Każdego wieczoru o tej samej porze chłopiec przechodził obok eleganckiej restauracji w Warszawie.
Nigdy niczego nie prosił.
Nigdy nie wypowiadał ani słowa.
Po prostu przystawał i patrzył przez szybę.
Obserwował zastawione stoły, nieskazitelne sztućce, ludzi śmiejących się między kęsami.
Potem szedł dalej… z podartym plecakiem na ramionach i pustym żołądkiem.
Pewnego wieczoru zauważył go kucharz wewnątrz.
I rzekł do kelnera:
— Gdy następnym razem go zobaczysz, poproś, żeby do mnie przyszedł.
Następnego dnia chłopiec znów się pojawił, jak zwykle.
Zanim jednak zdążył odejść, kucharz wyszedł mu na spotkanie.
— Jestem głodny?
Chłopiec skinął głową bez słowa.
— Chciałbyś nauczyć się gotować?
Jego oczy otworzyły się szeroko ze zdumienia.
Tak właśnie wszystko się zaczęło.
Kucharz dał mu stary fartuch.
Wyznaczył mu miejsce w kuchni do zmywania naczyń, obierania ziemniaków i odkrywania zapachów i smaków, o których choćby nie śnił.
Nie płacił mu pensji.
Dawał mu wiedzę.
Z czasem chłopiec nauczył się kroić cebulę bez łez.
Ubijać jajka z odpowiednim rytmem.
Czekać na czas gotowania bez zniecierpliwienia.
I wkładać serce w każdą potrawę.
Mijały lata.
Dziś ten chłopiec nazywa się Bartosz Kowalski.
Ma 24 lata.
I jest szefem kuchni w tej samej restauracji, przed którą kiedyś tylko stał na ulicy.
Co wtorek w karcie pojawia się specjalne danie:
“Wspomnienie znad Warszawy”
Prosty posiłek przyrządzony ze składników, które jadał w dzieciństwie.
I za każdym razem, gdy gość go wybiera, Bartosz uśmiecha się i mówi:
— To danie ma jeden składnik, którego nie ma w żadnym innym:
głód… taki, który zmienia przeznaczenie.