Kiedy mówię „nie”, czuję się winny – dr Manuel J. Smith

wybudzeni.com 2 miesięcy temu

Kiedy mówię „nie”, czuję się winny – dr Manuel J. Smith

Rozpoczynam tłumaczenie książki pt. When I Say No, I Feel Guilty: How to Cope, Using the Skills of Systematic Assertive Therapy. W planach mam dodawać po jednym gotowym rozdziale na miesiąc.

Od siebie do tłumaczenia dodałem np. koncepcje unieruchomienia do instynktownych odruchów, oprócz walki i ucieczki o których autor wspomina.

Przedmowa

Teoria i umiejętności werbalne systematycznej terapii asertywnej są bezpośrednim wynikiem pracy z normalnymi ludźmi, próbując nauczyć ich czegoś o tym, jak skutecznie radzić sobie z konfliktami, które wszyscy mamy w życiu ze sobą. Moja początkowa motywacja do opracowania systematycznego podejścia do nauki asertywnego radzenia sobie z konfliktami rozpoczęła się wraz z powołaniem mnie na stanowisko Field Assessment Officer w Peace Corps Training and Development Center na wzgórzach w pobliżu Escondido w Kalifornii latem i jesienią 1969 roku.

W tym okresie z przerażeniem zaobserwowałem, iż tradycyjne techniki – fantazyjnie nazywane „armamentarium” – psychologa klinicznego (lub jakiejkolwiek dyscypliny terapeutycznej) były dość ograniczone w tym środowisku szkoleniowym. Interwencja kryzysowa, indywidualne doradztwo lub psychoterapia, a także proces grupowy, w tym trening wrażliwości lub metody grupowe oparte na kontakcie rozwojowym, w niewielkim stopniu przygotowywały stosunkowo normalnych stażystów Korpusu Pokoju do radzenia sobie z codziennymi problemami w interakcjach międzyludzkich, z którymi większość wolontariuszy-weteranów spotkała się za granicą w krajach goszczących. Nasze niepowodzenie w pomaganiu tym entuzjastycznym młodym mężczyznom i kobietom stało się widoczne po dwunastu tygodniach intensywnego szkolenia i doradztwa, kiedy na przykład po raz pierwszy zademonstrowano im przenośny opryskiwacz insektycydowy. Kucanie na piętach na zakurzonym polu, aby symulować grupę rolników z Ameryki Łacińskiej, było pstrokatą grupą doktorów, psychologów, psychiatrów, instruktorów językowych i weteranów wolontariuszy ubranych w słomkowe kapelusze, szorty, sandały, buty wojskowe, tenisówki lub gołe stopy. Gdy stażyści przystąpili do demonstracji w terenie, rolnicy wykazywali niewielkie zainteresowanie opryskiwaczem owadobójczym i duże zainteresowanie nieznajomymi przybywającymi na ich wiejskie pola. Podczas gdy stażyści potrafili odpowiednio odpowiedzieć na pytania dotyczące agronomii, zwalczania szkodników, nawadniania lub nawożenia, żaden z nich nie udzielił wiarygodnej odpowiedzi na pytania, które ludzie, którym chcieli pomóc, prawdopodobnie zadaliby jako pierwsze: „Kto was tu przysłał, żeby sprzedać nam tę maszynę? Dlaczego chcecie, żebyśmy jej używali? Dlaczego przyjechałeś aż z Ameryki, żeby nam to powiedzieć? Co z tego masz? Dlaczego najpierw przyjeżdżasz do naszej wioski? Dlaczego musimy uprawiać lepsze rośliny?”. I tak dalej. Gdy każdy stażysta próbował, z irytacją, mówić o opryskiwaczu insektycydowym, rolnicy zadawali pytania o powody, dla których stażysta do nich przyjechał. O ile pamiętam, ani jeden stażysta nie odpowiedział asertywnie czymś w rodzaju: „Quien sabe… Kto zna odpowiedzi na wszystkie twoje pytania? Ja nie znam. Wiem tylko, iż chciałem przyjechać do waszej wioski, spotkać się z wami i pokazać wam, jak ta maszyna może pomóc wam uprawiać więcej żywności. jeżeli chcesz uprawiać więcej żywności, może będę mógł ci pomóc”. Bez takiej nieobronnej postawy i asertywnej odpowiedzi werbalnej, gdy znaleźli się w niemożliwej do obrony sytuacji przesłuchiwania z podejrzanych motywów, większość stażystów miała niezapomniane, zawstydzające doświadczenie.

Podczas gdy nauczyliśmy ich odpowiednich umiejętności językowych, kulturowych i technicznych, w ogóle nie przygotowaliśmy ich do asertywnego i pewnego radzenia sobie publicznie z krytycznym osobistym badaniem ich motywów, pragnień, słabości, a choćby mocnych stron – krótko mówiąc, badaniem ich samych jako osób. Nie nauczyliśmy ich, jak radzić sobie w sytuacji, w której stażysta chciał rozmawiać o agronomii, a rolnicy (tak jak prawdziwi campesinos) chcieli rozmawiać o stażyście. Nie nauczyliśmy ich, jak reagować w takiej sytuacji, ponieważ nie wiedzieliśmy, czego ich uczyć. Wszyscy mieliśmy mgliste pojęcie o sytuacji, ale nikt z nas nie pomógł. Nie nauczyliśmy stażysty, jak się bronić bez konieczności uzasadniania lub podawania powodu wszystkiego, co robi lub chce zrobić. Nie nauczyliśmy stażysty, jak powiedzieć po prostu: „Ponieważ chcę…”, a następnie pozostawić resztę ludziom, którym będzie próbował pomóc.

W ciągu kilku tygodni, które pozostały do złożenia przysięgi i wyjazdu, eksperymentowałem z różnymi wariantami treningu terapeutycznego i improwizacjami z tak wieloma stażystami, jak tylko byli otwarci. Gdy zbliżał się ostatni tydzień, liczba stażystów, którzy mnie unikali, rosła. Żaden z pomysłów, które przyszły mi do głowy, nie przyniósł wtedy żadnych rezultatów ani choćby nie był obiecujący, ale poczyniłem jedną istotną obserwację: stażyści, którzy najgorzej radzili sobie z krytyczną oceną osobistą, zachowywali się w kontaktach z innymi ludźmi tak, jakby nie potrafili przyznać się do porażki – wydawali się czuć, iż muszą być doskonali.

To samo spostrzeżenie powtórzyło się podczas moich wizyt klinicznych w 1969 i 1970 roku w Center for Behavior Therapy w Beverly Hills w Kalifornii oraz w Veterans Administration Hospital w Sepulveda w Kalifornii. Lecząc i obserwując pacjentów, których diagnozy wahały się od normalnych lub łagodnych fobii do poważnych zaburzeń nerwicowych, a choćby schizofreników, odkryłem, iż wielu z nich miało taką samą nieadekwatność w radzeniu sobie, jak młodzi stażyści Korpusu Pokoju, choć w znacznie większym stopniu. Wielu z tych pacjentów wydawało się niezdolnych do radzenia sobie z krytycznymi stwierdzeniami lub pytaniami na swój temat ze strony innych ludzi. Jeden pacjent w szczególności wykazywał tak wyraźny opór przed mówieniem o czymkolwiek związanym z nim samym, iż w ciągu czterech miesięcy tradycyjnej psychoterapii udało mi się wydobyć z niego zaledwie kilkadziesiąt zdań. Z powodu jego niemego wycofania się z innych ludzi i oczywistego niepokoju związanego z przebywaniem z innymi ludźmi, zdiagnozowano u niego ciężką neurotykę lękową. Mając przeczucie, iż był to po prostu skrajny przypadek syndromu stażysty Korpusu Pokoju, przestawiłem się z „mówienia” o nim na mówienie o ludziach w jego życiu, którzy sprawiali mu najwięcej kłopotów. W ciągu kilku tygodni dowiedziałem się, iż był zarówno przerażony, jak i wrogo nastawiony do swojego ojczyma, osoby, która odnosiła się do niego na jeden z dwóch sposobów – albo krytykowała, albo traktowała protekcjonalnie. Nasz młody pacjent niestety nie znał innego sposobu odnoszenia się do swojego ojczyma, jak tylko jako obiekt krytyki lub protekcjonalności. W konsekwencji, w obecności tego autorytetu, pacjent był prawie niemy. Jego niemal mimowolne milczenie, spowodowane strachem przed krytyką i świadomością, iż nie jest w stanie się bronić, stało się uogólnione i było stosowane wobec każdego, kto miał choć najmniejszy poziom pewności siebie. Kiedy zapytałem tego bojaźliwego młodego człowieka, czy byłby zainteresowany nauczeniem się, jak radzić sobie z krytyką ojczyma, zaczął ze mną [normalnie] rozmawiać jak jedna osoba z drugą. Eksperymentalnie pracowaliśmy nad znieczuleniem go na krytykę ze strony ojczyma, jego rodziny i ludzi w ogóle. W ciągu dwóch miesięcy ten „niemy neurotyk” został wypisany ze szpitala po tym, jak wyprowadził grupę innych młodych pacjentów na huczne picie i ogólnie rzecz biorąc, urządzał dobroduszne zamieszki na oddziale, gdy ci wracali. Według ostatnich raportów, był zapisany na studia, ubierał się jak chciał, robił większość tego, co chciał, mimo protestów ojczyma, i istniały duże szanse, iż nie zostanie ponownie hospitalizowany.

