Mamy prostą, ale zawsze zgraną rodzinę. A raczej mieliśmy, dopóki moja córka nie poznała swojego narzeczonego. W tamtym czasie mieszkałyśmy we dwie. Mojego męża zabrakło kilka lat temu po długiej chorobie, a starsza córka mieszka z rodziną w Niemczech.
Nie mogę powiedzieć, iż byliśmy biedni. Pracowałam jako mistrzyni w fabryce krawieckiej. Dochody były przeciętne, ale nie mieliśmy długów. Starałam się otaczać córkę opieką i uwagą. Kupowałam jej wszystko, o co poprosiła, ubierałam ją jak lalkę.
Kiedy moja Ania skończyła studia, pomogłam jej znaleźć pracę w sklepie z luksusową odzieżą. Osobiście znałam właścicielkę butiku, która od czasu do czasu zlecała mi przeróbki sukien dla swoich klientek.
Pewnego dnia do sklepu zajrzał chłopak. Przyjechał do naszego miasteczka służbowo i szukał nowej koszuli na jakieś spotkanie, bo swoją oblał lemoniadą. W ten sposób zaczęła się jego znajomość z Anią. Pamiętam, jak wróciła z pracy podekscytowana i powiedziała:
– Mamo, chyba się zakochałam. Jest niesamowity! A jak się ubiera, jaka ma fajna samochód! Wyprasuj mi gwałtownie niebieską sukienkę, idziemy na kolację za pół godziny.
Ich romans rozwijał się stopniowo. Okazało się, iż wybranek Ani jest synem szefa dużego przedsiębiorstwa w naszym mieście. Po kilku miesiącach zabrał moją córkę do Warszawy. Żegnałam ją z ciężkim sercem.
– Córciu, to nie po ludzku tak od razu. Nie poznałam jeszcze jego rodziców, a wy już zamierzacie razem zamieszkać.
Ania, pakując walizkę, machnęła ręką:
– Oj, mamo, jesteś staroświecka. Teraz wszystko wygląda inaczej. Poznacie się później. Do miasta jest tylko czterdzieści minut drogi. Przyjedziesz kiedyś i się zapoznasz.
Na początku często do mnie dzwoniła, opowiadając z entuzjazmem o ich mieszkaniu. Kilka razy przyjeżdżali do mnie. Raz choćby odwiedziłam ich w Warszawie. Ale z czasem zauważyłam, iż córka zaczęła się ode mnie oddalać. Coraz częściej wspominała o swojej przyszłej teściowej – o tym, jak razem chodzą na zakupy, wybierają ubrania i biżuterię.
Zbliżał się Nowy Rok, a my planowałyśmy spędzić go razem. Ania i jej narzeczony mieli przyjechać 31 grudnia, a w sylwestrową noc mieliśmy zadzwonić do mojej starszej córki na wideorozmowę, żeby być wszyscy razem. Ale te plany się nie spełniły.
Kilka dni przed świętami Ania zadzwoniła:
– Mamo, wiesz co, idziemy całą rodziną do restauracji na Sylwestra. Plany się trochę zmieniły. Nie obrażaj się.
“Całą rodziną…” A ja? Kim jestem? Te słowa mnie zraniły.
– A co ze mną? Zostanę sama?
Córka, zajęta rozmową z kimś o menu, odpowiedziała:
– Mamo, masz tyle koleżanek. Na pewno znajdziesz kogoś do towarzystwa.
Było mi przykro. Poczułam się, jakby moja własna córka mnie nie potrzebowała. Ale ten zawód okazał się drobiazgiem w porównaniu z tym, co wydarzyło się później.
Zbliżał się ślub Ani. Przygotowywałam się do tego wydarzenia jak do żadnego innego. Kupiłam elegancką suknię i buty, wybrałam fryzurę. Koleżanki z pracy trochę mi zazdrościły. Ślub w pięknej restauracji, bogaci goście… Ale mnie interesowało tylko szczęście mojej córki. Chciałam zobaczyć ją w białej sukni, uśmiechniętą.
Na kilka tygodni przed ślubem zadzwoniła:
– Mamo, jest sprawa. Ty i ciocia Marta nie przyjeżdżajcie na ślub. W restauracji będzie cała elita, partnerzy biznesowi taty narzeczonego. Nie będzie wam tam komfortowo. Spotkamy się po powrocie z podróży poślubnej.
Ledwo powstrzymałam się od płaczu. Moja własna córka się mnie wstydzi. Na początku chciałam pojechać, złożyć życzenia i od razu wyjść. Ale ciocia Marta mnie powstrzymała:
– Oczywiście, iż Ania nie ma racji. Ale nie warto iść jej na przekór. Może to narzeczony tak zdecydował albo jego rodzice. Nie przejmuj się tak. Ania kiedyś to zrozumie i będzie żałować.
Po tych słowach trochę się uspokoiłam. Wciąż jest mi bardzo przykro, iż córka nie chciała mnie zobaczyć w tak ważnym dniu. Ale to przetrwam.
Nie mogę tylko zrozumieć, gdzie popełniłam błąd w jej wychowaniu? Przecież zawsze oddawałam jej wszystko, co najlepsze.