Już nie będę żyć cudzym życiem

newsempire24.com 2 tygodni temu

Małgorzata wróciła do domu późnym wieczorem. Za oknami już zapadł zmrok. Stała w progu, trzymając torbę w dłoniach, i z niespodziewaną stanowczością oznajmiła:

— Rozwodzę się. Możesz zatrzymać mieszkanie, tylko wypłać mi moją część. Nie potrzebuję go. Wyjeżdżam.

Wiktor, jej mąż, osunął się na fotel, zaskoczony.

— Gdzie niby zamierzasz jechać? — spytał, zdezorientowany.

— To już nie twoja sprawa — odparła spokojnie Ryszarda, wyciągając walizkę z szafy. — Na razie zamieszkam u przyjaciółki w domku pod Warszawą. Potem zobaczymy.

On nie rozumiał, co się dzieje. Ona już wszystko postanowiła.

Trzy dni temu lekarz, wpatrując się w jej wyniki, cicho powiedział:

— W tym przypadku rokowania nie są dobre. Maksymalnie osiem miesięcy… Z leczeniem, może rok.

Wyszła z gabinetu, jakby w próżni. Miasto huczało, świeciło słońce. W głowie kołatało: „Osiem miesięcy… choćby pięćdziesiątych urodzin nie doczekam…”

Na ławce w parku obok przysiadł starszy mężczyzna. Milczał, rozkoszując się jesiennym słońcem, aż nagle zaczął mówić:

— Chcę, żeby mój ostatni dzień był ciepły. Nie oczekuję wiele, ale jasne słońce to dar. Nie uważa pani?

— Uważałabym, gdybym wiedziała, iż to mój ostatni rok — szepnęła.

— Więc nie odkładaj niczego na później. Miałem tyle „później”, iż mógłbym nimi wypełnić życie. Ale nie wyszło.

Ryszarda słuchała i rozumiała — całe jej życie było dla innych. Praca, której nie znosiła, ale trzymała się jej dla stabilności. Mąż, który od dekady był obcym — zdrady, chłód, obojętność. Córka, dzwoniąca tylko po pieniądze i przysługi. A dla siebie — nic. Ani butów, ani odpoczynku, ani choćby filiżanki kawy w kawiarni w samotności.

Oszczędzała na „później”. I oto — to „później” mogło nie nadejść. W środku coś kliknęło. Wróciła do domu i po raz pierwszy powiedziała „nie” — wszystkim naraz.

Następnego dnia złożyła wniosek o urlop, wypłaciła oszczędności i wyjechała. Mąż próbował dociekać, córka dzwoniła z prośbami — wszystkim odpowiadała spokojnie i twardo: „Nie”.

W domku przyjaciółki panowała cisza. Siedziała w fotelu, otulona kocem, i myślała: czy to naprawdę tak się skończy? Nie żyła. Istniała. Dla innych. A teraz — dla siebie.

Po tygodniu Ryszarda poleciała nad morze. Tam, w nadmorskiej kawiarni, poznała Jerzego. Pisarz. Mądry, dobry. Rozmawiali o książkach, ludziach, sensie życia. Po raz pierwszy od lat śmiała się szczerze, nie myśląc, co kto powie.

— Zamieszkajmy tu? — zaproponował pewnego dnia. — Mogę pisać wszędzie. A ty będziesz moją muzą. Kocham cię, Małgorzato.

Skinęła głową. Dlaczego nie? Zostało tak niewiele. Niech będzie szczęście — choćby ulotne.

Minęły dwa miesiące. Czuła się świetnie. Śmiała się, spacerowała, parzyła kawę rankami, wymyślała historie dla sąsiadów w kawiarni. Córka najpierw się burzyła, potem odpuściła. Mąż wypłacił jej część. Wszystko ucichło.

Pewnego ranka zadzwonił telefon.

— Małgorzata Nowicka? — usłyszała zdenerwowany głos lekarza. — Przepraszam, popełniliśmy błąd… to nie były pana wyniki. Wszystko w porządku. To tylko przemęczenie.

Milczała, a potem wybuchnęła śmiechem — głośnym, prawdziwym.

— Dziękuję, doktorze. Właśnie podarował mi pan życie.

Spojrzała na śpiącego Jerzego i poszła do kuchni zaparzyć kawę. Przed nią nie było osiem miesięcy — było całe życie.

Idź do oryginalnego materiału