Kiedy choroba dzieli rodzinę: drama w domu Anny

polregion.pl 13 godzin temu

Anna siedziała w kuchni, ściskając w dłoniach kubek z wystygłą herbatą. Za oknem szarzył ponury listopad, a w jej domu, w maleńkim mieszkaniu na obrzeżach Łodzi, rozpętywała się prawdziwa burza. Jej matka, Halina Kazimierzówna, znów do niej przyjechała — z gorączką, kaszlem i niekończącymi się narzekaniami. Od kilku lat, gdy tylko Halina poczuła najmniejsze osłabienie, pakowała torbę i jechała do córki. Za każdym razem Anna znajdowała się w centrum konfliktu, rozdarta między opieką nad chorą matką, roczną córeczką i coraz bardziej zirytowanym mężem.

Halina Kazimierzówna zapewniała, iż w swoim mieszkaniu w sąsiedniej dzielnicy czuje się samotna i przerażona. „A co, jeżeli będzie mi gorzej? A jeżeli sobie nie poradzę?” — powtarzała, patrząc na Annę z wyrzutem. Ale Anna wiedziała, iż nie chodzi tylko o strach. Gdy matka zachorowała, zamieniała się w kapryśną królową, wymagającą uwagi co minutę. A Anna miała urlop macierzyński, roczną Zosię, która dopiero uczyła się chodzić i ciągle domagała się matczynej bliskości, oraz męża Jakuba, którego cierpliwość topniała z każdą kolejną wizytą teściowej.

Gdy Halina była chora, starała się oczywiście zostawać w swoim pokoju. Ale wirusy nie pytały o pozwolenie: szła do łazienki, zaglądała do kuchni, zostawiając za sobą ślad kaszlu i kichnięć. Anna bała się o Zosię — co, jeżeli dziewczynka się zarazi? Ale wytłumaczyć tego matce było niemożliwe. „Przecież nie specjalnie, Aniu — wzdychała Halina — jestem ostrożna”. A potem zaczynało się: „Ugotuj mi zupę, tylko nie za słoną, bo mnie drapię w gardle. Przynieś herbatę, ale nie gorącą, bo się poparzę. Otwórz okno, duszno, nie, zamknij, bo zimno!”. I za każdym razem, gdy Zosia zaczynała płakać, matka marszczyła brwi: „Och, jak ona wrzeszczy, nie da się spać”. choćby Jakub, który zdawał się po prostu przechodzić obok, słyszał uwagi: „Tupie jak słoń, drzwiami trzaska, żadnego spokoju!”

Dawniej było inaczej. Anna i Jakub żyli swoim życiem, wychowywali córkę, a do Haliny zaglądali raz w miesiącu — porozmawiać, pomóc w sprawunkach. Matka była samodzielna: sprzątała, gotowała, choćby chorowała bez nadmiernego rozgłosu, prosiła tylko o przyniesienie leków. Ale potem coś się zmieniło. Halina zaczęła dzwonić częściej, narzekać na samotność, na zdrowie. „A co, jeżeli będzie mi naprawdę źle, a was nie będzie? — mówiła drżącym głosem. — Jestem zupełnie sama”. Anna próbowała uspokoić: „Mamo, dzwonię codziennie, jesteśmy blisko, wszystko będzie dobrze”. Ale matka nie słuchała, jej lęki rosły jak śnieżna kula.

Pewnego razu Halina zadzwoniła zapłakana: zrobiło jej się tak słabo, iż wezwała pogotowie. Jakub miał zmianę w fabryce, więc Anna musiała biec do matki z Zosią na rękach. Wtedy zabrali Halinę do siebie — pojili herbatą, doglądali. Ale od tamtego dnia wszystko się zmieniło. Teraz, gdy tylko matka poczuła gorączkę lub zaczęła kaszleć, stawała w progu ich mieszkania. Czasem trwało to kilka dni, czasem tygodnie. Bywały chwile, gdy Halina leżała z wysoką temperaturą, dusząc się od kaszlu, i żądała, by Anna siedziała przy niej, podawała leki, słuchała jej skarg. A Zosia wtedy płakała w łóżeczku, i Anna miotała się między pokojami, czując, jak w środku narasta rozpacz.

Każda wizyta matki stawała się próbą. Halina mogła się obrazić, jeżeli zupa okazała się „nie taka”, albo nagle oświadczyć, iż wraca do domu, bo „wszyscy ją tu denerwują”. Anna bała się o matkę — a jeżeli naprawdę wyjedzie w takim stanie? Ale jeszcze bardziej bała się o Zosię, o Jakuba, o ich rodzinę, która pękała pod tym ciężarem. Jakub, który kiedyś życzliwie traktował teściową, teraz mroczniał na samo jej wspomnienie. „Ona nas wykorzystuje, Aniu — mówił. — W domu choruje normalnie, a tu przyjeżdża, żebyś ty za nią biegała”. Anna też to widziała, ale nie potrafiła powiedzieć tego matce. „A jeżeli się pokłócimy? — myślała. — jeżeli się obrazi i przestanie się odzywać? Ale i tak dłużej już nie wytrzymamy, jestem na krawędzi”.

Jakub już nie ukrywał irytacji. „Trzeba z nią porozmawiać — mówił. — Inaczej będzie na nas siedzieć jak kamień u szyi”. Anna w głębi serca wiedziała, iż ma rację, ale ogarniał ją strach. Jak znaleźć słowa, by nie urazić matki, a jednocześnie obronić swoją rodzinę? Jak wytłumaczyć, iż miłość do niej nie oznacza, iż Anna nie ma prawa do własnego życia? Patrzyła na śpiącą Zosię, na zmarszczone czoło Jakuba i rozumiała jedno: decyzję trzeba podjąć, bo inaczej ich dom, ich rodzina nie wytrzymają tego ciężaru.

Co powinna zrobić Anna? Jak zachować spokój w rodzinie, nie tracąc więzi z matką? Ta historia to nie tylko opowieść o chorobie, ale o granicach, o miłości, która czasem staje się zbyt ciężkim brzemieniem, i o wyborze, który rozdziera serce.

Idź do oryginalnego materiału