Karmiłeś mnie obietnicami, a ktoś inny kolacją: historia utraty wszystkiego

polregion.pl 2 dni temu

Lech krążył po maleńkiej kuchni jak tygrys w klatce. Zaciskał dłonie, przestawiał filiżanki, poprawiał cukiernicę – szukał oparcia w codzienności, którą sam przecież nienawidził. W głowie wirowała mu jedna myśl: trzeba to skończyć. Koniec. Już dłużej nie wytrzyma.

Kinga na pewno będzie płakać. Będzie błagać, by został. Powie, jak bardzo się stara, iż jeszcze wszystko da się naprawić. Ale on wiedział swoje: między nimi nie ma już nic. Tylko wspólne mieszkanie na kredyt i lodówka, która ich łączy. Żadnej miłości, choćby zwykłego zirytowania. Pustka.

Usłyszał, jak w zamku obraca się klucz. Zebrał się w sobie jak przed skokiem z klifu.

Kinga weszła do mieszkania, opadła na podnóżek. Pierwsze, co zrobiła – zdjęła buty. Te cholernie drogie buty. Dzień był koszmarem – praca jako ekspedientka w galerii handlowej zamieniała ją w wieloręką maszynę: podać, przynieść, przymierzyć, pomóc. Wiosna budziła w ludziach pragnienie zmian: jedni szukali miłości, inni – nowej sukienki.

— Cześć. Zmęczona? — zapytał ostrożnie Lech.

— Jak pies. Ani minuty nie usiadłam — odparła, choćby na niego nie patrząc.

— Rozumiem. Kolacja niedługo?

Skinęła głową i poszła do kuchni. Po dwudziestu minutach gar bulgotał, patelnia skwierczała, a powietrze wypełniły zapachy, w których Lech wciąż próbował znaleźć sens życia.

Stanął w drzwiach, zbierał się na odwagę. Wziął głęboki wdech.

— Kinga… — zaczął. — Musimy porozmawiać.

Żona odwróciła się do niego, nie przestając obierać marchewki. Bez zdziwienia, bez niepokoju.

— Rozstańmy się — wyrzucił z siebie. — Nie mogę już tak. Jesteśmy sobie obcy. Zabiłaś we mnie pasję. Jestem artystą, a ty – codzienność. Żądasz pieniędzy, nie dajesz mi się rozwijać, podcinasz skrzydła. Nie chcę tak dalej.

To był improwizowany monolog, ale brzmiał, jego zdaniem, bardzo aktorsko. Jak na casting.

Kinga wciąż obierała marchewkę, aż nagle rzuciła ją do zlewu, zdjęła fartuch, wyłączyła gaz i odwróciła się.

— No dobrze! — powiedziała spokojnie. — Dobrze, Lech. W diabły z tą codziennością.

Zdrętwiał. Tego nie przewidział. Gdzie łzy? Gdzie histeria?

Gdy próbował ogarnąć jej reakcję, Kinga nalała sobie kawy, wyjęła ser i ciastka, usiadła przy stole.

— Kinga… jesteś w szoku. To normalne. Ale przecież też to czułaś, prawda? Gotujesz bez serca. Wszystko mechanicznie…

— Tak. Bez serca — powtórzyła, popijając kawę.

Rozmowa się sypała. Gubił wątki i frazy.

— Musimy zdecydować, co z mieszkaniem — zaczął niepewnie. — I z resztą…

— Myślałam, iż jesteś tak zaduszony tą codziennością, iż uciekniesz bez oglądania się za siebie. A tu proszę – martwi cię kredyt — zażartowała. — Dobrze. Zostaw mieszkanie mi. Ale oddaj połowę wpłaconych pieniędzy. Wrócę do taty. Od dawna mnie prosi – jest już stary.

— Jesteś taka wyrachowana — westchnął Lech. On marzył o karierze filmowej, chodził na castingi, pracując jako ochroniarz. Całą pensję oddawał jej, nie zagłębiając się w szczegóły. A teraz – pieniądze, odsetki, papiery.

Chciał wolności. Dostał rozliczenie.

— Kinga, zatrzymaj wszystko. Oddasz, kiedy będziesz mogła. Nie jestem potworem — dodał z patosem, jakby nie oddawał jej mieszkania, ale pałac.

— Dzięki. Swoją drogą, masz kogoś? — spytała z wyraźną obojętnością.

— To nieistotne — mruknął znacząco. Niech myśli, iż ma kolejki adoratorów.

Wyszedł z lekkim uczuciem zwycięstwa. Wolność. Życie artysty bez patelni i pretensji.

Minęło pół roku.

Lech stał przed znajomymi drzwiami i wahał się. Wszystko się zmieniło. Życie u matki okazało się piekłem. Wyrzucała mu rozwód, wyśmiewała nieudaną karierę, wypędzała pod byle pretekstem, robiła sceny, gdy przyprowadzał kobiety. choćby jedna kelnerka uciekła, nie wytrzymując jej komentarzy.

Matka była gorsza od Kingi. O wiele gorsza.

Wisienką na torcie było żądanie, by się wyniósł. Podejrzewał, iż znalazła sobie kogoś. Pokłócili się. Nazwała go nieudacznikiem i kazała znaleźć pracę, zamiast marzyć o filmie.

Wtedy zadzwoniła Kinga. Zaproponowała, by w końcu uregulować sprawę mieszkania i sfinalizować rozwód. I oto był tutaj.

Przygotował się: w myślach odgrywał pełen żalu wzrok, słowa skruchy, powściągliwą łzę.

Nacisnął dzwonek.

— Cześć. Wejdź — powiedziała Kinga, otwierając. Wyglądała… świetnie. Albo po prostu tęsknił.

Wszedł do kuchni jak u siebie. I oniemiał.

Przy kuchni stał półnagi facet w dresie i smażył mięso. Na patelni skwierczało, na stole leżała sterta banknotów.

— Ty… kto? — zapytał Lech ochrypłym głosem.

— Krzysiek — odparł facet, choćby się nie odwracając.

— Kinga… możemy porozmawiać? — wyjąkał Lech.

W pokoju warknął:

— Kto to? Co on tu robi?

— Kolację gotuje — odpowiedziała spokojnie.

— A ja?

— A ty odszedłeś.

Cisza. Ciężka jak wyrok.

— A jeśli… wrócę?

— Gdzie? Miejsce zajęte. Krzyśkowi nie przeszkadza moja „przyziemność”. Dla niego ważna jest rodzina, dzieci, domek za miastem. Pobierzemy się, gdy tylko będzie po rozwodzie.

— A ty?

— Ja też.

— A ja?! — zawył. — Czym on jest lepszy?

— Tym, iż ty karmiłeś mnie obietnicami. A on – kolacją.

Koniec.

Idź do oryginalnego materiału