Po tym udanym, ale nowatorskim leczeniu, dr Matt Buttigtieri, główny psycholog Sepulveda VAH, zachęcił mnie do wypróbowania tych technik leczenia z podobnymi pacjentami i opracowania systematycznego programu leczenia dla osób nieasertywnych. Wiosną i latem 1970 roku umiejętności terapii asertywnej opisane w tym manuskrypcie zostały poddane ocenie klinicznej zarówno w Sepulveda VAH, jak i w Center for Behavior Therapy z mistrzem klinicystą i kolegą, dr Zevem Wandererem. Od tego czasu te systematyczne umiejętności zostały rozszerzone i wykorzystane przeze mnie, moich studentów i współpracowników do uczenia nieasertywnych osób, jak skutecznie radzić sobie z innymi ludźmi w różnych sytuacjach. Te asertywne umiejętności były nauczane w klinikach uniwersyteckich, okręgowych i prywatnych, programach szkoleniowych i zajęciach uniwersyteckich, programach psychologicznych dla absolwentów i studentów, weekendowych seminariach szkoleniowych i profesjonalnych warsztatach, a także w programach szkoleniowych dla kuratorów sądowych, opieki społecznej, więziennictwa, resocjalizacji i szkół publicznych, a wyniki były przedstawiane na profesjonalnych spotkaniach.

To, czy zdecydujemy się nazywać ludzi, którzy mogą odnieść korzyści z systematycznej terapii asertywnej na co dzień, ludźmi, którzy mają trudności z werbalnym radzeniem sobie z innymi, jak w przypadku stażystów Korpusu Pokoju, czy neurotykami, jak w przypadku młodego „niemego” pacjenta, jest dla mnie nieistotne. To, co jest istotne i ważne, to uczenie się, jak radzić sobie z życiowymi problemami i konfliktami oraz ludźmi, którzy nam je przedstawiają. Na tym w uproszczeniu polega systematyczna terapia asertywna i dlatego powstała ta książka. Umiejętności asertywne opisane w tej pracy opierają się na pięcioletnim doświadczeniu klinicznym moim i moich współpracowników w uczeniu ludzi radzenia sobie z problemami. Pisząc o teorii i praktyce systematycznej terapii asertywnej, moim celem jest pomóc jak największej liczbie osób lepiej zrozumieć, co często dzieje się, gdy czujemy się zagubieni w radzeniu sobie ze sobą … i co możemy z tym zrobić.

Podziękowania

Kolegom, studentom i osobom uczącym się, którzy przyczynili się do ostatecznego powstania tego manuskryptu i rozwoju systematycznej terapii asertywnej jako zbioru wiedzy klinicznej i praktycznej, serdecznie dziękuję za umożliwienie mi opisania naszych wspólnych doświadczeń.

W szczególności chciałbym podziękować następującym osobom za ich konstruktywną krytykę, porady i recenzję manuskryptu: Pani Susan F. Levine, M.S.W., mojej bliskiej koleżance z Los Angeles County Mental Health, za jej krytyczną ocenę każdej części manuskryptu napisanego z klinicznego, ale ciepłego i ludzkiego punktu widzenia, a także za jej odważne i błyskotliwe sposoby nauczania systematycznej asertywności choćby po wielu zajęciach i warsztatach; dr Irvingowi M. Maltzmanowi, przewodniczącemu Wydziału Psychologii Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, za przeczytanie wczesnych szkiców, które zachęcił mnie do rozszerzenia do formy książki, oraz za recenzję pierwszego szkicu technicznego; panu Fromme Fredowi Shermanowi, M.S., Fredowi Shermanowi, mojemu dawnemu koledze z Korpusu Pokoju, za przejrzenie pierwszego szkicu i cenne sugestie dotyczące jego ulepszenia, a także za jego bystry umysł i dowcip podczas prowadzenia warsztatów z asertywności, a później za jego zachwycające wykonania Tewjego po ośmiu godzinach pracy; dr Zevowi Wandererowi, dyrektorowi Center for Behavior Therapy w Beverly Hills w Kalifornii, za jego rady, wskazówki i krytykę technik terapeutycznych opisanych w manuskrypcie oraz za zachętę do ich opublikowania. Chociaż ci recenzenci przyczynili się do ostatecznej treści i napisania manuskryptu, sam muszę wziąć pełną odpowiedzialność za wszelkie błędy lub nieścisłości, które pozostały.

Chciałbym również podziękować Nancy Stacy i Jennifer Patten Smith, tym asertywnym redaktorkom, które upewniły się, iż to, co napisałem, ma sens; podziękowania należą się zwłaszcza Jennifer, która zawsze potrafiła powiedzieć, kiedy to, co miałem na myśli, nie wychodziło na papierze.

Bardzo szczególne podziękowania należą się pani Joyce Engelson, redaktor wykonawczej w The Dial Press w Nowym Jorku; dziękuję tej wyjątkowo literackiej sierżant musztry, której ciężka praca i troskliwa opieka nad tym manuskryptem dokonały znaczącej różnicy.

Rozdział 1.Nasze odziedziczone reakcje przetrwania; radzenie sobie z innymi ludźmi poprzez walkę, ucieczkę, unieruchomienie lub asertywność werbalną

Prawie dwadzieścia lat temu, na studiach tuż po zwolnieniu z wojska, poznałem uczciwego, odważnego człowieka. Joe był wtedy młodym profesorem, a ja jednym z jego studentów. Kiedy go poznałem, wykładał psychologię i przez cały czas to robi. Wykładał ją w twardym, otwartym stylu. Nie pozostawiał swoim studentom żadnych naiwnych wyobrażeń na temat psychologii. Odmówił podania oczekiwanych wyjaśnień dla chorobliwie interesujących aberracji lub choćby dla przyziemnych normalności ludzkiego umysłu, zachowania lub motywującego ducha. Zamiast skomplikowanych teorii na temat tego, dlaczego zachowujemy się w określony sposób, podkreślał prostotę. Dla niego wystarczyło opisać, jak rzeczy działają psychologicznie i iż działają, używając prostych założeń, zachęcając nas, byśmy dali sobie z tym spokój. Był głęboko przekonany, że 95% tego, co jest reklamowane jako naukowa teoria psychologiczna, to zwykłe śmieci i iż minie dużo czasu, zanim naprawdę poznamy naszą podstawową mechanikę na tyle dobrze, aby całkowicie wyjaśnić większość tego, co widzimy.

Teoria myślenia narracyjnego
Nowy sposób wyjaśniania – David Deutsch

Argument Joe jest tak samo przekonujący teraz, jak był dwadzieścia lat temu… i zgadzam się z nim! Rozwlekłe techniczne lub mistyczne wyjaśnienia są często intrygujące, a choćby literackie, ale nie tylko są niepotrzebne, ale w rzeczywistości komplikują, nie dodając ani odrobiny do naszego zrozumienia. Aby wykorzystać to, co psychologia ma do zaoferowania, ważniejsze jest, aby wiedzieć, co zadziała, a nie dlaczego zadziała. Na przykład, w leczeniu pacjentów stwierdzam, iż zazwyczaj bezużyteczne jest koncentrowanie się na tym, dlaczego pacjent ma kłopoty; to zwykle akademicka masturbacja i może trwać latami bez żadnych korzystnych rezultatów. Może to być choćby szkodliwe. O wiele bardziej korzystne jest skoncentrowanie się na tym, co pacjent zamierza zrobić ze swoim zachowaniem, niż na zrozumieniu, dlaczego zachowuje się tak, jak się zachowuje!

Joe rozwiał choćby wszelkie nasze wyobrażenia o psychologach jako nowych, wszechwiedzących arcykapłanach ludzkiego zachowania, narzekając na zajęciach: „Nienawidzę studentów, którzy zadają pytania, na które nie potrafię odpowiedzieć!”. Jak można się domyślić, charakter Joe poza klasą nie różnił się zbytnio i pomimo bycia ekspertem w dziedzinie ludzkich zachowań, miał on swój udział w problemach z innymi ludźmi. Joe miał wystarczająco dużo problemów poza tymi, które powodowały, iż narzekał na mnie z zapałem każdego semestru po wystawieniu ocen: „Ci studenci zawsze narzekają, iż mają zbyt wiele problemów osobistych, by się uczyć. Nie radzą sobie z problemami? jeżeli nie miałeś problemów, to jeszcze nie żyłeś!”.

Gdy przez lata poznawałem Joe jako bliskiego przyjaciela i eksperta od ludzkich zachowań, okazało się, iż miał on takie same problemy z innymi ludźmi jak ja, i to w mniej więcej takich samych proporcjach. Gdy stopniowo poznawałem coraz więcej ekspertów od ludzkich zachowań w dziedzinie psychologii i psychiatrii, odkryłem, iż oni również mieli problemy z radzeniem sobie. Tytuł „lekarza” i związana z nim wiedza nie zwalniały nas z doświadczania tych samych problemów, które widzieliśmy u naszych krewnych, sąsiadów, przyjaciół, a choćby u naszych pacjentów, bez względu na ich zawód czy wykształcenie. Podobnie jak Joe, podobnie jak inni psychologowie i niepsychologowie, wszyscy mamy problemy z innymi ludźmi.

Kiedy nasi mężowie, żony, kochankowie są z czegoś niezadowoleni, potrafią sprawić, iż czujemy się winni, choćby o tym nie mówiąc. Robi to pewne spojrzenie, zbyt głośne zamknięcie drzwi zapowiadające godzinę ciszy lub mroźna prośba o zmianę stacji telewizyjnej. Joe kiedyś mi się poskarżył: „Niech mnie diabli, jeżeli wiem, jak oni mogą to robić i dlaczego reaguję w ten sposób, ale w jakiś sposób kończę z poczuciem winy, choćby jeżeli nie ma o co się czuć winnym!”.

Problemy nie ograniczają się do tych dostarczanych przez naszych partnerów. jeżeli rodzice i teściowie czegoś chcą, mają moc sprawiania, iż ich dorośli synowie i córki czują się jak niespokojne małe dzieci, choćby gdy mają własne dzieci. Ty i ja wiemy zbyt dobrze, jaka jest reakcja jelit na milczenie matki przez telefon; lub pełne dezaprobaty spojrzenie teściowej; lub podpowiedź od mamy lub taty w stylu: „Musisz być ostatnio bardzo zajęta. Już cię nie widujemy” lub ”W naszej okolicy jest ładne mieszkanie do wynajęcia. Może podjedziesz jutro wieczorem i wszyscy je obejrzymy?”.

