Czasami kiedy zapada zmrok, wymykam się samotnie z domu i idę na cmentarz. Odbijam od głównej alei lekko w bok i przystaję przy trzech starych mogiłach. Przysiadam na skraju pierwszego pomnika i rozkładam się ze zniczami. Kiedy ogień zaczyna się palić, przykrywam szklane naczynie i mówię: dziadek, opowiedz mi, jak to było? A potem dodaję: wiesz, iż mój tato zawsze mówił, iż bardzo mu ciebie brakowało? Opowiadał, iż tylko trochę cię pamiętał, bo miał trzy latka kiedy odszedłeś. I mówił też, iż zawsze za tobą tęsknił.
Spoglądam na tablicę z inskrypcją tak, jakby to była jego twarz i drążę temat: jesteś moim przodkiem, a nigdy cię nie poznałam. Mnie też ciebie brakowało przez te wszystkie lata. Płynie we mnie przecież twoja krew. W tym czasie poprawiłam stroik ze sztucznymi kwiatami i przesunęłam znicz. W takich chwilach, kiedy mówi się do człowieka, a on uparcie milczy, czasami po prostu brakuje słów. Nastaje więc wówczas taka niezręczna cisza, po której nachylam się nad tablicą i szepczę jakby na ucho, że: zawsze możesz się do mnie odezwać, choćby w śnie. Bo o tak wiele rzeczy chciałabym cię zapytać…
Przodkowie moi. Franciszek w Wygnanki
Dziadek Franciszek mieszkał w Górnej Wygnance bardzo blisko Czortkowa. Babcia pochodziła z Wasylkowców, oddalonych od tego miasta o 30 kilometrów. Poznał ją dlatego, iż Frania często przyjeżdżała do Czortkowa do siostry Marii, która za męża miała oficera. W koszarach sporo się działo, bo wojsko organizowało wyjazdy do Rumunii w ramach występów teatralnych. Babcia korzystała z okazji, żeby trochę świata zobaczyć i połknęła bakcyla. Pamiętam takie zdjęcie w rodzinnym albumie, do którego pozowała z resztą ekipy. Młodzi chłopcy i dziewczęta w mundurach, przepasani skórzanymi pasami i w lśniących oficerkach. Trupa z Czortkowa na gościnnych występach u bliskich sąsiadów.
I tak prawdopodobnie się poznali. Ona potrzebowała nowych butów, a on był szewcem. Franciszek uszył Franciszce oficerki i zakochał się w niej na zabój. Moja babcia jednak nie myślała o nim wcale. Starszy od niej o 12 lat, utykał na jedną nogę i do tego był dużo niższy. Pomimo wszystko jednak on nie przestawał smalić do niej cholewek, dlatego ona nie przestawała się z niego naigrywać. Razem z koleżankami naśmiewała się z podstarzałego, niefortunnego i natrętnego amanta i miały tam młode dziewuchy z niego ubaw po pachy.
Tymczasem Frania kochała się w Edwardzie, który zalecał się do niej i choćby już rozmyślał o ślubie. Minęło więc kilka miesięcy i poszedł ten jej cud chłopak do miejscowego wyrobiska, gdzie każdy, kto potrzebował bielić ściany w chałupie, kilofem kawałek jasnego, miękkiego kamienia odbijał i kruszył. Czas było szykować wesele i odświeżyć izbę dla gości, więc Edward zabrał się ochoczo do pracy. Jednak na miejscu coś poszło nie tak i zasypało go tam podczas roboty, tak iż zginął na miejscu.
Babcia opowiadała mi, iż potem wszystko już było jej jedno. Niczego nie chciała, jak tylko w pole iść i na miedzy krowę paść. Wtedy czytała książki i wypłakiwała oczy. Życie jej rozpadło się na tysiąc kawałków i nie dało się go już posklejać. Niedługo potem, przyszedł czas, kiedy z każdej strony słychać było, iż na okoliczne wsie napadają zbrodniarze wojenni i Frania coraz częściej przyjeżdżała do siostry, żeby czuć się bezpieczną w koszarach. Któregoś dnia, kiedy nocowała u Marysi, rankiem do drzwi jej mieszkania zapukała ich matka. Była spanikowana i w rozpaczy. Moja prababcia Joanna opowiedziała im wówczas, iż w Wasylkowcach wybili ludzi. Ojca mojej babki uprowadzono wraz z jej braćmi. Powiedziała wtedy do Frani takie słowa: zobacz córko, twoja siostra ma męża i on ją chroni, a ty nie masz nikogo. Co z tobą będzie? Ty musisz wyjść za mąż, inaczej nie przeżyjesz.
