Kiedy go wnieśli do izby przyjęć szpitala, było jasne, iż to utonięty…

newsempire24.com 6 dni temu

Kiedy wprowadzili mnie do przychodni szpitalnej w Warszawie, od razu wiedziałem, iż to będzie nocna zmiana. Był luty. Na zewnątrz nie leżyło śniegu, a niebo nadciągało ciężkimi chmurami, które szumiały jakby przewidywały mój nagły przyjazd. Nagle w podwórzu rozległ się ryk syreny nadjeżdżającego wozu ratunkowego.
Wygląda na to, iż przywozili kogoś ciężkiego, skoro hałasują tak głośno mruknął zmęczony dyżurny. Drzwi oddziału otworzyły się z trzaskiem i w korytarzu rozległo się wołanie wielu głosów:
Otwórzcie wreszcie drzwi, weźcie go tutaj!
Drzwi przyjęć otworzyły się ledwo, a na progu stanął mężczyzna z dzieckiem na rękach. Tuż za nim, trzymając się oburącz za głowę, szła kobieta o śmiertelnie bladej twarzy, szepcząc pod nosem:
Czy on naprawdę żyje? Czy to prawda?

Tego ponurego poranka byłem chirurgiem dyżurnym. Nie lubię pracować w weekendy, w dni powszednie czas pędzi szybciej, a lekarze i technicy są już na miejscu, radiolodzy i patologowie czekają, więc pytania rozwiązywane są w mig.

Dokąd? zapytał mężczyzna. Pomóżcie mi, proszę, wy jesteście lekarzem wojskowym, wy macie macie wszystko. Zapłakał.

Wszyscy jakby wyrwali się z otępienia:
Połóżmy dziecko na kozetce wtrącił starszy lekarz dyżurny. Chirurgu, zbadaj dziecko, niech reanimatorzy będą w gotowości.

Spojrzałem na malucha i zamrózłem. Rok temu w grudniu, kiedy w Warszawie leży śnieg, miałem podobną zmianę. Nasza pielęgniarka przybyła ze strzałami, prosząc o znalezienie chłopca, który po przedszkolu nie wrócił do domu. Przez dwie godziny szukaliśmy, noc zapadła, a dziecko nie wróciło. W końcu w głębokiej nocy odkryliśmy, iż w wykopanym w piwnicy zbiorniku z rezerwatą wody leży otwór i obok ślady po saniach. Dziecko wyciągnęliśmy, ale było już za późno. Miał na sobie niebieską kurtkę i czerwoną czapkę podwiązującą się pod brodę. Wszystko było takie samo, choćby wiek.

Ile minęło od momentu, gdy go znaleźliście? zapytałem.
Nie wiem odpowiedział ojciec. Sąsiedzi go znaleźli w kanale, wciąż przejawiał oznaki życia. Potem w karetce podawano mu sztuczne oddychanie

Proszę, odejdźcie na bok. Koledzy, zajmijcie się dzieckiem nakazał dyżurujący.

Zacząłem badanie: zdjąłem czapkę, rozpiąłem kurtkę. Twarz dziecka była sinawa, źrenice szerokie i nie reagowały na światło, puls i oddech nie istniały.

Czy wypłukano z niego wodę?
Wydaje się, iż nie.

Zaczęliśmy podawać tlen wypełniony wodą. Przewróciłem malucha na brzeg, położyłem kolano i mocno uderzałem w plecy. Z ust wypłynęła woda. Położyłem go na kozetkę, wymusiłem wdech, potem trzykrotnie uciskałem klatkę piersiową, by serce mogło rozkręcić krew.

Zimny czas, może mózg jeszcze nie zmarł, zdarzają się przypadki, gdy pod śnieżną lawiną ludzie przeżywają dni myślałem, walcząc o życie.

Zegary na ścianie powoli odliczały minuty dwie, trzy, pięć a nagle coś w środku ożyło, jakby mruczenie kotka rozbrzmiało w ciszy. Dziecko wydało gwałtowny, dorosły oddech, jakby z siłą wybijało się z pułapek śmierci.

Natychmiast do oddziału intensywnej terapii, musi przejść na kontrolowane oddychanie, sam nie wytrzyma dłużej.

Grażyno, czy on żywy? wyłoniła się z szoku matka, milcząca do tej pory, drżącą głosem: Doktorze, naprawdę żyje? Czy go uratujecie?

