**12 maja 2023**
Siedziałem już w samochodzie, gotowy wyjechać z pracy, gdy zadzwonił telefon. Nieznany numer. Niechętnie odebrałem.
— Słucham. Kto mówi?
— To ja… Cześć — odpowiedział kobiecy głos, którego nie rozpoznawałem.
— Kto *ja*? — spytałem ostrożnie. — Proszę się przedstawić!
Cisza. Po chwili głos, ledwo słyszalny:
— To ja… twoja mama.
Zdrętwiałem. Palce zaciśnięte na kierownicy, serce waliło jak młotem.
— Co za bzdury? Moja matka nie żyje od dwudziestu dziewięciu lat!
— Nie… Jestem Danuta… Urodziłam cię. Krzysztof, to naprawdę ja…
Rozłączyłem się. Dłonie spocone, w głowie szum. Czułem, jakby ktoś otworzył drzwi do przeszłości, którą próbowałem pogrzebać na zawsze.
Po kilku minutach telefon znów zadzwonił. Ten sam numer.
— Nie chcę cię słuchać — powiedziałem twardo. — Nie mam matki. Kobieta, która mnie urodziła, zostawiła mnie, gdy miałem dziewięć lat. Od tamtej pory jestem sierotą.
— Błagam… daj mi pięć minut. Tylko tyle…
— Po co? Żebym usłyszał kolejne kłamstwa?
— Spotkajmy się. Raz. Wszystko wytłumaczę.
Nie chciałem. Ale wiedziałem, iż nie odpuści. Znajdzie mój adres, pojawi się pod domem, przestraszy żonę, córki.
Dwa dni później spotkaliśmy się w parku na obrzeżach Łodzi.
Danuta Nowak siedziała na ławce — przygarbiona, postarzała, ale wciąż z śladami dawnej urody. Dłonie jej drżały.
— Cześć, Krzysiu…
— Krzysztof — poprawiłem zimno.
Spojrzała na mnie — w jej oczach było tylko przerażenie.
— Wiem, iż zawiniłam… Ale nie miałam wyboru…
Milczałem. Przed oczami miałem obrazy z dzieciństwa — jej krzyki, rzucanie talerzami, noce, gdy zostawiała mnie samego, idąc na randki.
— Zostawiłaś mnie u cioci Hani. Powiedziałaś: „Wrócę za miesiąc”. A sama uciekłaś do Włoch z jakimś biznesmenem.
— Myślałam, iż nam pomoże… Ale nie chciał ciebie. Więc ja…
— Wybrałaś jego. Nie mnie.
Zaszlochała cicho.
— Nie mam już do kogo się zwrócić. Mąż nie żyje, jego dzieci mnie wyrzuciły. Nie mam gdzie mieszkać. Głoduję. Jestem zupełnie sama.
— Żal ci siebie? — spytałem, przechylając głowę. — A mnie w wieku dziewięciu lat ktoś miał żałować?
— Wybacz… Nie wiedziałam, jak przeprosić. Czekałam, iż sam się odnajdziesz…
— choćby kartki nie wysłałaś. Ani jednej.
Milczenie. W końcu szepnęła:
— A jednak wyszedłeś na porządnego człowieka…
— Wyszedłem na ludzi dzięki tym, którymi gardziłaś. Ciotce Hani. Mojej żonie. Przyjaciołom. Ale nie dzięki tobie.
Sięgnęła po moją dłoń, ale odsunąłem się.
— Nie osądzam cię. Ale jesteś dla mnie nikim. choćby nie wrogiem. Tylko pustym miejscem.
— Umieram… — wyszeptała.
— To idź do spowiedzi. Ale nie do mnie.
Wstałem i odszedłem, nie oglądając się za siebie.
I po raz pierwszy od lat poczułem w piersi lekkość. Przeszłość wreszcie puściła. A życie — toczyło się dalej.
**Dzisiaj zrozumiałem:** Krzywdy nie da się wymazać, ale można przestać jej służyć. Czasem największym wyzwoleniem jest po prostu odejść.