Są matki – i są „matki”.
Są kochane mamusie, a są zimne, obojętne kobiety. Są dusze bliskie – i są po prostu osoby, które urodziły dziecko.
Nie miałam szczęścia. Trafiła mi się ta druga kategoria – bezduszna, pozbawiona empatii, wiecznie niezadowolona, pełna żalu i zawiści. Trudno nazwać ją mamą. Od paru miesięcy nie mówię już o niej „mama”, tylko używam imienia i nazwiska – i w telefonie mam ją zablokowaną. Postanowiłam przeciąć ten kontakt na zawsze.
Ta decyzja kosztowała mnie bardzo dużo. Dochodziłam do niej przez 38 lat – przez całe dorosłe życie próbowałam wybaczać, szukać kontaktu, udawać, iż wszystko jest dobrze, zapominać gorzkie słowa i upokorzenia. Ale nie dałam rady…
Jestem „złą córką”. Bo przestałam znosić w swoim życiu osobę, która je zatruwała, gardziła moimi wyborami, ignorowała moje dzieci, nie szanowała moich bliskich.
Jestem „złą córką”, bo już nie czuję choćby cienia miłości do kobiety, która przez lata tę miłość zabijała, deptała moje uczucia, manipulowała mną.
Jestem „złą córką”, bo nie potrafię wybaczyć. Próbowałam zebrać się w sobie, ale już nie mam sił. Okazuje się, iż choćby do matki nie można mieć niewyczerpanej miłości, jeżeli przez lata była deptana i ignorowana.
Czy dzieci mogą NIE kochać swoich rodziców? Mogą. To się zdarza częściej, niż się wydaje.
Miłość nie znika nagle przez jeden błąd czy jedno słowo. Ona umiera powoli, przez lata złych zachowań, chłodu, lekceważenia, pogardy.
Czasem myślę, iż lepiej byłoby mi w domu dziecka. Przynajmniej nie miałabym złudzeń – tu rodzic niby był, ale zawsze gdzieś obok, daleko. To boli bardziej niż fizyczny brak.
Patrzę na swoje dzieci – widzę, jak lgną do mnie, uśmiechają się, przytulają… I nie mogę pojąć, co trzeba zrobić, żeby własne dziecko odwróciło się od matki? Jak trzeba ranić, jak postępować, żeby zabić tę naturalną, bezwarunkową miłość?
Dzieci nie mają obowiązku kochać rodziców. Nie da się wymusić uczuć. Dlatego miłość trzeba pielęgnować każdego dnia – troską, wsparciem, czułością, poświęceniem. Dzieci nie są „zaprogramowane” na wieczną miłość.
To żywe istoty, których duszę można zranić i złamać na zawsze.
Nie, samo urodzenie i wychowanie, kupowanie ubrań i jedzenia – nie daje prawa do miłości. Na szacunek i ciepło trzeba zasłużyć. Być Matką przez wielkie M – kochającą, wyrozumiałą, opiekuńczą, prawdziwą.
Być może jestem „złą córką”. A moja mama „dobra”, bo mnie urodziła? To nie ja ją o to prosiłam. Jej obowiązkiem było zadbać o mnie do 18 roku życia – i tyle.
Czy ja muszę jej za to coś dać? Pewnie kiedyś zapłacę – za opiekunkę, za dom spokojnej starości, za jedzenie z dowozem. Ale nie potrafię dać miłości, której nigdy nie dostałam. Ona nie nauczyła mnie jej kochać.
Nie zamierzam dalej udawać – jestem zbyt szczera, by grać rolę czułej córki, znosić upokorzenia do końca życia.
Nie mam wyrzutów sumienia. Nie wstydzę się tego, co czuję. Bo nikt nie zna mojej historii, nie zna mnie i jej relacji ze mną.
To ona wychowała mnie na taką „złą córkę”. To ona ukształtowała we mnie tę pustkę i chłód wobec niej.
Dzieci są jak biała kartka – rodzic maluje na niej własne kolory. jeżeli użyje szarości i czerni, nie dziw się, iż nie ma na końcu ciepła.
Jeśli moje dzieci kiedyś mnie znienawidzą, to będzie to tylko moja wina. To ja coś zawaliłam jako matka.
Bóg coś daje, coś odbiera. Nie mam matczynej miłości, ale mam cudowne dzieci. Dzięki mamie wiem jedno: jaką NIE być matką. I to dzięki niej moje dzieci rosną w cieple i miłości.
Za to jej dziękuję.
Czy każda matka zasługuje na miłość? Czy każde dziecko musi kochać? Jakie są Wasze doświadczenia?