Sofa “Marzenie”
Tomek i Zosia byli razem już dwa lata. Zosia zostawała u niego na noc, kiedy jego mama wyjeżdżała na działkę lub do przyjaciółki do Gdańska. Cenili sobie te krótkie chwile. Ale lato się skończyło. Wrzesień jeszcze rozpieszczał ciepłym słońcem, ale już niedługo miały zacząć się deszcze. Mama przestała wyjeżdżać na weekendy, teraz zostawało tylko czekać, aż znajdzie czas na wizytę u koleżanki. Ale to nie zdarzało się często.
Kochankowie posmutnieli.
– Tomek, nie kochasz mnie? Nie chcesz być ze mną na dobre i na złe? – Zosia delikatnie zasugerowała, iż może pora pomyśleć o ślubie.
Stali pod jej domem i od pół godziny nie umieli się rozstać.
– Skąd taki pomysł? – Tomek odsunął się nieco i spojrzal Zosi w oczy. – Poszedłbym z tobą do urzędu stanu cywilnego choćby teraz, ale gdzie będziemy mieszkać? Wynajem to dla mnie za dużo, ty jeszcze masz rok studiów. Chyba iż zgodzisz się mieszkać u mnie, z moją mamą. U twoich rodziców też nie ma miejsca. Poczekajmy trochę. Jak skończysz studia…
– Ale ja nie wytrzymam już tak się z tobą każdego dnia żegnać, czekać, aż twoja mama gdzieś wyjedzie. Rodzice pytają, dlaczego nie proponujesz mi małżeństwa. – Zosia nabrała powietrza, ale zamiast westchnienia wydobył się łk.
– Zosiu, obiecuję, iż coś wymyślę. Kocham cię bardzo.
– Ja ciebie też – odparła cicho.
– Dobrze. Chodź – powiedział Tomek i zdecydowanie ujął ją za rękę.
– Dokąd?
– Do ciebie. Poproszę twoich rodziców o twoją rękę. Chyba iż się rozmyśliłaś?
– Chodźmy! – ucieszyła się Zosia.
Tak trzymając się za ręce weszli do mieszkania.
– Wchodźcie, młoda paro – powiedziała mama, witając ich z uśmiechem.
Na kuchennym stole stały już cztery filiżanki i wazonik z ciastkami i cukierkami, jakby na nich czekano.
– Widziałam was przez okno. Pół godziny się żegnaliście – uśmiechnęła się, zauważając zdziwienie Zosi. – Dość już wędrówek po ulicach. Zima blisko. A iż razem śpicie, wiemy. – Na te słowa Zosia spuściła wzrok. – Z ojcem nie mamy nic przeciwko waszemu ślubowi.
– Do siebie was nie zapraszamy. Rozumiemy, iż nie chcecie mieszkać z rodzicami. U mnie w pracy kolega sprzedaje kawalerkę. Od razu pomyślałem o was – dodał ojciec.
– Dzięki, tato! – wykrzyknęła Zosia.
– Nie ciesz się za wcześnie. Tomek jakoś się nachmurzył.
Tomek spojrzał prosto w oczy ojcu Zosi.
– Nie jesteście bogaci. Wstyd przyjmować od was taki prezent. Jestem zdrowym, silnym facetem, sam mogę zarobić na mieszkanie.
– Co za wstyd? Kupimy, nie ukradniemy – odparł ojciec, trochę zasmucony słowami Tomka. – Komu mamy pomagać, jeżeli nie dzieciom? Mnie rodzice dali to mieszkanie. Teraz nasza kolej, żeby wam pomóc. Wstyd mu! Zarobisz, kupisz większe, a na razie pomieszkacie w małym. I nie dla ciebie to kupuję, tylko dla córki, żeby była szczęśliwa. A szczęśliwa jest przy tobie. O, jaki sumienny! – Ojciec spojrzał na córkę z czułością, potem surowo na Tomka.
Zosia ścisnęła dłoń Tomka pod stołem, dając znak, żeby nie dyskutował i zgodził się dla niej.
– Dziękuję – powiedział bez entuzjazmu Tomek.
Do ślubu zostało mniej niż tydzień. Kupiona biała suknia, rozesłane zaproszenia, zarezerwowana sala.
– Tomek, a u nas w mieszkaniu nie ma sofy. – Zosia już mówiła „u nas”. – Gdzie będziemy spać? Na podłodze?
– Nie ma mowy. Sofę kupimy.
– A kiedy?
I tak poszli do sklepu meblowego. Długo chodzili między rzędami mebli, przymierzając się do różnych modeli. W końcu Zosia wybrała jeden, skromny, ale wyjątkowo wygodny. Usiadła na nim, zamknęła oczy.
– Świetny wybór, młodzi ludzie – odezwał się głos sprzedawcy.
Zosia otworzyła oczy i zobaczyła uśmiechniętą kobietę.
– Widzę, iż państwu się podoba. Bierzcie, nie pożałujecie. To ostatni egzemplarz.
Tomek usiadł obok. Zosia przytuliła się do niego.
– Ślub wkrótce? – spytała sprzedawczyni.
– Tak, za tydzień – odpowiedziała Zosia.
– Gratuluję. Dobry pomysł, zacząć od kupna sofy. Wygodna?
– Bardzo. Nie chce się wstawać. A ile kosztuje?
Sprzedawczyni pokazała cenę.
– Sofa „Marzenie” – przeczytała Zosia i szeroko otworzyła oczy.
– Za marzenia zawsze trzeba płacić – zauważyła filozoficznie.
– Ale…
– Podoba ci się? – szepnął Tomek.
– Żartujesz? Najwygodniejsza, na jakiejś siedziałam.
– Bierzemy – zdecydował.
Następnego dnia sofa została dostarczona. Kiedy zostali sami, usiedli na niej i zaczęli się całować.
W białej sukni Zosia wyglądała oszałamiająco. Tomek nie spuszczał z niej wzroku, trzymał ją za rękę, jakby bał się, iż ktoś ją zabierze.
– Co ty w niej widzisz? Zwykła dziewczyna. Są lepsze – mówił jego przyjaciel i świadek.
– Ja nie chcę lepszych. Zakochaj się, to zrozumiesz.
– Nie ma mowy. Jeszcze się taka nie urodziła.
– O czym rozmawiacie? Chodź, Tomek – Zosia zabrała go od przyjaciół.
Gratulowano im, tańczyli, całowali się przy okrzykach „Gorzko!”. Zosia uśmiechała się, choć była zmęczona wysokimi obcasami. Tomek marzył tylko, żeby już być z nią sam na sam w ich mieszkaniu…
Kiedy w końcu wrócili, Zosia zdjęła buty i nagle wydała się taka mała. Tomek wziął ją na ręce i zaniósł na sofę…
Wieczorami siedzieli na niej przed telewizorem, opowiadając sobie o swoim dniu. Zosia uwielbiała tę sofę. Wszystkie kłótnie i późniejsze pojednania działy się na niej. Była centrum ich życia.
Minęła jesień, zima. Przyszła wiosna. Zosia przygotowywała się do egzaminów. Coraz częściej Tomek milczał, kiedy pytała go o dzień.
– Jak zwykle. PrzTomek zrozumiał, iż prawdziwe marzenie to nie tylko wygodna sofa, ale to życie, które zbudowali razem, pełne małych gestów, przebaczeń i wspólnych chwil, które zawsze będą ważniejsze niż choćby najdroższe meble.