“Tomek, nie przychodź już do mnie więcej. Dobrze?” – poprosiłam spokojnie.
“Jak to? Dzisiaj nie mam przychodzić?” – nie zrozumiał Tomek.
…Był wczesny ranek, Tomek stał już w przedpokoju. Spieszył się do pracy.
“Nie, w ogóle nie przychodź” – doprecyzowałam.
“Hmm… Co się stało, Danusia? Dobra, zadzwonię w ciągu dnia” – Tomek pospiesznie pocałował mnie i wybiegł. Zamknęłam za nim drzwi i odetchnęłam z ulgą.
…Długo nie mogłam się zebrać, by to powiedzieć. Te słowa kosztowały mnie wiele. Tomek był niemal członkiem rodziny.
Tej nocy byłam namiętna i niesyta. Żegnałam się. Tomek niczego nie zrozumiał, nie domyślił się. Tylko się zdziwił:
“Danusia! No dziś to dopiero jesteś złota. Bogini! Bądź zawsze taka! Kocham cię, malutka!”
…Kiedyś przyjaźniliśmy się rodzinami. Ja, mój mąż Rysiek, Tomek i jego żona Wiórka (tak czule nazywał swoją Wandę).
Młodość była szalona, pełna imprez i bezmyślnych wybryków. Prawdę mówiąc, Tomek zawsze mi się podobał. jeżeli kupowałam sukienkę, buty czy torebkę, myślałam odrobinę i o nim. Zastanawiałam się, czy spodoba mu się nowy zakup. Wiórka była moją najlepszą przyjaciółką.
Ileż razem przeszłyśmy! Nie da się tego opowiedzieć. Wiedziałam, iż Tomek do mnie wzdycha, ale zawsze pilnowaliśmy dystansu.
Na wspólnych spotkaniach Tomek delikatnie mnie przytulał i szeptał do ucha:
“Danuś, tak się stęskniłem!”
Generalnie myślę, iż gdy ludzie przyjaźnią się rodzinami, zawsze jest między nimi jakieś uczucie. Mężczyzna do kobiety, albo na odwrót. Człowiek słaby jest na pokusy. Na pewno ktoś komuś bardzo się podoba, a ktoś inny kocha się w żonie przyjaciela. I dlatego się przyjaźnią. Do czasu… Nie wierzę w przyjaźń mężczyzny i kobiety. Pewnie między takimi “przyjaciółmi” było już w łóżku, jest, albo będzie. Może się “doprzyjaźnić”… To jak rozpalać ogień przy stogu siana. Prędzej czy później wszystko spłonie. Może są wyjątki. Rzadkie.
…Mój Rysiek cmokał i zerkał na Wiórkę. Nieraz to zauważyłam i dawałam mu w ucho.
Rysiek śmiał się i wykręcał:
“Danuś, nie zawracaj głowy! Przecież jesteśmy przyjaciółmi!”
A potem, z uśmiechem, dodawał:
“Grzeszy ten, co jeszcze chodzi…”
W Wiórce byłam pewna jak w sobie. Ona nigdy nie przeszłaby granicy. Ale mój Rysiek lubił zbierać maliny w cudzych ogrodach. Dlatego po dwudziestu latach rozwiedliśmy się. Rysiek ożenił się z jedną taką “maliną”, kiedy zaczęła ględzić o przyszłym dziedzicu. Wtedy nasze dzieci, już dorosłe, opuściły dom. Spakowałam Rysiowi walizkę i pobłogosławiłam na drugie małżeństwo.
“No i nastała ta słynna samotność kobiety” – martwiłam się na początku.
Wiórka z Tomkiem często wpadali w odwiedziny i próbowali mnie żałować. Ale szczerze mówiąc, wcale nie cierpiałam. Chociaż wszystkie święta znienawidziłam. Wtedy błąkałam się po mieszkaniu, jak oszołomiona. Właśnie w święta najbardziej czuje się samotność. Nie ma z kim pogadać, pokłócić się, choćby popłakać.
…Po trzech latach Tomek został wdowcem. No cóż, śmierci nie oszukasz. Wiórka ciężko chorowała przez rok i przed odejściem zapisała mi swojego ukochanego męża.
Tak mi powiedziała:
“Danuś, zajmij się Tolą. Nie chcę, żeby przypadł jakiejś innej babie. A ty mu się zawsze podobałaś, to czułam. Żyjcie razem.”
Tomek opłakał żonę, postawił jej granitowy nagrobek, zasadził piękne kwiaty. Z czasem zaczął do mnie zaglądać. Przyjmowałam go z otwartym sercem, pomagałam mu przeżyć stratę. Gotowa byłam zalać go ciepłem, opieką, miłością. Mieliśmy wiele wspomnień – radosnych i smutnych.
…Przeszliśmy w życiu niejedno. Dzieliliśmy euforii i smutki po połowie. Zbliżyliśmy się jeszcze bardziej.
Ale z biegiem czasu zaczęłam się męczyć tą relacją. Wkurzałam się na Tolę, kłóciłam o byle co, czepiałam się bez powodu. I w końcu zrozumiałam – to nie moje! W ogóle nie moje!
Zapach nie ten, łóżko zimne, zero poczucia humoru. Miałam wrażenie, iż Tomek mówi jak ślepy o kolorach. Jego sposób mówienia mnie irytował. Gadał od rana do wieczora, a słuchać nie było czego. Był nudny, zbyt drobiazgowy, wybredny w jedzeniu i ubraniach. Krótko mówiąc, choćby księżyc świecił, nigdy nie będzie słońcem. Pewnie Wiórka bardzo go kochała, skoro znosiła te wszystkie fanaberie?
Zaczęły mnie dręczyć wyrzuty sumienia. Może po prostu przyzwyczaiłam się żyć sama, bez lokatorów. Cała moja sympatia do Tomka wyparowała. A gdy już zaczął mnie po prostu wkurzać, zaproponowałam spokojne rozstanie. Postanowiłam: dam mu tę jedną, szaloną noc (niech zapamięta!) i skończymy z Tolą na zawsze.
Tomek zaś szaleńczo mnie kochał i był pewien, iż wszystko między nami idealnie. Na moje wybuchy reagował niewinnym uśmiechem. Całował mnie po rękach, spojrzeniem nie uraził. Nigdy się nie kłócił, nie obrażał.
Czasem mówił z naiwnym uśmiechem:
“Danusia, nie gniewaj się. Wszystko załatwię. Nie uda ci się mnie od siebie odpędzić. Nie puszczaj mojej dłoni. Kto cię będzie tak kochał jak ja?”
I rzeczywiście – kto? Po jego słowach topniałam jak świeczka.
…Tomek zadzwonił w przerwie obiadowej.
“Danusia! Co się stało? Wszystko w porządku?” – zaniepokoił się.
“Wszystko w porządku. Przyjdź wcześniej. Strasznie się stęskniłam” – wydukałam przepraszającym tonem.
No i co, pomyślałam, jesteś jak walizka bez ucha – żal wyrzucić, a nieść niewygodnie…
Nasze drogi spięły się w jeden węzeł.
I co mam teraz zrobić? Zostawić biednego wdowca na pastwę losu? Zginie sam jak palec…