Teraz musimy liczyć na pomoc medyczną lotniczą odpowiedzieli koledzy.

Aluś został przeniesiony na oddział ratunkowy. W sali panowała napięta cisza, lampki monitorów mrugały, a respirator walczył o każdy oddech. Wąskie źrenice niebieskoszarych oczu świadczyły, iż dziecko jeszcze żyje, iż organizm walczy z nadciągającą katastrofą.

Specjaliści z lotniczej medycyny przybyli po dwie godziny. Po obejrzeniu chłopca ich werdykt był zimny:
Dziecko nie ma szans, mózg w stanie klinicznej śmierci. Wyłączcie aparat i czekajcie na rezultat.

Wszyscy w sali zamilkli.

Koledzy, co wy? w końcu odezwał się nasz lekarz neonatolog. jeżeli źrenice reagują na światło, mózg jeszcze żyje.

To nie zawsze prawda, ile minęło od utonięcia? Woda w płucach nie znaczy, iż resuscytacja w karetce pomogła. Odruchy zaczynają się same, nerki już nie działają.

Czy moglibyśmy spróbować czegoś innego? Nie mamy dziecięcego cewnika, ale może pan ma? zapytał lekarz z przybyłej brygady.

Oczywiście, ale co to da? odpowiedział mężczyzna.

Spróbujmy powiedziały razem kobiety z zespołu.

Wyciągnęły cienki cewnik, i gdy go wprowadzono, maluch nagle usłyszał nas. Żółtawy strumień, jakby wyrwany z kajdan, rozprysnął się po wszystkich, którzy stały przy nim.

Żywy! Żywy! zakrzyknęli wszyscy.

Zostaniemy jeszcze pół godziny, potem odłączymy aparaturę i jeżeli sam oddycha, zabierzemy go ze sobą.

Po trzech godzinach Aluś został wywieziony w helikopterze.

Dwa lata później wspomnienie o Aluśu wciąż tkwiło w pamięci. Nie wiedziałem, co się stało z chłopcem, aż pewnego wolnego dnia zadzwonił do mnie nieznajomy. Na progu stał mężczyzna, którego twarz i spojrzenie wydawały się znajome.

Nie zna mnie pan? zapytał.

Przepraszam, trochę pamiętam. Leciliśmy się razem, czy pracowaliśmy razem? Proszę, wejdźcie.

To nie inny, a tego chłopca nie pamiętacie?

Z jego pleców wyjrzała uśmiechnięta dziecinna twarz. Rozpoznałem go od razu to był Aluś.

Aluś? wyrzekłem się niespodziewanie.

Tak, to ja, Aleksy. Idź i przywitaj się ze swoim ratownikiem. Przepraszamy, iż tak długo nie pojawiliśmy się. Rok na rehabilitacji, potem nie mogliśmy znaleźć twojego adresu, a po kraju podróżujesz. Teraz już możemy się spotkać i wpuścić cię do domu, jeżeli nie boisz się.

Oczywiście, wpadajcie wymamrotałem, nie wiedząc, co zrobić z nagłym spotkaniem.

Aluś czytał mi wiersze, biegał po pokoju, oglądał moją kolekcję muszelek, przyciskał je do ucha i słuchał morza.

A ja w basenie pływam nagle się zatrzymał i rzekł: Tata mówił, iż człowiek musi umieć pływać, żeby nie utonąć. A ty umiesz pływać?

Oczywiście, umiem odpowiedziałem nagłym, rozpoznawalnym głosem i dodałem: Życzę ci szczęśliwego pływania, mały.

Już od dawna pracuję jako chirurg w miejskiej przychodni. Pewnego razu, podczas rutynowej kontroli, podszedł do mnie wysoki, szczupły oficer w mundurze kapitana trzeciego stopnia.

Dzień dobry, Panie Michałie Borowski powiedział głosem głębokim i melodyjnym, od dawna chciałem się z Panem spotkać.

Dzień dobry, Panie Aleksandrze Kowalski odpowiedziałem, zaglądając w swoją kartę służbową, znamy się?.

Oczywiście, znamy. Spojrzałem w jego twarz i w jego dużych, niebieskozielonych oczach zobaczyłem przelotne, znajome odbicie:

Michał? Aleks? To ty? zapytał niepewnie.

Tak, to ja. Właśnie przyjechałem z akademii, od razu was odnalazłem. Życzenie spełnione. Jestem rosyjskim oficerem!

Idź do oryginalnego materiału