Śniatyński i Śniatyńczuk
Moja prababka nie wróciła już do Wasylkowców i została w Wygnance. Zamieszkała z Franią, która w trybie natychmiastowym wyszła za mojego dziadka. Okoliczności te sprawiły, iż tych dwoje się pobrało. Ona go nie kochała i nigdy nie była z nim szczęśliwa. On natomiast wielbił ją do końca swoich dni, ale miłości o jakiej marzył, nie zaznał. Ochronił ją i przez wzgląd na bezpieczeństwo, zmienił w papierach nazwisko, żeby dopasować się do lokalnej ludności. Ze wszystkimi dobrze żył. Każdy go lubił. Nie miał wrogów. Mieszkali w rodzinnym domu Franciszka od 1940, do końca wojny, do momentu aż ich stamtąd wysiedlono i nikomu nic się nie stało złego w tym czasie. Dziadek zrobił dobrą robotę i sprawdził się w swoim zadaniu. W Wygnance przyszła na świat ich córka, a mój ojciec urodził się już w Środzie Śląskiej.
Po wojnie w Środzie Śląskiej
Babcia miała w domu pomoc, bo dziadek zatrudnił dla niej kobietę do pracy. Kupował Frani kapelusze, kołnierze z drogich futer i nie byle jakie ubrania. Płaszcze i kostiumy. Poza tym sam szył dla niej eleganckie buty. Jako szewc robił w moim mieście karierę i miał kasy jak lodu. Stać go było żeby żonę stroić, w karty pieniądze przegrywać i kupować drogi alkohol. Często wieczorami znikał z domu i wracał nad ranem. Babcia zawsze podejrzewała go o zdrady. Jednak kiedy zachorował, ona płaciła lekarzom grube pieniądze, aby tylko podnieśli go z tego nieszczęścia. On natomiast pisywał do niej listy ze szpitala pełne troski. Zamartwiał się o to, czy starczy jej pieniędzy na utrzymanie siebie i dzieci. Nie pamiętam, z czym walczył, ale babcia opowiadała mi, iż wraz z moczem wydalał kawałki nerek. Mówiła, iż wszystko to stało się przez alkohol.
Kiedy umarł, życie mojej babci zrobiło się z dnia na dzień trudne. Franciszka sprzedała wszystkie norki i lisy, żeby mieć za co żyć. Sprzedała również krowe żywicielkę, która przyjechała z nimi na ziemie odzyskane. Potrzebowała czasu, żeby się zorganizować w zaistniałych okolicznosciach. Moi dziadkowie nie byli szczęśliwym małżeństwem. Frania choćby nie pragnęła być matką. Nie dała mu miłości o jakiej marzył, ale pomimo wszystko zdążyli doczekać się syna, który w przyszłości został moim tatą.
Teraz kiedy odwiedzam ich mogiły, zawsze myślę o tym, jak wyglądało to małżeństwo. Dwoje ludzi, których połączył strach i wojna przeżyło ze sobą tylko 9 lat. Każde z nich pragnęło kochać i być szczęśliwym, ale nie było im to dane. Żyli poprawnie i bez skandalów. Doczekali się dzieci i gdyby dziadek nie topił smutów w kieliszku, kto wie? Może miałabym dziś o nim żywe wspomnienie. Niestety los zadecydował inaczej. Dlatego zawsze, kiedy odwiedzam go na cmentarzu, proszę, aby odezwał się do mnie. We śnie albo na jawie. Mam mnóstwo pytań do niego. Chciałabym go zobaczyć i pogawędzić. Tęsknie do niego tak samo, jak mój tato…
Przodkowie moi. Piękna Marysia
Maria była tylko o rok starsza od mojej babci. Siostry były ze sobą bardzo zżyte. W czasie, kiedy Frania przeżywała miłość swojego życia, Maria była już mężatką. Ich ojciec, a mój pradziadek Emil, wydał ją za mąż za oficera. Najprawdopodobniej stacjonował on w punkcie tamtejszej straży granicznej, skąd potem przeniesiono go, już wraz z żoną do koszar w Czortkowie.
