Kiedy Danuta pociągnęła za sznurek wiążący starą płócienną torbę, materiał rozchylił się z cichym szelestem. W powietrzu zawisła woń kurzu, starych tkanin i czegoś słodkawego jak zapomniane wspomnienie z dzieciństwa. Kobiety wstrzymały oddech, pochylając się mimowolnie, by zobaczyć, choć jednocześnie drżały ze wzruszenia.
Danuta milczała. Jednym ruchem rozwarła torbę i wywróciła ją do góry dnem. Na podłogę wysypały się ubranka drobne, barwne, misternie uszyte, każde inne. Sukienki z kawałków atłasu i perkaliku, spodenki z grubej włóczki, bluzeczki w paski. Wszystko stworzone z resztek, które inni uznali za bezużyteczne.
Jadwiga przycisnęła dłoń do ust. Elżbieta cofnęła się o krok. Ciszę przerywało tylko tykanie zegara i plusk deszczu za szybą.
Danuta uniosła wzrok.
Pewnie myślicie, po co to wszystko zbierałam odezwała się spokojnie. Bo nic nie powinno iść na marne. choćby najmniejszy skrawek może stać się czymś ważnym, jeżeli tylko znajdzie się dla niego dobre ręce.
Pochyliła się i podniosła malutką różową sukienkę, zszyta z trzech różnych materiałów. Na dole, przy rąbku, wyhaftowane były drobne stokrotki białe i żółte.
Te ubranka nie są dla mnie dodała cichutko. Szyję je dla dzieci z domu dziecka pod lasem. Nie mają nic swojego. Chciałam, żeby choć raz poczuły się jak reszta piękne, kochane, dostrzeżone.
W pracowni nikt nie odezwał się ani słowem. Elżbieta przełknęła łzy.
Tego domu dziecka? Tego przy szosie na Olsztyn?
Danuta skinęła głową.
Tak. Co miesiąc zostawiam torbę przed bramą, nocą. Nie chcę, żeby wiedzieli, kto to przynosi. To nieistotne. Ważne, iż rano mają w co się ubrać.
Jadwiga otarła policzek wierzchem dłoni. Żadna już się nie uśmiechała. W kącie unosiła się para z żelazka, jak mgiełka.
Danuta mówiła dalej, jakby do siebie:
Na początku chciałam tylko tworzyć. Coś z niczego. Ale gdy zobaczyłam te dzieci, jak stoją przy płocie i patrzą na ludzi mijających ulicę, zrozumiałam, iż nie chodzi o tkaninę, tylko o ciepło rąk, które ją składają. Od tamtej pory nie wyrzuciłam ani jednego kawałka.
Kobiety podeszły bliżej. Elżbieta dotknęła maleńkiej sweterku z drewnianymi guzikami.
Cieplutki szepnęła. Takie małe dla dwulatki może?
Dla Zosi uśmiechnęła się Danuta po raz pierwszy. Ma włosy jak len. Gdy się śmieje, wydaje się, iż słońce wschodzi.
Nikt nie zapytał, skąd zna ich imiona.
Od tamtej chwili pracownia nie była już zwykłym warsztatem. Jadwiga zaczęła odkładać dla Danuty kawałki materiału, Elżbieta przynosiła koronki i guziki. choćby stary krawiec z sąsiedztwa podarował pudełko kolorowych nici. Dla twoich małych aniołków mruknął zawstydzony.
Danuta nie mówiła wiele. Szyła w skupieniu, cicho i starannie. Ale wieczorami, gdy inni wychodzili, zapalała lampę i pracowała dalej. W jej żółtym świetle widać było tylko dłonie delikatne, cierpliwe, pełne pewności.
Z czasem pracownia stała się czymś więcej niż miejscem pracy. Była dowodem, iż choćby z odpadków można stworzyć piękno. Że dobro nie potrzebuje słów tylko gestów.
W jedną deszczową sobotę kobiety pojechały razem do domu dziecka. Pierwszy raz Danuta nie była sama. Dzieci wybiegły na podwórko, bosonogie, ale rozpromienione. Gdy wyciągnęły torby z samochodu, maluchy zaczęły klaskać.
Jadwiga później mówiła, iż nigdy nie widziała takiej radości. Każde dziecko tuliło swoje ubranko jak skarb. Dziewczynka zarzuciła sukienkę na podartą bluzkę i wirowała w deszczu. Chłopiec w za dużej kurtce śmiał się, iż teraz wygląda jak prawdziwy tata.
Danuta stała z tyłu, milcząca. Patrzyła tylko, jak małe palce głaszczą jej dzieło. Jadwiga zauważyła, iż Danucie spłynęła łza, ale nic nie powiedziała. Rozumiała.
Gdy wróciły do pracowni, były przemoknięte i zmęczone, ale szczęśliwe. Nad lustrem ktoś przyczepił kartkę:
Z tego, co inni odrzucają, można ulepić świat.
Nikt się nie przyznał, kto to napisał. Ale wszyscy wiedzieli.
Od tamtej pory w warsztacie zaczęły pojawiać się paczki z materiałami od ludzi z miasta. Uczniowie szkoły krawieckiej przychodzili pomagać w szyciu. Wieczorami, w oknie starego budynku, świeciła się jedna lampka i widać było sylwetkę kobiety, która wciąż szyła.
Gdy po latach pracownię przeniesiono do nowej kamienicy, na ścianie starego lokalu ktoś napisał ołówkiem:
Z resztek można uszyć nadzieję.
I do dziś, w domu dziecka przy szosie, dzieci noszą ubranka Danuty. Na niektórych widać nierówne ściegi, ślady rąk, które umiały zamienić wstyd w dumę, obojętność w troskę, a odpady w miłość.
Nikt już nie śmieje się z jej toreb.
Bo teraz każdy wie, iż w każdej z nich kryje się nie tylko materiał ale serce, które potrafi zacerować rozdartą rzeczywistość.