Jakby konieczność radzenia sobie z takimi konfliktami nie była wystarczającym powodem do zastanawiania się nad sobą, mamy również problemy z ludźmi spoza naszej rodziny. Na przykład, jeżeli mechanik samochodowy źle naprawi twój samochód, kierownik warsztatu ma wiedzę, by szczegółowo wyjaśnić, dlaczego chłodnica przez cały czas się przegrzewa po tym, jak zapłaciłeś 56 dolarów za jej naprawę. Pomimo jego umiejętności sprawiania, iż czujesz się ignorant odnośnie swojego samochodu i do bani, ponieważ nie dbasz o niego lepiej, wciąż odczuwasz uporczywy niepokój, iż uczciwa praca za dzień zapłaty nie ma tutaj zastosowania. choćby nasi przyjaciele sprawiają problemy. Jeśli przyjaciel zaproponuje coś, co nie przypadnie nam do gustu, niemal automatyczną reakcją jest wymyślenie wymówki, skłamanie, by nie urazić jego uczuć, a jednocześnie poczucie winy, iż to zrobiliśmy!

Bez względu na to, co robimy, inni ludzie mogą powodować problem za problemem. Wielu z nas ma nierealistyczne przekonanie, iż życie z przytrafiającymi się nam problemami dzień po dniu jest niezdrowym lub nienaturalnym stylem życia. To nieprawda! Życie stawia przed nami problemy. Jest to całkowicie naturalne. Ale bardzo często, w wyniku nierealistycznego przekonania, iż zdrowa osoba nie ma problemów, możesz czuć, iż styl życia, w który wszyscy jesteśmy uwikłani, nie jest wart życia. Większość ludzi, których dobrze znam z sesji terapeutycznych, rozwija to negatywne przekonanie. Nie wynika ono jednak z posiadania problemów, ale z poczucia nieadekwatności do radzenia sobie z nimi i z ludźmi, którzy je stwarzają.

Nie ma rozwiązań, są tylko kompromisy – Thomas Sowell

Pomimo podobnych uczuć we mnie, gdy źle sobie radzę, suma wszystkich moich doświadczeń jako psychologa buntuje się przeciwko idei, iż ludzie są jakimś genetycznie przestarzałym gatunkiem zaprojektowanym dla wcześniejszej epoki, kiedy wszystko było prostsze. Bzdura! Nie akceptuję tego, iż jesteśmy nieudacznikami, którzy nie mogą szczęśliwie żyć naszym codziennym życiem i odpowiednio radzić sobie w tej uprzemysłowionej, zurbanizowanej, zdezynfekowanej erze kosmicznej. Zamiast tego mam inne, bardziej pełne nadziei spojrzenie, wynikające z mojego własnego doświadczenia; z moich profesjonalnych lektur; z tego, czego mnie uczono i z moich własnych nauk; z moich badań w laboratorium i w klinice; ze szkolenia ludzi w radzeniu sobie z życiowymi problemami; z wychodzenia do społeczności i hospitalizowania setek ludzi wbrew ich woli tylko dlatego, iż nie wiedzieli, jak radzić sobie z innymi ludźmi; oraz z klinicznego leczenia od najłagodniejszych do najbardziej dziwacznych i niebezpiecznych zaburzeń psychicznych. Umieszczenie tych wszystkich doświadczeń w perspektywie naturalistycznej obserwacji tysięcy innych ludzi napotkanych w moim życiu prowadzi do rozsądniejszego i bardziej realistycznego wniosku: nie tylko naturalne jest oczekiwanie, iż będziemy mieć problemy w życiu, ale także naturalne jest oczekiwanie, iż wszyscy mamy zdolność do odpowiedniego radzenia sobie z tymi problemami.

Gdybyśmy nie posiadali odziedziczonej umiejętności radzenia sobie z różnego rodzaju problemami, ludzie jako gatunek wymarliby już dawno temu. W przeciwieństwie do tego, co mówią nam niektórzy prorocy zagłady, my, ludzie, jesteśmy najbardziej udanymi, najbardziej adaptacyjnymi, najmądrzejszymi i najtwardszymi organizmami biologicznymi, jakie kiedykolwiek wyszły z ewolucyjnej deski kreślarskiej natury. jeżeli możemy uwierzyć w dowody i ogólne wnioski, które przedstawiają nam antropolodzy, zoologowie i inni naukowcy, możemy zobaczyć, iż eony temu na tej ziemi miała miejsce długa walka ewolucyjna. W walce tej genetyczna rodzina naszych ludzkich i zwierzęcych przodków rywalizowała z innymi gatunkami o przetrwanie na surowych warunkach ustanowionych przez ekologiczne siły natury. Nasi przodkowie nie tylko przetrwali w tych konkurencyjnych warunkach, ale wręcz rozkwitli. Przetrwaliśmy i zwyciężyliśmy, podczas gdy inne gatunki wymarły lub stoją w obliczu wyginięcia, ponieważ jesteśmy fizjologicznie i psychologicznie stworzeni do przetrwania w każdych warunkach. Nasi prymitywni przodkowie przetrwali nie pomimo problemów, ale dzięki nim. Rozwinęliśmy się jako ludzie z szeregu zwierząt, które rozwinęły zdolność do skutecznego radzenia sobie z problemami w trudnych czasach i trudnym środowisku. Dzięki tej zdolności nie tylko podbiliśmy naszą ziemię, nasze środowisko i nie znaleźliśmy żadnej innej formy życia, która mogłaby się z nami równać pod względem naszej wielkiej umiejętności radzenia sobie z trudnościami, ale rozpoczynamy proces ochrony naszej ziemi i innych gatunków na niej dla przetrwania przyszłych pokoleń.

Nauka o współczuciu – początki, środki i interwencje – dr Stephen Porges

Jakie są te odziedziczone zdolności radzenia sobie, które przyniosły ludziom sukces? Co ty i ja mamy wspólnego z wymierającymi gatunkami zwierząt, a co jest unikalnie ludzkie? jeżeli zaobserwujesz główne zachowania związane z radzeniem sobie u gatunków podludzkich, w szczególności kręgowców, za każdym razem, gdy dochodzi do konfliktu między dwoma zwierzętami tego samego gatunku, zwykle możesz zaobserwować reakcję walki, ucieczki lub unieruchomienia ze strony co najmniej jednego z nich. Zarówno walka, jak i ucieczka są bardzo skutecznymi sposobami radzenia sobie ze sobą przez zwierzęta. Te rodzaje radzenia sobie wydają się być niemal automatycznymi, zaprogramowanymi reakcjami o dużej wartości przetrwania dla niższych zwierząt. Ty i ja również walczymy, uciekamy lub dopada nas unieruchomienie od siebie nawzajem, czasami nie z naszego wyboru, czasami swobodnie, czasami otwarcie, częściej w sposób ukryty przed sobą nawzajem. Walczymy, uciekamy lub stajemy w bezruchu w wyniku ewolucji od przedludzkich przodków, którzy z powodzeniem wykorzystywali te same wrodzone reakcje radzenia sobie. W naszej obecnej ludzkiej formie nie mamy jednak zębów bojowych, ostrych pazurów ani wyspecjalizowanych mięśni, które skutecznie wspierałyby nasze odziedziczone agresywne lub ucieczkowe zachowania jako podstawowe sposoby radzenia sobie ze sobą nawzajem. Ty i ja nie potrafimy choćby wydać z siebie przyzwoitego warknięcia, które odstraszyłoby bandytę, a choć ufam swojej umiejętności biegania w trudnej sytuacji, nie chciałbym polegać na niej zbyt często.

Chociaż mamy zdolność walki i ucieczki wspólną z niższymi zwierzętami, które przetrwały teraz tylko dzięki naszemu cierpieniu, tym, co najbardziej odróżnia nas od innych gatunków, jest nasz nowy, wspaniały mózg werbalny i rozwiązujący problemy, który został ewolucyjnie dodany warstwami do naszego bardziej prymitywnego mózgu zwierzęcego. Uważa się, iż około miliona lat temu ewolucja i rywalizacja o przetrwanie wyeliminowały naszych przodków, którzy nie byli w stanie dodać czegoś bardziej wydajnego do swojego prymitywnego portfolio radzenia sobie z walką, ucieczką lub unieruchomieniem. W tym samym czasie ewolucja genetycznie wzmocniła zdolności werbalne i umiejętność rozwiązywania problemów w każdym pokoleniu naszych przodków, którzy przetrwali i wydali na świat nas jako swoich potomków. Nasz nowy mózg rozwiązujący problemy pozwala nam komunikować się i współpracować, gdy pojawia się konflikt lub problem. Ta werbalna komunikacja i umiejętność rozwiązywania problemów jest kluczową różnicą w przetrwaniu między ludźmi a tymi gatunkami, które wymarły, stoją w obliczu wyginięcia lub, co gorsza, zostały udomowione.

Podczas gdy gatunki zwierząt niebędące ludźmi mają tylko te trzy główne odziedziczone zachowania radzenia sobie z przetrwaniem – walkę, ucieczkę lub unieruchomienie – wspólne z nami, dzięki naszym bardziej udanym przodkom mamy cztery główne zachowania radzenia sobie z przetrwaniem – walkę, ucieczkę, unieruchomienie i werbalną umiejętność rozwiązywania problemów. Walka, ucieczka i unieruchomienie przed niebezpieczeństwem to reakcje odziedziczone po naszych przedludzkich przodkach. Komunikacja werbalna i rozwiązywanie problemów w sposób asertywny, zamiast walki, ucieczki lub unieruchomienia, to część naszego ewolucyjnego dziedzictwa przekazanego nam przez wczesnych ludzkich przodków. Krótko mówiąc, chociaż posiadamy odziedziczoną zdolność do walki, ucieczki lub unieruchomienia w celu przetrwania, nie jesteśmy instynktownie zmuszani do wprowadzania w życie jednego z tych trzech mechanizmów. Zamiast tego masz ludzką możliwość rozmawiania z innymi i w ten sposób radzenia sobie z tym, co cię niepokoi.