Zanim jednak Maria została wydana, jej przyszły mąż, po tym, jak ją sobie upatrzył, przychodził do Emila z wódką i dogadał się z nim w sprawie Marysi, która uchodziła za lokalną piękność. Oczywiście jej samej nikt o zdanie nie pytał. Ona nie była zachwycona tym matrymonium i nie wyrażała zgody na ten związek, za co mój pradziadek straszliwie ją sprał. Bił tak dotkliwie za jej upór, iż doznała ona obrażeń wewnętrznych. Wszystkie te razy w brzuch zaowocowały bezdzietnością i bardzo bolącymi miesiączkami do końca jej życia. Ostatecznie jednak Marysia, nie mając innego wyjścia, została żoną żołnierza, którego ani imienia, ani nazwiska już nie pamiętam.
Maria nie była w tym związku szczęśliwa. Trzymała męża na dystans. Babcia Frania opowiadała mi taką historię, iż kiedy odwiedziła pewnego razu siostrę w koszarach, przyniosła jej cały kosz świeżych jaj. I stała się wtedy świadkiem okoliczności, które sugerują, iż nie było to małżeństwo sielankowe. Mąż Marysi miał wówczas podejść do żony, ponieważ chciał ją objąć i pocałować i rozpętał tym samym burzę. Maria odskoczyła przerażona, stanęła przy koszu i zaczęła celować w niego jajkami. Rzucała je z furią jedno po drugim. Niektóre trafiały w cel, a inne w ściany pokoju. Ten szał ustał, gdy koszyk opustoszał.
Babci mojej zawsze tych jaj było szkoda…
Kilka lat po wojnie
Kiedy obie siostry musiały wyjechać z Czortkowa, bo zaczął się czas wysiedlenia, przyjechały do Środy Śląskiej pociągiem ze swoją matką, moją prababcią Joanną, moim dziadkiem Franciszkiem i córką mojej babci (moją ciotką) oraz z moim tatą, który był jeszcze w jej brzuchu. Dzieje te szeroko opisałam tutaj — KROWA ŻYWICIELKA. Warto kliknąć na link i zapoznać się z tą historią, bo pełna jest ona ludzkich potarganych przez wojnę losów.
Marysia wyszła po wojnie po raz drugi za mąż. Nie mam żadnych informacji na temat tego, co stało się z jej pierwszym mężem. Być może kiedyś to wiedziałam, ale teraz niestety nie pamiętam, sądzę jednak, iż musiał najpewniej zginąć na froncie, skoro Marysia została żoną warszawiaka, Henryka Jastrzębowskiego (ur. 12 09 1902 roku, zm. 15.08. 1977 r.). Podobno chętnych do jej ręki nie brakowało, bo przez cały czas jej uroda słynna była w tej okolicy, często wzbudzając zazdrość innych kobiet, które nierzadko opowiadały o niej niechlubne historie, mające na celu umiejszać ją w ludzkich oczach.
Maria Jastrzębowska zmarła dużo wcześniej od Henryka. Krąży w mojej rodzinie takie opowiadanie o tym, iż mój tato, który był wtedy małym chłopcem, uczył swoją ciotkę jazdy na rowerze. Podobno podczas tych lekcji ona przewróciła się niefortunnie i kierownica mocno wbiła jej się w brzuch. Niedługo potem okazało się, iż Marysia zachorowała na raka wątroby. Zmarła niebawem, a mój ojciec zawsze myślał, iż wszystko to stało się przez niego. Wyrzucał sobie, iż ten upadek spowodował chorobę i śmierć ukochanej ciotki. Że gdyby nie chciał nauczyć jej pedałowania, żyłaby jeszcze długo. Oboje byli bardzo ze sobą zżyci. Wspominałam wcześniej, iż Maria nie miała dzieci, więc szalała za swoim siostrzeńcem.
