ale nie wierzę, iż nie dało się wymyślić czegoś, żeby nie widzieć cały czas tego samego. No i bossowie. To, iż jest ich tylko trzech, to też jest jakieś nieporozumienie. Liczyłem, iż na przynajmniej po jednym na mapę, ale gwałtownie się rozczarowałem. choćby na wyższych poziomach trudności walka z nimi się nie różni. Mają po prostu więcej życia i zadają więcej obrażeń. Twórcy chwalą się systemem M.E.A.T., który ma dostarczać „wrażenia” prawdziwej rzezi. Da się odstrzelić każdą kończynę i jest naprawdę dużo krwi, ale w tej chwili to już nic tak nadzwyczajnego. Każda tego typu gra ma taki system, tylko nazwany po swojemu.

Stan techniczny gry też jest daleki od ideału. Często doświadczałem doczytywania się modeli postaci czy otoczenia po czasie, a na PS5 przy stabilnym Internecie zdarzały się spadki klatek. Momentami gra wygląda, jakby twórcom nie wystarczyło czasu w dokończenie map. Brakuje tekstur, pojawiają się ukryte ściany. Zdarzyło mi się też, iż boss tak skakał po mapie, iż wpadł w ścianę i trochę mi zajęło, zanim go znalazłem. Ogólnie graficznie wygląda to jak średnia produkcja z poprzedniej generacji, tak samo jak wszystkie mechaniki i animacje postaci. Twórcy pracowali nad tą grą te 9 lat, a i tak im czasu nie starczyło.
Ostatnim nieszczęsnym elementem tej gry jest fabuła zrobiona totalnie na kolanie. Poprzednie części nie miały jej wcale i to było zrozumiałe, liczyła się tylko rozwałka. W trójce natomiast pojawia się jakaś szczątkowa opowieść. Jest chyba 8 misji, gdzie podczas fal przeciwników trzeba znaleźć jakiś przedmiot. W tym czasie nasza szefowa coś nam opowiada. Przykładowo, dlaczego świat tak wygląda, kto jest za to odpowiedzialny i co my tu robimy. Niestety mówi nam to podczas gdy zalewają nas hordy potworów i średnio można skupić się na poznawaniu historii, podczas kiedy walczymy o życie. choćby nie zauważyłem, gdy skończyłem ostatnią z misji fabularnych. Wydawało mi się, iż skończą się jakimś podsumowaniem, a tak naprawdę to wróciliśmy do bazy i tyle. Równie dobrze mogłoby ich nie być.

Oczywiście są też zadania codzienne, cotygodniowe i, co za tym idzie, przepustka sezonowa, w której możemy odblokować przedmioty kosmetyczne dla naszych postaci. Niestety to jest za mało, żebym poświęcił więcej czasu tej produkcji. Koniec końców Killing Floor 3 to kolejna gra-usługa, która ma wyciągnąć od nas pieniądze na skórki czy zawieszki do broni. Za strzelaniem nic nie idzie, a szkoda, bo w poprzedniej części naprawdę bawiłem się świetnie.
Powyższa recenzja powstała w ramach współpracy z firmą Plaion. Dziękujemy!
Fot. główna: materiały promocyjne (Tripwire Interactive)