Kiedy ty lub ja próbujemy poradzić sobie z konfliktem w tym nowoczesnym, cywilizowanym świecie poprzez agresję lub ucieczkę, zwykle nie robimy tego otwarcie. Zewnętrzne korzyści płynące z okazywania tych uczuć są bardzo niewielkie. Jako dziecko uczono mnie, iż nie powinienem się bić, nie powinienem uderzać innych dzieci w nos. Uczono mnie również, iż powinienem być odważny i nie uciekać przed ludźmi, którzy mnie przerażają. Większość dzieci z klasy średniej w zachodnim społeczeństwie jest podobnie uczona przez swoich rodziców. Jesteśmy szkoleni, by radzić sobie z konfliktami w pasywny sposób. „Nie walcz”, „Stań tam i znieś to” – oba te tryby są pasywne. Na przykład, gdy ktoś nas wkurzy, rzadko okazujemy to otwarcie. Zamiast tego cicho zaciskamy zęby i składamy pustą przysięgę późniejszej zemsty. To był typowy schemat postępowania jednej z moich pacjentek, Diane, dwudziestodziewięcioletniej urzędniczki-maszynistki. Diane próbowała radzić sobie z wymaganiami, których nie lubiła, stawianymi przez jej szefa, poprzez bierną agresję. Zamiast porozmawiać z szefem o tym, co jej się nie podoba lub okazać swój gniew, fikając i krzycząc na niego „Idź do diabła!” lub coś podobnego, Diane ociągała się z tym, czego chciał jej szef. Za każdym razem, gdy przychodziła jej kolej na zrobienie kawy w biurze, robiła to nieudolnie; rozlewała ją, robiła zbyt słabą lub bardzo mocną – krótko mówiąc, robiła kiepski pokaz, jak każdy, kto biernie z czymś walczy. jeżeli poproszono ją o spóźnienie się na krótką, pilną pracę, popełniała wiele błędów typograficznych i zajmowało jej to dwa razy więcej czasu. Zamiast otwartej agresji, Diane używała biernej agresji; jej szef nie mógł wskazać palcem na żadne zachowanie związane z walką, ale i tak udaremniała jego cele tak bardzo, jak tylko mogła. Jak można się domyślić, bierna agresja Diane przysporzyła jej więcej problemów niż jej szefowi.

Czym jest pasywna agresja?

Podobnie jak Diane, jeżeli ty lub ja jesteśmy biernie agresywni, to my sprzątamy bałagan po kawie, robimy to z opóźnieniem lub pracujemy dwa razy dłużej przez ociąganie się, a nie szef! Co gorsza, jeżeli jesteśmy biernie agresywni w ten sposób, nasz szef prawdopodobnie będzie wielokrotnie zwracał się z tą samą prośbą, a jutro będziemy tak samo sfrustrowani, radząc sobie z nią, jak dzisiaj. Pasywna agresja zwykle nie działa na naszą korzyść i nie daje nam tego, czego chcemy.

Diane, podobnie jak wielu z nas, radziła sobie z niektórymi problemami poprzez bierną ucieczkę. Kiedy ktoś przedstawiał jej problem, unikała tej osoby tak długo, jak było to możliwe. Na przykład, Diane przyszła na terapię z rozpadem relacji małżeńskich i możliwym rozwodem jako jej problemem. Gdy byli w separacji, widywała się z mężem prawie codziennie. Oboje pracowali w tym samym budynku biurowym. Czasami podczas tych przypadkowych spotkań jej mąż był wobec niej chłodny. Jego postawa była po części zrozumiała, ponieważ obwiniał ją za większość ich małżeńskich problemów. Diane miała trudności z radzeniem sobie z jego chłodem, zwłaszcza gdy działo się to publicznie. Zgłosiła wówczas, iż przez cały czas lubiła Boba i miała ochotę płakać, gdy zachowywał się w ten sposób. Diane nie wiedziała, co robić, gdy Bob był chłodny. Próbowała sobie z tym poradzić, poświęcając wiele wysiłku na unikanie go. Kiedy Bob próbował się do niej dodzwonić w sprawie rozporządzania ich wspólnym majątkiem, przez wiele tygodni unikała jego telefonów. Diane doprowadziła swoje ucieczkowe zachowanie do punktu, w którym odchodziła od telefonu na biurku, gdy dzwonił, choćby jeżeli nie wiedziała, kto dzwoni. Doprowadzając swoją ucieczkę do skrajności, nie mogła czuć się komfortowo choćby we własnym mieszkaniu, obawiając się, iż Bob zadzwoni. Kiedy Diane powiedziała mi o tym problemie, umówiliśmy się na sesje szkoleniowe, by nauczyć ją asertywnego radzenia sobie z zachowaniem Boba, zamiast biernego radzenia sobie z ucieczką. Dzięki ćwiczeniom, Diane była w stanie zadzwonić do Boba, ustalić podział majątku, a co najważniejsze, umówić się na obiad w celu omówienia tego, co nie podobało jej się w ich przypadkowych spotkaniach.

Gdyby bierna ucieczka Diane trwała nadal, to również zawiodłaby jako skuteczna metoda radzenia sobie (podobnie jak jej bierna agresja wobec szefa). Musiała ostatecznie zmierzyć się z kwestią rozliczenia majątku lub naprawdę uciec zarówno od Boba, jak i procesu rozwodowego. Później, w trakcie terapii, Diane była w stanie prześledzić wiele ze swoich problemów małżeńskich w związku z jej metodami biernej agresji i biernej ucieczki w konfliktach między Bobem a nią samą. Diane przekonała się na własnej skórze, iż jeśli w trakcie konfliktu będziemy biernie uciekać przed kimś, to ta osoba może poczuć się zniesmaczona, poddać się i zerwać związek.

Kiedy wchodzimy w interakcje tylko poprzez agresję lub ucieczkę, również czujemy się okropnie, ponieważ te sposoby zachowania zawsze wiążą się z nieprzyjemnymi emocjami gniewu lub strachu. Jeśli radzimy sobie w ten sposób, nie tylko złościmy się lub boimy, ale zwykle przegrywamy bitwę – a w życiu są prawdziwe bitwy, które można wygrać lub przegrać – z innymi ludźmi; jesteśmy sfrustrowani i ostatecznie smutni lub przygnębieni. Triada gniewu, strachu i depresji jest naszym podstawowym zestawem odziedziczonych emocji związanych z przetrwaniem i wspólnym emocjonalnym mianownikiem, który skłania zmartwionych ludzi do poszukiwania profesjonalnej psychoterapii. Pacjenci, z którymi spotykam się na terapii, zbyt często odczuwają złość i agresję w stosunku do innych ludzi, nieustannie się boją, a następnie wycofują się od innych ludzi lub mają dość przegrywania i przez większość czasu są przygnębieni. Większość osób, z którymi spotykają się terapeuci, szuka pomocy w wyniku nadmiernego polegania na walce lub ucieczce w różnych, czasem dziwacznych formach. Każdy z nas odczuwał emocje gniewu, strachu i depresji związane z agresją, ucieczką i frustracją. Jeśli czujesz złość, strach lub depresję, nie oznacza to, iż jesteś chory w jakimkolwiek sensie, choćby jeżeli zdecydujesz się uzyskać pomoc z powodu tych emocji. Ty i ja wpadamy w złość, strach lub depresję, ponieważ jesteśmy fizjologicznie i psychologicznie skonstruowani, aby odczuwać w ten sposób. Jesteśmy zbudowani tak, jak jesteśmy, ponieważ ten szczególny układ tkanki nerwowej, mięśni, krwi, kości i wynikające z niego zachowania pozwoliły naszym przodkom przetrwać w trudnych warunkach.

Negatywne emocje gniewu, strachu i depresji mają wartość przetrwania w taki sam sposób, w jaki ból fizyczny ma wartość przetrwania. Kiedy dotkniesz gorącego przedmiotu, twoja ręka automatycznie się cofnie. Twój układ nerwowy jest skonstruowany w taki sposób, iż reakcja ta następuje automatycznie; nie jest wymagana żadna próba. Kiedy odczuwasz nieprzyjemne emocje, tak naprawdę odczuwasz fizjologiczne i chemiczne zmiany zarządzone przez prymitywne „zwierzęce” części mózgu, aby przygotować całe ciało do reakcji behawioralnej. W przypadku gniewu, wyczuwamy przygotowanie naszego ciała do ataku na jakąś osobę lub zwierzę. Nie tylko możemy poczuć to przygotowanie do agresji w nas samych, ale możemy zobaczyć jego wyniki w zachowaniu innych ludzi. Na przykład, ile mistrzowskich drużyn piłkarskich było zdenerwowanych podczas wielkiego meczu, ponieważ drużyna słabsza fizycznie przewyższyła swoich tradycyjnych rywali po tym, jak trener obraził ich i znęcał się nad nimi w szatni? Nie jesteśmy ulubionymi dziećmi natury, jeżeli chodzi o fizyczną obronę. Mimo to, jeżeli wpadniemy w złość, mamy większą szansę na przetrwanie, broniąc się agresywnie, gdy nie ma szans na ucieczkę lub rozmowę o wyjściu z niebezpiecznej sytuacji.

Z drugiej strony, za każdym razem, gdy odczuwasz strach, odczuwasz zmianę fizjochemiczną zarządzoną przez twój prymitywny mózg, która automatycznie przygotowuje twoje ciało do ucieczki przed niebezpieczeństwem tak szybko, jak to możliwe lub unieruchomienia. Nasze szanse na przetrwanie są większe, jeżeli możemy uciec przed niebezpieczeństwem, z którym nie można sobie poradzić dzięki rozmowy. Jeśli bandyta zbliża się do ciebie z otwartym nożem na słabo oświetlonej ulicy, uczucie paniki, które wyczuwasz w oddechu, jelitach i kończynach, nie jest tchórzostwem, ale naturalnym uczuciem pobudzenia automatycznie wywoływanym przez ośrodki mózgowe przygotowujące ciało do ucieczki.

