Nazywam się Maria i całe swoje życie poświęciłam własnemu dziecku. Nie wiem, czy mogę powiedzieć, iż byłam szczęśliwa, ale na pewno byłam oddana i bardzo je kochałam.
Zawsze wierzyłam, iż kiedy się zestarzeję, moje dziecko będzie przy mnie do końca, iż będę miała na kogo liczyć. Wychowywałam je z miłością, cierpliwością i nadzieją.
Najważniejsze, czego uczyłam moją córkę, to iż rodzina to bliscy ludzie, na których zawsze można polegać i którzy nigdy nie zawiodą. A teraz jestem sama. I nie potrafię zrozumieć, co się stało i gdzie popełniłam błąd.
Wszystko zaczęło się wiele lat temu, gdy na świat przyszła moja córeczka Anna. Byłam młoda i nie miałam bogactw, ale miałam marzenie: aby moje dziecko żyło lepiej ode mnie.
Nie byłam zamężna, a może to i lepiej, bo gdy ojciec Anny dowiedział się, iż spodziewam się dziecka, od razu gdzieś zniknął. Do dziś nic o nim nie wiem.
Pracowałam wtedy dniami i nocami. Anna zawsze była moją nadzieją i dumą. Pamiętam, jak trzymałam ją na rękach, jak stawiała pierwsze kroki, jak pomagała mi w ogrodzie. Zawsze powtarzałam jej: „Będziesz moją podporą, nie zostawisz mnie na starość”. I naprawdę wierzyłam w te słowa.
Rosła na mądrą i dobrą dziewczynę, i widziałam, jak dąży do lepszego życia. Ukończyła szkołę, dostała się na uniwersytet, a potem wyjechała do stolicy.
Byłam bardzo dumna z jej osiągnięć, choć w sercu czułam, iż oddala się ode mnie. Przez te lata czekałam na jej telefony, opowiadałam, jak ciężko pracuje mi się w ogrodzie, ale Anna zawsze była zajęta: nauką, pracą, nowymi znajomościami.
Za każdym razem obiecywała, iż kiedy dorośnie, wróci i zajmie się mną. A teraz jest młoda, musi się uczyć i układać swoje życie.
Ale gdy skończyła trzydzieści lat i powiedziała, iż wyjeżdża do Szwecji, nie mogłam tego zrozumieć. Mówiła, iż dostała tam pracę, iż poznała mężczyznę i iż to jej szansa na lepsze życie. To bardzo mnie rozczarowało.
– Mamo, nie martw się, nie zapomnę o tobie i nigdy cię nie zostawię. Będę przesyłać pieniądze, a może z czasem sprowadzę cię do siebie za granicę – mówiła, starając się mnie uspokoić.
Nie powiedziałam jej nic, ale w środku czułam się rozdarta. Jak to możliwe? Jak mogła zostawić swoją matkę, która ją tak bardzo kochała? Jak miałam bez niej żyć? Ale nie okazywałam swojej urazy. Co by to zmieniło?
Po prostu powiedziałam:
– No cóż, Anno, mam nadzieję, iż wszystko ułoży się dobrze zarówno tobie, jak i mnie.
I tak Anna wyjechała, zostawiając mnie samą.
Na początku często do mnie dzwoniła, pisała listy, przesyłała pieniądze, ale z czasem te telefony stawały się coraz rzadsze.
Na początku nie rozumiałam dlaczego, ale potem zdałam sobie sprawę, iż jest zajęta swoim nowym życiem, mężem, nowymi przyjaciółmi. Powiedziała, iż planuje ślub z jakimś Szwedem, a ja zostałam tutaj – sama.
Czasami przesyłała mi jakieś produkty zza granicy, które i tak nie zastępowały samotności. I oczywiście pieniądze. Bolało mnie, iż zapomniała o swoich obietnicach i uważała, iż może po prostu „wykupić się” ode mnie.
Anna była moim późnym dzieckiem, więc teraz jestem już w podeszłym wieku, dawno na emeryturze.
Nie mogę już sama sobie ze wszystkim radzić. Ręce mnie zawodzą, nogi bolą, a prace domowe się nawarstwiają. Zawsze bałam się, iż zostanę sama, ale to właśnie się stało.
W końcu zdecydowałam się zadzwonić do Anny. Po raz pierwszy poprosiłam ją o pomoc:
– Anno, moja droga, nie mogę już pracować tak jak kiedyś. Jest mi ciężko, bardzo ciężko. Nie radzę sobie sama. Przyjedź choć na jakiś czas. Co cię tak trzyma w tej Szwecji, iż nie możesz odwiedzić matki choćby na tydzień?
Czekałam na odpowiedź, ale zamiast wsparcia usłyszałam krótki i chłodny głos:
– Mamo, teraz nie mogę. Zrozum, przygotowujemy się z Andersem do ślubu, mamy dużo spraw. Wyślę ci pieniądze, nie martw się.
Ale cóż mi po tych pieniądzach?!
Nie mogłam zrozumieć, dlaczego córka odpowiedziała mi tak chłodno. Wciąż trzymałam się nadziei, iż mnie odwiedzi. Ale niestety, to się nie stało.
Z każdym miesiącem moja samotność stawała się coraz trudniejsza do zniesienia.
Zaczęłam chodzić do sąsiadów, prosząc o pomoc, żeby choć trochę ułatwić sobie życie. Początkowo pomagali – przynosili jedzenie, chodzili do apteki, pomagali przy kopaniu ziemniaków, czyścili piwnicę.
Ale to nie trwało długo. Sąsiadom gwałtownie się znudziło, iż ciągle ich proszę o pomoc, bo sami mieli swoje sprawy. Coraz częściej słyszałam:
– Może twoja córka przyjedzie i się tobą zajmie?
A ja nie wiedziałam, co im odpowiedzieć. Anna chyba choćby nie wiedziała, co robię. Żyła swoim życiem, a ja stałam się dla niej tylko jakimś dalekim obowiązkiem albo ciężarem.
Teraz chodzę i proszę o pomoc, ale widzę, iż ludzie nie chcą już słuchać moich próśb. Nie mogą mnie zrozumieć, a moja córka wydaje się mną niezainteresowana.
Co mam teraz zrobić, żeby mieć choć trochę ludzką starość i nie musieć chodzić po sąsiadach, prosząc o wsparcie od obcych ludzi?