Pochowano ją obok mojej prababci Joanny. 14 lat później tuż obok niej spoczął jej drugi mąż, Henryk. Ja jednak już nie pamiętam jego mogiły. To bardzo interesująca sprawa jest, bo dopiero niedawno ustaliłam, dlaczego w rzędzie, gdzie spoczywają moi przodkowie, pomiędzy nimi znajduje się grobowiec obcych ludzi. Stało się tak dlatego, iż miejsce pochówku Henryka nie było opłacone i w pewnym momencie zostało ponownie zagospodarowane. Najwyraźniej mojej babci nie zależało na tym pomniku, skoro o niego nie zadbała. Dlaczego? Tego już nie dowiem sie prawdopodobnie nigdy…
Przodkowie moi. Prababcia Joanna
Dziadka Franciszka nigdy nie widziałam, podobnie jak ciotki mojego taty – Marysi. Jednak prababcia Joanna zmarła, kiedy miałam trzy lata, a więc zdążyłam w ostatniej chwili, żeby ją poznać. Była już wtedy staruszką. Bardzo niziutka i drobna. Zgarbiona, pomarszczona i w chustce na głowie. Tak naprawdę mam tylko dwa bardzo mgliste o niej wspomnienia. Jedno jest takie, iż widzę ją na krześle w kąciku przy oknie, a drugie, iż siedzę u niej na kolanach. Tylko z nią jedną mam takie doświadczenia, dlatego, gdy przychodzę do jej mogiły, z nią rozmawia mi się najłatwiej. Mówię do niej wtedy: babcia Joanna, szkoda, iż nie możesz mi już opowiedzieć, jak poznałaś pradziadka Emila i jak żyliście w tych Wasylkowcach. Może kiedyś jednak zdecydujesz się i przyjdziesz do mnie, choćby we śnie i poopowiadasz. Ja chętnie posłucham. Przecież mnie znasz. Napewno pamiętasz tę małą dziewczynkę, którą posadziłaś sobie na kolanach…
Babcia Frania sporo opowiadała mi o swoich rodzicach. Mówiła, iż tato jej, czyili mój pradziadek Emil był kowalem-maszynistą. Próbowałam ustalić, jak można połączyć te dwa zawody, ale nigdzie nic na ten temat nie znalazłam. Być może więc było tak, iż najsampierw pracował na kolei, a potem zrobił zawód kowala. Czego dowodem jest ten prawie stuletni dokument. Bezcenny dla mnie. Dzięki temu, iż jestem w jego posiadaniu wiem, iż pradziadek urodził się w Probużnej...
Joanna z Masłowskich
Moi przodkowie mieli dom i uprawiali ziemię, ale nie byli gospodarzami pęłną gębą, o czym zaświadcza fakt, iż Emil będąc już w wieku 42 lat uczył się zawodu kowala. prawdopodobnie nie posiadali pola, tylko jakiś niewielki ogródek, z którego rodzina nie była w stanie się wyżywić. Po trzech latach praktyki, pradziadek został fachowcem i potem jego synowie uczyli się kowalstwa u niego. To byli bracia mojej babci Frani – Piotr i Tadeusz.
Joanna piekła w domu chleb w każdy piątek. Dużo bochenków, żeby starczyło na cały tydzień. Gotowała smacznie, choć bardzo prosto, co zapadło mocno w pamięci Frani. Kiedy przychodziła jesień, szła w pola do sąsiadów, żeby pomagać w zbiorach plonów, a potem oni albo pomagali jej, albo obdarowywali ją kartoflami, zbożem, kapustą czy burakami. Tamtejszy czarnoziem był niezwykle płodny. Pamiętam takie opowieści o tym, iż gdy ktoś w polu zranił sobie rękę, to przykładał na ranę ziemię, żeby zatamować krew. Uraz gwałtownie się goił. Babcia tak opowiadała o tej ziemi, iż była wręcz magiczna.
Migawki ze wspomnień
O swojej mamie mówiła, iż była to bardzo pracowita kobieta. Pamiętam taki wątek o tym, jak prababcia szła do lasu, a gdy z niego wracała, niosła na placach ogromny bagaż z gałezi. Przygniatał ją on niemal do samej ziemi, a ona szła bardzo gwałtownie do domu, żeby nie zabrakło jej sił do wykonania tego zadania. To są takie strzepy wspomnień, migawki z wieczornego jej gawędzenia, które przywołuję tutaj, aby już nigdy nie zapomnieć. Frania mówiła też, iż był taki czas w ich rodzinie, iż jej tato Emil nawiązał romans i iż to była starszliwa tragedia wówczas dla nich wszystkich. Joanna zabrała ze sobą córki i poszła z nimi do tej kobiety, żeby prosić, aby zostawiła jej męża w spokoju, bo jego dzieci go potrzebują. Nie znam szczegółów tych okoliczności i mogę sobie jedynie wyobrazić ogrom boleści mojej prababki, ale wiem napewno, iż skutecznie wyperswadowała tej kobiecie potajemne spotkania z Emilem. Dla mnie jest to historia wręcz nieprawdopodobna, iż po tym wszystkim przez cały czas moi pradziadkowie żyli ze sobą jakby nigdy nic, ale to były inne czasy. Liczyło się tylko przetrwanie, a zarówno prababka Joanna jak i jej czwórka potomstwa potrzebowały ojca, żeby się wyżywić.