Mimo iż mamy czwartą ludzką alternatywę dla agresji, ucieczki i unieruchomienia – werbalne rozwiązywanie problemów – czasami każdy z nas czuje złość, zdenerwowanie i strach, bez względu na to, co robimy. Kiedy nieostrożny kierowca wjeżdża przede mnie z prędkością 70 km/h na autostradę, nie pomaga mi ani trochę próba bycia asertywnym i powstrzymywania drżenia rąk, tak blisko katastrofy jestem roztrzęsiony i nie mogę nic zrobić, by temu zapobiec. Kiedy w tajemniczy sposób pojawia się wgniecenie na błotniku mojego nowiutkiego samochodu, nie pomaga mi bycie asertywnym wobec kogoś, kogo tam nie ma; wściekam się jak diabli, bez względu na to, co sobie wmawiam! jeżeli moja żona wraca do domu sfrustrowana i zrzędliwa i daje upust swoim uczuciom, kopiąc mnie zamiast psa, od czasu do czasu robimy sześć rund i naprawdę zaczynamy rozkminiać o co poszło! jeżeli takie rzeczy się zdarzają, nasza odziedziczona psychofizjologia nie daje nam wyboru; będziemy się bać lub złościć. Ale kiedy potrafimy asertywnie wchodzić w interakcje z innymi ludźmi i dzięki temu mamy szansę uzyskać przynajmniej część tego, czego chcemy, automatyczny gniew lub strach są mniej prawdopodobne. Z drugiej strony, jeśli jesteśmy sfrustrowani czymś, czego nie możemy zmienić, lub nie wykorzystujemy naszej wrodzonej zdolności werbalnej do radzenia sobie z czymś, co możemy zmienić, prawdopodobnie poczujemy się emocjonalnie przygnębieni.

Chociaż depresja wydaje się mieć niewielką lub żadną wartość przetrwania dzisiaj, jej wartość dla naszych przodków staje się jasna, jeżeli spojrzymy na to, jak ty lub ja zwykle zachowujemy się, gdy jesteśmy przygnębieni. W rzeczywistości prawie w ogóle się nie zachowujemy! Robimy kilka lub nic poza utrzymaniem podstawowych funkcji naszego ciała. zwykle nie bzykamy się, nie odkrywamy przyjemnych rzeczy, takich jak chodzenie do kina, nie uczymy się niczego nowego, nie rozwiązujemy wielu problemów ani nie robimy zbyt wiele w domu czy w pracy. jeżeli przyjrzymy się temu, jak wpadamy w depresję, możemy zauważyć, iż gdy jesteśmy lekko przygnębieni lub smutni, brakuje nam czegoś, do czego jesteśmy przyzwyczajeni lub byliśmy lekko sfrustrowani. Kiedy jesteśmy głęboko przygnębieni, doświadczyliśmy emocjonalnej straty lub byliśmy bardzo sfrustrowani. Kiedy czujemy się przygnębieni, wyczuwamy rezultat komunikatów wysyłanych przez prymitywne części naszego mózgu, aby spowolnić większość normalnego funkcjonowania fizjologii naszego ciała, potrzebnego do wykonywania większości codziennych czynności.

Dla naszych wczesnych przodków depresja była korzystnym stanem, gdy musieli znosić trudne warunki w swoim środowisku. Kiedy sytuacja stawała się trudna, musieli naprawdę się wycofać, aby się wycofać. Nasi wcześni przodkowie, którzy popadli w depresję i po prostu funkcjonowali w bardzo frustrujących czasach, byli bardziej skłonni do oszczędzania swoich zasobów i energii. W ten sposób zwiększali swoje szanse na przetrwanie do czasu nadejścia lepszych czasów. Prawdopodobnie widzimy oznaki tej prymitywnej pozostałości emocjonalnej w nas samych w zimną, pochmurną zimową sobotę, kiedy bez powodu, który możemy określić, trudno nam zrobić cokolwiek poza podjadaniem, drzemką i krzątaniem się po domu. Depresja, której często doświadczamy, może trwać od kilku godzin do kilku dni. Czujemy się nieszczęśliwi, ale z czasem i pozytywnymi doświadczeniami nasza depresja ustępuje.

W stosunkowo zamożnym społeczeństwie, w którym w tej chwili żyjemy, depresja i wycofanie nie mają widocznych korzyści dla przetrwania. Dla większości z nas warunki nie są tak trudne i wymagające fizycznie, jak dla naszych wczesnych przodków. Tak więc ten psychologiczny mechanizm „hibernacji” depresji, wyewoluowany przez naszych przodków w celu skutecznego przeczekania trudnych okresów w środowisku, nic nam nie daje. Nasze dzisiejsze frustracje nie pochodzą ze środowiska, ale z działań innych ludzi. Pacjenci, u których ja i inni terapeuci leczyliśmy długotrwałą depresję, często byli sfrustrowani.

Doświadczenie kliniczne w leczeniu osób z tymczasową lub choćby długotrwałą depresją sugeruje, iż korzystniej jest pomóc osobie cierpiącej na depresję w ponownym poruszeniu się i ponownym połączeniu się z pozytywnymi doświadczeniami życiowymi, niż przeczekać depresję. Leczenie Dona, trzydziestotrzyletniego rozwiedzionego księgowego z nawracającymi fazami długotrwałej depresji, ilustruje tę koncepcję. Don był wychowywany przez matkę i ojca, którzy nieustannie sfrofowali to, co chciał robić. Kiedy był małym dzieckiem, typowa interakcja między Donem a jego rodzicami polegała na tym, iż otrzymywał niewielkie lub żadne podziękowania za wykonywanie swoich zadań w domu, ale był surowo karany i wywoływał poczucie winy za każdym razem, gdy robił coś źle. Na przykład, gdy Don chciał dostać swój pierwszy rower, podawano mu różne powody, dla których jazda na rowerze w jego wieku była niebezpieczna – rowery były drogie i przypominano mu, iż nieostrożne dziecko, takie jak on, prawdopodobnie nie będzie dbać o rower, jeżeli go dostanie. Nigdy go nie dostał. Kiedy chciał nauczyć się prowadzić, powiedziano mu, iż nastolatki są złymi kierowcami i będzie musiał poczekać. Nauczył się jeździć na studiach, z dala od domu.

Don ożenił się z kobietą, którą opisał jako podobną do swojej matki. Jego żona nigdy go nie chwaliła i zawsze znajdowała coś do zrzędzenia. Trzy lata przed terapią żona Dona rozwiodła się z nim za jego zgodą. niedługo po separacji Don zaczął doświadczać okresów depresji, które z każdym kolejnym zdarzeniem stawały się coraz dłuższe. W czasie leczenia Don otrzymywał leki przeciwdepresyjne „poprawiające nastrój” przez kilka miesięcy z niewielkim skutkiem. Leczeniem z wyboru w przypadku Dona było odstawienie leków, ponieważ nie miały one wpływu na jego depresję, ale miały efekt uboczny w postaci nerwowości i drażliwości. Zamiast tego leku, kazałem Donowi sporządzić listę rzeczy, które lubił robić, gdy nie był przygnębiony. Jego zadaniem było więc oddawanie się co najmniej dwóm z tych czynności każdego tygodnia, zmuszanie się do nich w razie potrzeby, bez względu na to, jak bardzo był przygnębiony. Ponadto, za każdym razem, gdy czuł, iż robi coś źle w pracy lub towarzysko, nie miał powtarzać swojego wcześniejszego nawyku ucieczki od sytuacji poprzez ponowne przećwiczenie swoich przygnębionych uczuć i wycofanie się do siebie lub do domu, ale miał dokończyć pracę lub kontynuować aktywność, w którą był zaangażowany, choćby jeżeli jego własne natychmiastowe odczucie było takie, iż nie chciał tego robić. Dzięki temu programowi terapeutycznemu chroniczna depresja Dona trwająca pięć miesięcy ustąpiła w ciągu czterech tygodni.

Podczas gdy nasze neurofizjologiczne mechanizmy radzenia sobie z gniewem-agresją, strachem-ucieczką i depresją-wycofaniem nie są same w sobie oznakami choroby i nieprzystosowawczego radzenia sobie, po prostu nie są dla nas zbyt przydatne. Rzadko działają, rzadko choćby pomagają. Większość naszych konfliktów i problemów pochodzi od innych ludzi, a w kontaktach z nimi nasze prymitywne reakcje są nieistotne w porównaniu z naszą unikalną ludzką umiejętnością radzenia sobie z problemami dzięki werbalnej asertywności. Walka w gniewie i ucieczka w strachu w rzeczywistości zakłócają tę werbalną zdolność radzenia sobie. Kiedy stajemy się źli lub przestraszeni, nasze prymitywne niższe ośrodki mózgowe wyłączają większość operacji naszego nowego ludzkiego mózgu. Dopływ krwi jest automatycznie przekierowywany z mózgu i jelit do mięśni szkieletowych, aby przygotować je do działania fizycznego. Ludzki mózg rozwiązujący problemy nie jest w stanie przetwarzać informacji. Kiedy się złościsz lub boisz, nie myślisz jasno i efektywnie. Popełniasz błędy. Dla rozgniewanego lub przestraszonego człowieka dwa plus dwa nie sumuje się już do czterech.

Dla naszych przodków, a czasami dla nas samych, to hamowanie naszego nowego ludzkiego mózgu przez nasz niższy prymitywny mózg nie stanowi żadnego problemu. jeżeli nie możemy zrobić nic poza fizyczną walką lub bieganiem, aby przetrwać, nie musimy się tym przejmować. To, iż walczymy tak mocno, jak tylko potrafimy lub biegniemy tak szybko, jak tylko potrafimy, jest wystarczające, a nasza odziedziczona psychofizjologia zapewnia, iż będziemy to robić. Ale nasze zwykłe kontakty z ludźmi nie wymagają ani walki, ani ucieczki. W rzeczywistości te prymitywne reakcje zakłócają również naszą zdolność werbalnego rozwiązywania problemów w inny sposób. Większość z nas werbalnie wyraża swoje zdanie w kontaktach z innymi ludźmi tylko wtedy, gdy mamy dość frustracji, by stać się poirytowanym i rozgniewanym. Gniew nie tylko sprawia, iż jesteśmy mniej skuteczni w radzeniu sobie z konfliktami, ale gdy jesteśmy źli, inni ludzie mają tendencję do przypisywania nam naszych pretensji: „On po prostu się denerwuje. Kiedy się uspokoi, wszystko będzie dobrze. Po prostu o tym zapomnij”. Nasze prymitywne reakcje radzenia sobie są mniej niż bezużyteczne: zwykle powodują więcej problemów niż ich rozwiązują.

