**Dziennik, 12 czerwca 2023**
Jadę do ukochanego, a adekwatnie lecę na skrzydłach szczęścia. W końcu syn skończył szkołę i dostał się na studia. Teraz ja i mój mąż, Marek, będziemy mogli wreszcie żyć razem.
Gdy tylko odprowadziłam Szymona na akademik, jeszcze tego samego dnia kupiłam bilet autobusowy i ruszyłam do Marka. Byliśmy małżeństwem dopiero dwa lata, ale znaliśmy się od wieki.
Nasza historia nie była prosta – trudno się zaczęła, jeszcze trudniej się toczyła, ale los obiecywał nam wspólną przyszłość. Przynajmniej ja byłam tego pewna.
Poznaliśmy się z Markiem osiem lat temu. Ledwo wówczas doszłam do siebie po rozwodzie z pierwszym mężem, długo nie dopuszczałam nikogo do serca. Aż do dnia, gdy spotkałam jego. Choć i z nim początkowo wzdragałam się przed nowym związkiem. Musiał się naprawdę postarać, by przekonać mnie, iż nie jest taki jak mój były, Krzysztof.
Pół roku się spotykaliśmy, potem zamieszkaliśmy razem. Marek wprowadził się do mnie, bo w swoim kawalerku we Wrocławiu byłoby nam ciasno. Miałam wtedy dziesięcioletniego syna. Chłopak był spokojny, ale z ojczymem też nie od razu znalazł wspólny język.
Po trzech latach Marek zacząć mówić o ślubie. ale ja, Ewa, nie paliłam się do ponownego zamążpójścia. Uważałam, iż pieczątka w dowodzie to relikt przeszłości. Nie chroni przed zdradą – ani mężczyzny, ani kobiety. Było mi dobrze tak, jak było.
Marek początkowo przytakiwał, ale z czasem uznał, iż to za mało. Chciał, bym była jego żoną we wszystkim. W końcu postawił ultimatum: „Albo ślub, albo koniec.”
Jego upór mnie zirytował. Uznałam, iż lepiej się rozejść. I tak minęło pół roku. W tym czasie Marek przeprowadził się do Katowic, gdzie dobry znajomy zaoferował mu świetną posadę. Do rodzinnej Łodzi zaglądał rzadko, głównie by odwiedzić rodziców. I właśnie podczas jednej z tych wizyt znów się spotkaliśmy.
Szłam przez park, uśmiechnięta, jakby życie nie mogło być piękniejsze. Aż do chwili, gdy nasze spojrzenia się spotkały. W jego oczach zobaczyłam to samo, co czułam – wciąż go kochałam. I nie potrafiłam tego ukryć.
Znów zaczęliśmy się spotykać, ale na odległość. Czasem ja jechałam do niego, czasem on do mnie. Każda wizyta była zaplanowana, ale zawsze pełna ciepła i namiętności.
Widywaliśmy się raz, czasem dwa razy w miesiącu. Marek kilkukrotnie proponował, bym się do niego przeprowadziła. Kupił już dwupokojowe mieszkanie, choć spłacał kredyt. Sercem chciałam tego, ale nie mogłam rzucić wszystkiego. Szymon był nastolatkiem, potrzebował uwagi. Do tego moja matka, Zofia, zachorowała – wymagała opieki. Przez dwa lata walczyłam, by stanęła na nogi.
„Jeszcze pani pożyje!” – powiedział lekarz, wypisując ją do domu.
Mama przestała mnie trzymać, ale Szymon wszedł w trudny wiek. Nie chciał zmieniać szkoły, błagał, bym została, aż skończy liceum. Uległam.
Latem przed jego pierwszym rokiem w szkole średniej wzięliśmy z Markiem ślub. Widząc, jak bardzo to dla niego znaczy, żałowałam, iż nie zgodziłam się wcześniej. Ale po co płakać nad rozlanym mlekiem?
Teraz nie byliśmy tylko parą – choć dzieliły nas setki kilometrów, byliśmy małżeństwem. A teraz, gdy Szymek poszedł na studia, mogłam wreszcie się przeprowadzić. Nie powiedziałam Markowi – chciałam zrobić mu niespodziankę.
On i tak się domyślał, ale nie znał daty. Spakowałam walizkę, wsiadłam do autobusu i pojechałam. Chciałam, by ten dzień zapamiętał na zawsze. Już widziałam, jak zakładam koronkową bieliznę, sypię płatki róż na nową pościel, przygotowuję kolację i czekam.
Marzyłam o tym, gdy autobus mijał kolejne miasta. Byłam pewna, iż Marek oszaleje z radości. Ale to ja dostałam największą niespodziankę.
Otworzyłam drzwi jego mieszkania swoim kluczem i zamarłam. Para niebieskich oczu wpatrywała się we mnie – rudowłosa dziewczyna, młoda i ładna.
„Kto ty?” – warknęłam.
„Jestem Ola. A pani to pewnie Ewa? Przepraszam, zaraz idę!”
„Jak to idziesz? Kim ty jesteś?” – nie ustępowałam.
„Niech się pani nie denerwuje. Jestem… dziewczyną pana Marka.”
„Co? Dziewczyną mojego męża? Oszalałaś?” – wściekłam się.
Czułam, jak świat wali mi się na głowę. Jakby ziemia przestała się kręcić.
„Proszę się nie złościć. Marek jest wspaniały i bardzo panią kocha.”
„Kocha? Więc dlatego żyje z inną, gdy mnie nie ma? Masz choćby dwadzieścia lat?”
„Tak, w tym roku skończyłam. Poznaliśmy się przypadkiem. Nie miałam gdzie mieszkać, on mnie przygarnął. Najpierw byliśmy przyjaciółmi, ale ja się zakochałam. Wiem, iż on mnie nie kocha i nigdy nie pokocha – ma panią. Ale… rozumie pani, on był samotny. Ja chciałam umilić mu czas!”
Słuchałam tej bredni, szukając w pamioci śladów jego zdrady. Nigdy nie znalazłam w jego domu śladów innej kobiety. Ani razu. Jak to możliwe?
„Zaraz się spakuję i wyjdę. Pewnie pani go nie uprzedziła, więc i on mnie nie ostrzegł.”
„Czekaj, ty tu jesteś… od dawna?”
„Półtora roku. Za każdym razem, gdy pani przyjeżdża, sprzątam po sobie i idę do koleżanki. Byliśmy ostrożni. Marek nie chciał panią zranić! Nigdy nie pozwalał mi dotykać pani rzeczy. choćby szamponu czy szczoteczki. Żeby pani nie zauważyła. Zawsze byłam delikatna, ale teraz…”
„Myślisz, iż samo twoje tu przebywanie mnie nie rani?”
Nie wiedziałam, po co w ogóle z nią rozmawiam, ale Ola nie przestawała. Pewnie z nerwów.
„Nie ma sensu się denerwować. Marek kocha tylko panią!”
„A z tobą sypia, gdy mnie nie ma?”
„Niech pani o tym nie myśli. On do mnie nic nie czuje. Jestem pewna!”
Wtem drzwi się otworzyły i wszedł Marek. Pewnie Ola zdążyła mu wysłać wiadomość. Wyglądał na zgnębionego.
„Ewuniu, przepraszam, to nic nie znaczy. Kocham tylko ciebie!” – wyciągnął ręce, ale ja je odtrąciłam.
„Półtora rokuGdy tylko wypowiedziałam te słowa, zrozumiałam, iż nasza miłość, choć wystawiona na próbę, może przetrwać tylko wtedy, gdy oboje nauczymy się ufać na nowo.