Pmiętam również takie opowiadanie o bracie mojej prababci Joanny, którego imienia nie pamiętam już, ale wiem, iż był drwalem i pracował w lesie. Frania z dumą mówiła, iż był z jej wujka chłop jak dąb i iż taki był z niego mocarz, iż potrafił ścięte grube drzewo położyć sobie na ramieniu i w ten sposób przenosić. Tacy byli Masłowcy i moja babka wyraźnie się tym szczyciła.
Przodkowie moi. Emil, Piotr i Tadeusz
Pamiętacie ten moment, o którym napisałam wyżej, kiedy w Czortkowie do drzwi mieszkania Marysi, gdzie nocowała wówczas Frania, zapukała ich matka i powiedziała im, iż w Wasylkowcach wybili ludzi, i iż uprawadzili ich ojca i braci?
Świętonowcy zostali napadnięci w swoim domu nocą, w marcu 1940 roku. Pradziadka Emila i jego dwóch synów na oczach Joanny bito i poniżano. Ona wyrywała się, żeby ich ratować, ale mordercy trzymali ją i nie dopuszczali do męża i jej dzieci. Kazali jej na to wszystko patrzeć. I ona patrzyła, aż stało się tak, iż dostała straszliwych drgawek i upadła na ziemię, a z ust jej toczyła się piana. To był pierwszy w jej życiu atak epilepsji. Póżniej, do końca swoich dni chorowała na padaczkę.
Emil, Piotr i Tadeusz nie zostali zamordowani w Wasylkowcach. Uprowadzono ich, a prababcię oszczędzono. Moja babcia Frania zawsze mówiła, iż stało się tak, ponieważ porywacze liczyli na to, iż do matki przyjadą jej córki i wtedy wybiją do końca całą familię. Wnioskuję z tego, iż musieli oni dobrze znać Świętonowskich. Być może choćby byli to ich sąsiedzi.
Ale tak się nie stało, ponieważ Joannna była niezwykle dzielna. W takim stanie, zszokowana, przerażona i po starszliwym ataku epilepsji, wyruszyła na pieszo z Wasylkowców do Czortkowa. Sama jak palec w takiej długiej, trudnej i jakże niebezpiecznej drodze przeszła 30 kilometrów. I nie była to przecież miła wędrówka wśród malowniczych pól, ale droga przez mękę. prawdopodobnie zanosiła się płaczem, niejeden raz padała na kolana wyczerpana cierpieniem. Poznałam tę historię, kiedy byłam dzieckiem, ale nigdy wcześniej nie wyobrazałam sobie tego tak dotkliwie. A przecież było to coś przerażającego!
Ta dzielna kobieta szła do swoich córek, żeby zapobiec temu, aby one przyszły do niej. Ratowała swoje dzieci. Te które ocalały.