Jeśli ten ewolucyjny pogląd na cztery główne zachowania radzenia sobie [z problemami], trzy zwierzęce i jedno ludzkie, jest poprawny, dlaczego tak wielu z nas wpada w złość lub strach i ucieka się do agresji, ucieczki lub unieruchomienia, gdy inni ludzie sprawiają nam problemy i wciągają nas konflikty? Jeśli nasza całkowicie ludzka alternatywa radzenia sobie, jaką jest werbalne asertywne rozwiązywanie problemów, jest tak cenna dla przetrwania, to dlaczego tak wielu z nas korzysta z niej tak słabo? Celem tego rozdziału wprowadzającego jest udzielenie odpowiedzi na to kłopotliwe i ważne pytanie. Odpowiedź na nie pomoże nam zrozumieć, dlaczego tak wielu z nas musi na nowo odkryć naturalną asertywność werbalną, z którą się rodzimy, ale którą tak często tracimy gdzieś po drodze. Aby zacząć odpowiadać na pytanie, dlaczego większość z nas stosuje prymitywne reakcje, które są bezużyteczne i potęgują nasze problemy, przyjrzyjmy się temu, co dzieje się z nami w dzieciństwie.

Jako niemowlęta jesteśmy naturalnie asertywni. Pierwszym samodzielnym działaniem po urodzeniu było zaprotestowanie przeciwko traktowaniu, które otrzymywałeś! jeżeli działo się coś, co ci się nie podobało, natychmiast informowałeś o tym innych poprzez werbalną asertywność – jęcząc, płacząc lub krzycząc o każdej porze dnia i nocy. Byłeś także bardzo wytrwały. Rzadko przestawałeś dawać wszystkim do zrozumienia, iż jesteś niezadowolony, dopóki coś z tym nie zrobili. Gdy tylko potrafiłeś raczkować, uparcie i asertywnie robiłeś to, co chciałeś, kiedy tylko chciałeś. Czołgałeś się do, nad i pod wszystkim, co chciałeś zbadać. O ile niemowlęta nie są fizycznie powstrzymywane lub nie śpią, generalnie powodują spustoszenie wśród ludzi wokół nich. Stąd wynalezienie łóżeczka, kojca, kantara i opiekunki do dziecka, aby dać rodzicom swobodę robienia innych rzeczy poza martwieniem się o gonienie za dziećmi.

Urządzenia te sprawdzają się przez pewien czas w kontrolowaniu asertywnych działań niemowląt, ale niedługo niemowlę dojrzewa i staje się małym dzieckiem. Zaczęło chodzić, mówić i rozumieć, co mówią do niego rodzice. W tym momencie nie było już adekwatne fizyczne ograniczanie twojego zachowania, jeżeli miałeś kiedykolwiek wyjść poza etap niemowlęcia. Kontrola sprawowana przez rodziców zmieniła się z fizycznej na psychologiczną. Gdy tylko nauczyłeś się mówić, słowem, które najbardziej asertywnie wydobywało się z twojego języka, było stanowcze „Nie!”.

Czasami choćby rezygnowałeś z ulubionego przysmaku, aby móc powiedzieć „Nie!”. Chociaż ten upór mógł doprowadzić mamę do szału, było to tylko rozszerzenie twojej wrodzonej asertywności na sferę werbalną. Aby psychologicznie kontrolować twoje zachowanie podczas nauki i odkrywania tej fascynującej zdolności werbalnej, gdy tylko byłeś w stanie zrozumieć, co powiedzieli ci rodzice, zostałeś przeszkolony, aby czuć się zaniepokojony, ignorantem i winny.

Uczucia te są po prostu uwarunkowanymi lub wyuczonymi odmianami naszej podstawowej emocji przetrwania, jaką jest strach. Kiedy już nauczymy się odczuwać niepokój, ignorancję lub poczucie winy, będziemy robić wiele rzeczy, aby uniknąć tych uczuć. Nasi rodzice uczą nas odczuwania tych negatywnych emocji z dwóch ważnych powodów. Po pierwsze, granie na naszych negatywnych emocjach jest bardzo skutecznym sposobem kontrolowania naszej naturalnej, irytującej, a czasem wybuchowej dziecięcej asertywności. Wykorzystując nasze emocje do kontrolowania zachowania, nasi rodzice niekoniecznie są beztroscy, leniwi lub nieczuli na nasze potrzeby. Zamiast tego nasza asertywność w tym młodym wieku jest przez nich łatwo mylona z wrodzoną, agresywną walką, którą pokazujemy, gdy jesteśmy sfrustrowani. Po drugie, nasi rodzice stosują tę psychologiczną metodę kontroli, ponieważ nasi dziadkowie nauczyli ich odczuwać niepokój, ignorancję i poczucie winy.

Człowiek jako istota pojęciowa – Mike Mentzer

Nasi rodzice realizują ten emocjonalny trening w bardzo prosty sposób. Uczą nas idei i przekonań na temat nas samych i sposobów zachowania ludzi, które wywołują uczucie niepokoju, ignorancji i winy. Na przykład, postaw się w sytuacji małego dziecka, być może swojego własnego dziecka lub siebie samego, gdy byłeś mały, i przyjrzyj się treningowi, jaki przechodzisz. Ten trening jest prowadzony przez oboje rodziców, ale mama zwykle musi wykonać większość „brudnej roboty”, ponieważ jest z tobą znacznie częściej niż tata. Kiedy sprzątasz swój pokój i odkładasz wszystkie zabawki na miejsce, mama zwykle mówi takie rzeczy jak: „Grzeczny chłopiec”. Kiedy nie podoba jej się praca, którą wykonujesz – jeżeli w ogóle ją wykonujesz – zwykle mówi rzeczy, które brzmią jak: „Co z ciebie za dzieciak? Tylko niegrzeczne dzieci nie sprzątają swojego pokoju!”. Szybko uczysz się, iż „niegrzeczny”, cokolwiek to znaczy, odnosi się do ciebie. Ilekroć jest używane, głos i nastrój mamy mówią ci, iż może ci się przydarzyć coś strasznego i nieprzyjemnego. Używa również słów takich jak zły, okropny, okropny, brudny, rozmyślny, nie do opanowania, a może choćby słów takich jak niegodziwy lub zły, ale wszystkie one opisują to samo: ciebie! To, jaka jesteś: mały, bezradny i kilka wiedzący. I to, co „powinieneś” czuć: głupi, zdenerwowany, być może przestraszony i z pewnością winny!

Szkoląc cię, byś do swoich drobnych działań przywiązywał emocjonalnie naładowane idee, takie jak dobro i zło, mama zaprzecza, iż ponosi jakąkolwiek odpowiedzialność za zmuszanie cię do robienia tego, co chce, na przykład sprzątania swojego pokoju. Wpływ, jaki wywiera na ciebie jako małe dziecko używanie tak obciążonych emocjonalnie pojęć jak dobre, złe, adekwatne i niewłaściwe do kontrolowania tego, co robisz, jest taki sam, jakby mama powiedziała: „Nie rób takiej kwaśnej miny. To nie ja chcę, żebyś posprzątał swój pokój. To Bóg chce, żebyś posprzątał swój pokój!”. Używając stwierdzeń dobry-zły, by kontrolować twoje zachowanie, mama zrzuca z siebie odpowiedzialność za zmuszenie cię do zrobienia czegoś. Za pomocą zewnętrznych stwierdzeń, takich jak dobro i zło, które nie mają nic wspólnego z twoją interakcją z nią, zrzuca winę za twój dyskomfort związany z robieniem tego, czego chce, na jakiś zewnętrzny autorytet, który wymyślił wszystkie zasady, których „powinniśmy” przestrzegać.

To jest nieasertywność. Ten sposób kontrolowania zachowania, tj. „To dobry-zły chłopiec”, jest bardzo skuteczny, ale jest to manipulacja, kontrola pod stołem, a nie uczciwa interakcja, w której mama asertywnie, z własnego autorytetu, powiedziałaby ci, co chce, żebyś zrobił i trzymała się tego. Zamiast wyrażać swoje pragnienia asertywnemu małemu dziecku, dopóki nie zareaguje na jej życzenia (a tak się stanie), mamie łatwiej jest zmusić cię do zmagania się ze złem i dobrem z Bogiem, rządem, wydziałem sanitarnym i bezpieczeństwa, starcem z białą brodą, komendantem policji lub kimkolwiek innym, kogo dziecinnie postrzegasz jako tego, który decyduje o tym, co jest dobre, a co złe. Mama rzadko mówi: „Dziękuję. Bardzo lubię, gdy sprzątasz swój pokój lub choćby „To musi cię naprawdę denerwować, gdy każę ci posprzątać swój pokój, ale właśnie to chcę, żebyś zrobił”. Takimi stwierdzeniami mama uczy cię, iż cokolwiek mama chce, jest ważne tylko dlatego, iż ona tego chce. I to jest prawda. Uczy cię, iż nikt oprócz niej nie sprawdza, co się z tobą dzieje. I to też jest prawda. Nie sprawia, iż czujesz się zaniepokojony, winny lub niekochany, ponieważ nie podoba ci się to, czego chce mama. Nie jesteś uczony, iż to, co mama lubi, jest dobre, a to, czego nie lubi, jest złe. Jeśli używa prostych asertywnych stwierdzeń „chcę”, nie ma żadnych implikacji ani niewypowiedzianych gróźb, iż „dobre” dzieci są kochane, a „złe” nie. Nie musisz choćby lubić tego, co mama chce, abyś robił; wystarczy, iż to zrobisz!

