Rozmowa o związkach nieformalnych, czyli tzw. małżeństwach cywilnych, od dawna budzi emocje. Wspólne życie dwóch dorosłych osób pod jednym dachem, bez rejestrowania związku, nie jest już niczym nowym. Dawniej kobiety podchodziły do takich relacji z dużą rezerwą – brak zabezpieczeń prawnych i społecznych zniechęcał. Dziś wiele par decyduje się na życie razem bez formalności, ceniąc wolność i niezależność.
Mam dwójkę dzieci – Maksymiliana i Roksanę – które wychowałam wraz z moim mężem, Marcinem. Byliśmy szczęśliwą, choć skromną rodziną. Marcin ciężko pracował, a ja starałam się wspierać go w każdym aspekcie życia. Dzieci dorastały w atmosferze miłości i wartości, choć nie mieliśmy wiele. Marcin starał się zapewnić nam wszystko, co mógł, ale życie pokazało, iż los bywa przewrotny.
Gdy Marcin nagle zmarł, zostałam sama z dwójką nastolatków i ciężarem utrzymania domu. To dzieci wspierały mnie w trudnych chwilach, choć one same straciły ojca. W końcu postanowiłam wyjechać za granicę, by zarobić na lepszą przyszłość dla naszej rodziny. Spędziłam tam dwanaście długich lat, wysyłając pieniądze dzieciom na ich śluby i pierwsze mieszkania.
W czasie pracy za granicą poznałam Antoniego, rodaka, który również szukał swojego miejsca. Był rozwiedziony, jego dzieci dorosły, a on pragnął ciepła i stabilności. Nasze rozmowy z czasem przerodziły się w coś więcej. Po trzech latach wspólnego życia za granicą postanowiliśmy wrócić do Polski i zamieszkać razem.
Gdy opowiedziałam dzieciom o Antonim, przyjęły tę wiadomość z zrozumieniem. Cieszyłam się, iż nie mają nic przeciwko. Czułam ulgę, iż zaakceptowali mój wybór. Antoni wprowadził się do mnie, a ja postanowiłam urządzić uroczystą kolację, by oficjalnie przedstawić go dzieciom i ich rodzinom.
Wieczór zapowiadał się idealnie. Stół był zastawiony, atmosfera ciepła i radosna. Wszystko zmieniło się w momencie, gdy Antoni, na oczach wszystkich, uklęknął i poprosił mnie o rękę. Byłam zaskoczona, ale jednocześnie szczęśliwa – zgodziłam się, ze łzami w oczach.
Niestety, dzieci zareagowały inaczej. Zauważyłam, iż zaczęli szeptać między sobą, a ich twarze zdradzały niepokój. Gdy zapytałam Roksanę, o co chodzi, odpowiedziała bez ogródek:
„Mamo, co teraz? Mam nazywać twojego mężczyznę tatą? A co z naszymi mieszkaniami? Czy Antoni będzie miał do nich prawa? Czy przemyślałaś swoją decyzję?”
Po krótkiej wymianie zdań dzieci wraz z rodzinami opuściły kolację, tłumacząc się porannymi obowiązkami. Atmosfera, która wcześniej była radosna, zniknęła w jednej chwili.
Od tamtej pory relacje z dziećmi stały się chłodne. Choć przez cały czas mieszkam z Antonim, a nasz związek kwitnie, nie zdecydowaliśmy się na ślub. Dzieci rzadko do mnie dzwonią, a wizyty ustały zupełnie. Czuję, iż oddalam się od nich emocjonalnie, mimo iż zawsze starałam się być dla nich wsparciem.
Zastanawiam się, czy naprawdę zasłużyłam na takie traktowanie. Czy moje dzieci nie mogą zaakceptować mojego szczęścia? Całe życie poświęciłam ich dobru, a teraz, gdy chcę pomyśleć o sobie, czuję się odrzucona. Czy naprawdę muszę wybierać między miłością a rodziną?