Wiecie już, iż nie wróciała do domu w Wasylkowcach. Została z Franią w Wygnance, gdzie zamieszkała z rodziną Śniatyńskich. Dopiero po jakimś czasie w rzece znaleziono zwłoki Emila, który został zastrzelony i jego syna Piotra, na którego ciele były ślady ran kłutych. Tadeusza tam nie było. Dopiero po 5 tygodniach rzeka wyrzuciała kolejne ciało. Całkiem rozmoczone, tak, iż nie sposób było poznać, co to za człowiek był. Mówiono wówczas, iż to Tadeusz Świętonowski, ale babcia Frania nigdy nie dawała temu wiary, bo nie można było mieć pewności w takiej sytuacji. Dlatego potem przez wiele lat szukała brata przez Czerwony Krzyż. Pamiętam taki list, który przyszedł kiedyś do niej. Otwierała go z drżącymi rękami, ale nie były to dobre wieści. Nigdy go nie namierzyła, choć wierzyła, iż jej brat żyje. Marzyła o takiej chwili, kiedy znowu się spotkają. Serce mi się kraja od tej opowieści…
Poszukiwanie Tadeusza
Teraz wraz z Ines również zaczęłyśmy szukać Tadeusza, choć wiemy, iż gdybyśmy go znalazły, to najpewniej już nieżyjącego, choćby gdyby przeżył napad w Wasylkowcach. Dużo o tym rozmawiałyśmy i zadałyśmy takie pytanie: skoro uciekł bandytom, to dlaczego nie próbował ich odnaleźć? Analizowałyśmy to bardzo gruntownie i doszłyśmy do takiego wniosku. Tadeusz szukając po wojnie Frani, tak jak ona szukała jego, używałby jej panieńskiego nazwiska. Nie wiedział przecież, iż wyszła za mąż zaraz po tej tragedii w jej rodzinnym domu. Podobnie rzecz ma się z Marią. Ona zmieniła nazwisko po powtórnym wyjściu za mąż i tak naprawdę Franciszka i Maria Świętonowskie nigdzie nie figurowały w papierach powojennych. Dlatego sądzę, iż gdyby moja babcia rzeczywiście miała dobre przeczucie i jej brat Tadeusz przeżył, być może próbował odnaleźć siostry, ale nie miał wystarczających o nich informacji.
Myślę, iż moja prababka Joanna również wierzyła, iż jeszcze kiedyś spotka się ze swoim synem, jednak tak się nigdy nie stało. Zmarła w ubiegłym wieku. Przeżyła 83 lata.
Dzięki zachowanym dokumentom, wiem, gdzie się urodziła i jak na imię mieli jej rodzice. To jedyny trop dotyczący wcześniejszego pokolenia mojej rodziny. Nie mam teraz nic więcej, jednak uznaję te informacje za bardzo obiecujące w dalszych poszukiwaniach.
Wspomnienie o niej napełnia mnie dumą. Jej siła i bohaterstwo sprawiło, iż ocalała moja babcia Frania. Gdyby tak się nie stało, na świat nigdy nie przyszedłby mój tato. I nie było by mnie tutaj z Wami. Wówczas nigdy nie dowiedzielibyście się o niej bez mojego bloga. Świat zapomniałby o Joannie Świętonowskiej, z domu Masłowskiej, matce zamordowanych synów, żonie zamordowanego męża i dzielnej kobiecie, która uratowała swoje córki. Mając takiego przodka, można być prawdziwie dumnym. I tak właśnie się czuję…
Przodkowie moi. Babka Franciszka
Przeżyła dwie wojny światowe. Zawsze to podkreślała, choć podczas pierwszej z nich była maleńskim dzieckiem. Urodziła się w roku 1914, przeżyła 75 lat. Umarła w Legnicy i tam została pochowana.
Całkiem niedawno znalazłam ten dokument, który widzicie poniżej. Jest to wyciąg z aktu urodzenia jej ojca Emila Świętonowskiego, choć napisano tam Emilian ( w sumie też ładnie). Sporo tam informacji, zapisanych po prostu piórem na papierze, ale jedna jest jakby ukryta i trzeba być blisko tej rodziny, żeby ją odczytać. Zobaczcie tylko, pradziadek dał swojej drugiej córce, a mojej babci Frani imię po swojej matce. Kim była i jak wyglądało jej życie? Czy dane mi będzie kiedyś dowiefdzieć się tego…?
Przodkowie rozpalają moją wyobraźnię. Ich losy są dla mnie hipnotyzujące. Mogłabym resztę swoich dni spędzić na poszukiwaniu wspomnień i rekonstrukcji ich życia. Józef i Franciszka, którzy byli rodzicami mojego pradziadka istnieli w świecie, którego nie pamiętają już najstarsi ludzie jakich znam. Kim byli, czym się zajmowali, ile mieli dzieci, czy darzyli się miłością? Tyle pytań bez odpowiedzi, iż aż żal. A Mikołaj i Karolina? Moi pradziadkowie z Masłowskich, którzy żyli w XIX wieku w Germakówce? Jakie były ich losy?Przodkowie moi, opowiedzcie mi, jak to było…
Moje życie to także już pisząca się historia. Możecie o niej poczytać na tym blogu, jak również w moich książkach. Zawarłam w nich, albo raczej przemyciłam najwięcej wspomnień o sobie samej. Przetrwanie niejedno ma obilcze. Polecam! Poniżej zostawiam informacje na temat tych poblikacji…
Artykuł zawiera autoreklamę