Co za szczęśliwa sytuacja: móc marudzić i narzekać na mamę i tatę, aby wyrzucić z siebie wszystko i wiedzieć, iż przez cały czas cię kochają. Z drugiej strony, wykorzystywanie psychologicznego poczucia winy do manipulowania zachowaniem dziecka jest tym samym, co uczenie go, iż musi polubić smak aspiryny, zanim wyleczy ona ból głowy. Na szczęście, gdy rodzice asertywnie zakładają, iż są autorytetem w kwestii tego, co ich dziecko może, a czego nie może robić, uczą asertywnej koncepcji, iż kiedy dorośniesz, nie tylko będziesz mógł robić to, co chcesz, tak jak mama i tata, ale także będziesz musiał robić pewne rzeczy, na których ci nie zależy, abyś mógł robić inne rzeczy, które chcesz, tak jak mama i tata.

Dzieci są niestety uczone reagowania na psychologiczną kontrolę swoich wyuczonych emocji lęku, ignorancji i poczucia winy w wielu sytuacjach w dzieciństwie. Na przykład, jeżeli bawisz się z psem w salonie, a mama chce się zdrzemnąć na kanapie, uczy cię reagować na manipulacyjną kontrolę emocjonalną, mówiąc: „Dlaczego zawsze bawisz się z Azorem?”. Następnie musisz wymyślić odpowiedź na pytanie, dlaczego zawsze bawisz się z Azorem w salonie. Nie znając żadnego innego powodu poza tym, iż lubisz się bawić i sprawia ci to przyjemność, czujesz się ignorantem, ponieważ jeżeli mama pyta o powód, to musi on istnieć. Nie prosiłaby o coś, co nie istnieje, prawda? jeżeli szczerze, ale nieśmiało odpowiesz: „Nie wiem”, mama odpowiada: „Dlaczego nie pójdziesz pobawić się z siostrą w jej pokoju?”. Nie mając „dobrego” powodu, dla którego wolisz bawić się z psem niż z siostrą, znów czujesz się ignorantem albo ciemniakiem, bo nie wiesz dlaczego. Szukając niezręcznie powodu, twoja wymamrotana odpowiedź zostaje ucięta przez mamę: „Wygląda na to, iż nigdy nie chcesz bawić się z siostrą. Ona chce bawić się z tobą”. Czując się teraz winny jak diabli, milczysz, gdy mama dokonuje zamachu stanu: „Jeśli nigdy nie chcesz bawić się z siostrą, ona nie będzie cię lubić i chcieć się z tobą bawić”. Teraz, czując się nie tylko ignorantem i winnym, ale także zaniepokojonym tym, co twoja siostra może pomyśleć o twojej postawie, odchodzisz z Azorem na palcach, aby zająć należne ci miejsce w życiu obok siostry i poza zasięgiem słuchu mamy.

Jak na ironię, wszystkie zawiłości, przez które przechodzi mama, aby przekonać cię, iż „powinieneś” lubić bawić się z siostrą, są bardziej szkodliwe dla twojej naturalnej asertywnej inicjatywy, niż gdyby pokazała ci swoją przyziemną, oczywiście ludzką zrzędliwość i powiedziała: „Wynoś się do cholery z salonu, kiedy próbuję spać i zabierz ze sobą tego parszywego kundla!”.

Nawet z takimi stwierdzeniami naraża cię na trudne realia życia z innymi ludźmi. Czasami ludzie, których kochasz i o których się troszczysz, będą traktować cię okropnie, ponieważ są ludźmi. Mogą cię kochać i troszczyć się o ciebie, a mimo to być na ciebie źli. Życie z ludźmi nigdy nie jest po prostu beztroskie przez cały czas, więc dzięki sporadycznym epizodom gniewu, łagodzonym codzienną miłością, mama przygotowuje cię emocjonalnie do radzenia sobie z tym ludzkim paradoksem.

O żywotnej potrzebie wolności słowa – prof. Jordan Peterson

MEM – JAK MATKA PRZYGOTOWUJE SYNA NA ŻONE

Manipulacyjny trening wyuczonych negatywnych emocji jest wzmacniany i kontynuowany, gdy jesteś poza domem. Starsze dzieci, które same zostały wyszkolone w ten sposób, używają manipulacyjnej kontroli emocjonalnej, aby skłonić inne dzieci do robienia tego, co chcą. Nauczyciele w szkole podążają za matką i wykorzystują manipulacyjną kontrolę emocjonalną jako bardzo skuteczny sposób na prowadzenie swoich klas przy mniejszym nakładzie pracy z ich strony. W końcu, gdy jesteś bardzo dobrze wyszkolony w byciu kontrolowanym przez wyuczone negatywne emocje i skutecznie zablokowany przed byciem asertywnym, zaczynasz używać biernej agresji, biernej ucieczki lub kontrmanipulacji, próbując uzyskać kontrolę nad własnym zachowaniem.

Twoje własne wczesne manipulacje, na przykład, brzmią jak: „Mamo, jak to się dzieje, iż siostra zawsze siedzi w swoim pokoju i się bawi, kiedy ja muszę sprzątać podwórko?” krytycznie sugerując, iż mama ma faworyta. W tak młodym wieku nie nauczyłeś się jeszcze wystarczająco dużo o manipulacji, aby dorównać do mamy. Nie będziesz tak zręczny, dopóki nie będziesz nastolatkiem i nie będziesz chciał mieć własnego samochodu lub korzystać z niego, zostawać do późna na randkach lub jakiejkolwiek z setek innych rzeczy. Do tego czasu jesteś wystarczająco sprytny, aby grać na wyuczonych uczuciach niepokoju i poczucia winy swoich rodziców dzięki żartów takich jak: „Ojciec Roberta kupił mu samochód, nie jesteś tak bogaty jak on?” lub ”Mama Justyny ma pokojówkę. Dlaczego ty nie możesz mieć takiej do sprzątania domu?”. Ale w międzyczasie twoje pierwsze próby manipulacji są wystarczające, aby mama poczuła się w defensywie i chroniła siebie. Twoja krytyka sugeruje, iż nie jest sprawiedliwa lub nie trzyma się zewnętrznych zasad, których cię nauczyła. W tym samym manipulacyjnym duchu, w którym zaoferowałeś jej swoją zawoalowaną krytykę, mama odpowiada czymś w rodzaju: „Twoja siostra pomaga mi w domu. To sprawiedliwe, iż nie powinna również wykonywać prac na podwórku. Ty też powinieneś coś robić! Dziewczynki sprzątają dom, a chłopcy podwórko”. Tutaj znowu, bezpiecznie ukryta za zasłoną swojej manipulacji, mama subtelnie sugeruje, iż nie tylko jesteś niebezpiecznie blisko bycia bezużytecznym próżniakiem, ale iż to nie na jej życzenie masz nieprzyjemne zadanie. Mama sugeruje, iż postępuje tylko zgodnie z pewnym złożonym zestawem zasad, których nie wymyśliła i których jeszcze w pełni nie rozumiesz (nawiasem mówiąc, będziesz później również używać tych zasad, ale nigdy ich w pełni nie zrozumiesz, ponieważ każdy z nas, podobnie jak mama, improwizuje własne szczegóły zasad w miarę postępów, wybiórczo używa zasad, gdy nam to odpowiada i wygodnie je ignoruje, gdy służy to naszemu celowi). W obliczu tej potężnej słownej plątaniny, łatwiej jest wycofać się na podwórko na długą sesję zrzędzenia i biernego ciągnięcia grabi. Manipulacyjna kontrola mamy nad twoimi emocjami i zachowaniem nie tylko szkoli cię dalej w arbitralnym używaniu idei takich jak dobro i zło czy sprawiedliwość, ale tymi samymi słowami mama warunkuje cię do myślenia zgodnie z niejasnymi ogólnymi zasadami, które „powinny” być przestrzegane.

(Nie)mierzalny Wszechświat | Psychologia totalitaryzmu – Mattias Desmet

Wadą tego procesu warunkowania jest to, iż te abstrakcyjne zasady są tak ogólne, iż można je interpretować w dowolny sposób, w tych samych okolicznościach. Zasady te są zewnętrzne w stosunku do twojej własnej oceny tego, co lubisz, a czego nie. Mówią, jak ludzie „powinni” czuć się i zachowywać wobec siebie nawzajem, niezależnie od relacji między nimi. Często są one dogmatycznie i prowincjonalnie interpretowane do tego stopnia, iż szkolą cię do całkowicie arbitralnego stylu życia seksualnego, który nie ma nic wspólnego z przetrwaniem lub prokreacją. Dlaczego na przykład chłopcy mają ogarniać podwórka, a nie ich siostry?

Potrzeby walidacji, które mogą zatruwać życie seksualne

Mama ma jednak bardziej obiecującą opcję asertywnego radzenia sobie z manipulacyjnymi wypowiedziami swoich dzieci, miejmy nadzieję, iż w swojej odpowiedzi używa werbalnej asercji, a robiąc to, nie karze ani nie kontrmanipuluje swoim dzieckiem. Na przykład, radząc sobie z krytyką jej zadań zawodowych, może asertywnie i empatycznie odpowiedzieć: „Widzę, iż uważasz, iż to niesprawiedliwe, iż zajmujesz się podwórkiem, podczas gdy twoja siostra się bawi. To musi cię denerwować, ale i tak chcę, żebyś teraz grabił podwórko”. Poprzez swoją asertywną reakcję na nieprzyjemne zadanie radzenia sobie z twoją manipulacją, mama mówi ci wiele emocjonalnie wspierających i uspokajających rzeczy. Mówi ci, iż nawet jeżeli zamierzasz zrobić coś, co ci się nie podoba, masz prawo czuć się tak, jak się czujesz, a ona nie jest na ciebie nieczuła; pomimo sposobu, w jaki widzisz, jak twój uporządkowany, sprawiedliwy świat się rozpada, rzeczy przez cały czas idą tak, jak chce mama, a co najbardziej uspokajające, katastrofa nie czai się za następnym zakrętem, ponieważ mama jest wystarczająco mądra, aby nie dać się „oszukać” przez nieistotne małe dziecko, takie jak ty lub twoja siostra.

Matki, z którymi spotykam się w mojej pracy, wyrażają podobne niewygodne uczucia związane z pracą z małymi dziećmi. Mają dwa główne źródła zmartwień. Po pierwsze, są zdezorientowane różnymi metodami stosowanymi przez lata w wychowaniu dzieci. Spock mówi im jedno, Gesell coś innego, a Patterson jeszcze coś innego. Po drugie, wszystkie matki błędnie zakładają, iż jeżeli zdecydują się asertywnie przejąć kontrolę, będą miały tylko dwie opcje: albo będą despotycznymi draniami, albo pobłażliwymi meduzami dla swoich dzieci. Nie widzą żadnego sensownego środka pomiędzy tymi dwoma skrajnościami. Stojąc przed tak niesmacznym wyborem, wracają do skutecznej, emocjonalnej manipulacji, której nauczyli ich rodzice, zamiast przyjąć szczerą, uczciwą odpowiedzialność za przejęcie władzy: „Chcę, żebyś...”.

Mężczyźni wychowywani na wybrakowane kobiety – Rian Stone

Przyjęcie tego autorytetu i wykorzystanie go, by sprawić, iż oni sami i ich dzieci poczują się lepiej z powodu stresu związanego z dorastaniem, jest proste behawioralnie, ale niełatwe emocjonalnie. Na przykład jedna z matek zapytała mnie z nutą wrogości: „Jak złamać obietnicę daną dziecku?”. Uczuciowy ton, który towarzyszył temu pytaniu, sugerował, iż ta matka, podobnie jak wiele innych, uważała, iż konieczne jest, aby zawsze była na bieżąco i prezentowała swojej córce przynajmniej iluzję super kompetentnej mamy – kogoś, kto nigdy nie łamie obietnic, na przykład.

Gdy rozmawiałem z nią później, okazało się, iż moja analiza była prawidłowa. Musiała być idealna, nie popełniać błędów, a przede wszystkim nie wydawać się głupia innym ludziom. Jak lubię to opisywać, ustawiła się w „grze frajera”. Starając się być idealną i super mamą dla swojej córki, była faworytką do bycia przegraną. Ostatecznie musiała złamać obietnice, ponieważ nie mogła lub nie chciała ich dotrzymać. Gdyby mogła porzucić swoją potrzebę bycia idealną i udawać, iż jest, mogłaby złamać obietnicę złożoną córce w asertywny sposób, który zminimalizowałby ich niewygodne uczucia. Mogłaby na przykład powiedzieć: „Wiem, iż to głupie, iż składam ci obietnicę, której nie mogę dotrzymać, ale odłożymy wyjazd do Disneylandu w sobotę. Nie zrobiłaś nic złego i to nie twoja wina. Zobaczymy, kiedy znów będziemy mogli pojechać, dobrze?”. Dzięki temu asertywnemu, negatywnemu stwierdzeniu przekazałaby swojej córce wiadomość, iż choćby mama od czasu do czasu robi głupie rzeczy, ale co ważniejsze, służy jako model dla swojej córki, pokazując, iż jeżeli mama nie musi być idealna, to córka też nie. Modeluje tę istotną część bycia człowiekiem, jednocześnie wyjaśniając rzeczywistość: z jakiegokolwiek powodu mama zdecydowała, iż tym razem nie pójdą.

Podsumowując, ty i ja oraz większość reszty populacji jesteśmy szkoleni, aby reagować na manipulacyjną kontrolę emocjonalną, gdy tylko jesteśmy w stanie mówić i rozumieć, co mówią nam inni ludzie. Te psychologiczne sznurki marionetkowe, które nasi rodzice przyczepiają do nas poprzez wyuczone uczucia zdenerwowania lub niepokoju, ignorancji i poczucia winy, kontrolują naszą dziecięcą asertywność. Skutecznie i wydajnie trzymają nas z dala od prawdziwego i wyimaginowanego niebezpieczeństwa jako dzieci i sprawiają wrażenie, iż życie dorosłych wokół nas jest o wiele łatwiejsze. Te emocjonalne sznurki mają jednak niefortunny efekt uboczny. Gdy stajemy się dorośli i jesteśmy odpowiedzialni za własne samopoczucie, nie znikają one w magiczny sposób. Nadal odczuwamy niepokój, ignorancję i poczucie winy, które mogą być i są skutecznie wykorzystywane przez innych ludzi, aby skłonić nas do robienia tego, czego chcą, niezależnie od tego, czego chcemy dla siebie. Tematem tej książki jest redukcja, a przynajmniej eliminacja tych wyuczonych emocji w radzeniu sobie z innymi ludźmi w zwykłych doświadczeniach naszego życia. W szczególności, kolejne rozdziały dotyczą (1) nieasertywnych przekonań, które nabywamy z powodu naszego poczucia lęku, ignorancji i winy oraz tego, w jaki sposób te przekonania pozwalają innym ludziom manipulować nami; (2) praw, które mamy jako istoty ludzkie, aby asertywnie powstrzymać manipulowanie naszym zachowaniem przez innych; oraz (3) systematyczne umiejętności werbalne, których łatwo się nauczyć w codziennych sytuacjach, a które pozwalają nam egzekwować nasze ludzkie prawa asertywne wobec członków rodziny, krewnych, rodziców, dzieci, przyjaciół, współpracowników, pracodawców, serwisantów, ogrodników, sprzedawców, menedżerów; krótko mówiąc, innych istot ludzkich, bez względu na to, jaki jest ich stosunek do nas.

Rozdział 2. Nasze główne asertywne prawo człowieka – jak inni ludzie je naruszają

Każdy z nas czasami znajduje się w sytuacjach, które wprawiają nas w zakłopotanie. Na przykład znajomy prosi cię, byś odebrał jego ciotkę lecącą z Paryża o 18:00. Ostatnią rzeczą na świecie, którą lubisz, jest walka z korkiem wokół lotniska, a następnie próba nawiązania rozmowy z kimś, o kim nic nie wiesz, bez dawania jej do zrozumienia, iż żałujesz, iż nie została we Francji. Racjonalizujesz sobie: „Cóż, przyjaciel to przyjaciel. Zrobiłby dla mnie to samo”. Pojawiają się jednak inne dręczące myśli: „Ale ja nigdy nie prosiłem go, żeby kogoś dla mnie podwiózł. Zawsze robiłem to sam. Henryk nigdy mi nie powiedział, dlaczego nie mógł jej odebrać. Dlaczego jego żona nie mogła tego zrobić?”.

W takich sytuacjach każdy z nas ma ochotę powiedzieć: „Kiedy mówię „nie”, czuję się winny, ale jeżeli powiem „tak”, znienawidzę siebie”. Kiedy to sobie mówisz, twoje prawdziwe pragnienia są w konflikcie z twoim treningiem z dzieciństwa i znajdujesz się bez wskazówek, które pomogłyby ci poradzić sobie z tym konfliktem. Co możesz powiedzieć? Jeśli powiem „nie”, czy mój przyjaciel poczuje się zraniony lub odrzucony? Czy przestanie mnie lubić? Czy pomyśli, iż jestem egocentrykiem lub przynajmniej nie jestem zbyt miły? Czy jeżeli tego nie zrobię, będę nieczułym sukinsynem? jeżeli powiem „tak”, to dlaczego zawsze robię te rzeczy? Czyżbym był kozłem ofiarnym? A może to cena, jaką muszę zapłacić za życie z innymi ludźmi?

Te wewnętrzne pytania o to, jak sobie poradzić, są wywoływane przez zewnętrzny konflikt między nami a inną osobą. Chcemy zrobić jedną rzecz, a nasz przyjaciel, sąsiad lub krewny zakłada, ma nadzieję, oczekuje, życzy sobie, a choćby manipuluje nami, abyśmy zrobili coś innego. Kryzys wewnętrzny pojawia się, ponieważ chcesz zrobić to, co chcesz, ale obawiasz się, iż twój przyjaciel może pomyśleć, iż to, czego chcesz, jest złe; możesz popełnić błąd; możesz zranić jego uczucia, a on może cię odrzucić, ponieważ zrobiłeś to, co chciałeś; być może obawiasz się, iż twoje powody robienia tego, co chcesz, nie są wystarczająco „rozsądne” (nie masz złamanej nogi, a policja cię nie poszukuje, więc dlaczego nie możesz jechać na lotnisko?).

W konsekwencji, gdy próbujesz robić to, co chcesz, pozwalasz również innym ludziom sprawiać, iż czujesz się jak ciemniak, niespokojny lub winny; trzy przerażające stany emocjonalne, do odczuwania których zostałeś przeszkolony jako dziecko, gdy nie robisz tego, co ktoś inny chce, abyś zrobił. Problem w rozwiązaniu tego konfliktu polega na tym, iż wyszkolona, zmanipulowana część nas akceptuje bez pytania, iż ktoś inny „powinien” być w stanie kontrolować nas psychicznie, sprawiając, iż czujemy się w ten sposób. Ponieważ nasza wrodzona asertywność została stłumiona przez trening w dzieciństwie, reagujemy kontr manipulacją na frustrację związaną z byciem manipulowanym. Manipulacyjne radzenie sobie jest jednak bezproduktywnym cyklem. Manipulacyjne radzenie sobie z innym dorosłym nie przypomina manipulacyjnego radzenia sobie z małym dzieckiem. Jeśli manipulujesz dorosłymi poprzez ich emocje i przekonania, mogą oni kontr manipulować tobą w ten sam sposób. jeżeli ty ponownie kontr manipulujesz, oni również mogą i tak dalej. Na przykład, próbując wymigać się od odebrania ciotki przyjaciela, słowa i zwroty, których używasz, byłyby znacznie bardziej subtelne, ale przez cały czas sprowadzałyby się do czegoś takiego jak ten krótki fragment manipulacyjnego dialogu:

Idź do oryginalnego materiału