„Myślałam, iż nie przyjdziesz…” – historia pewnego powrotu
Gdy Krzysztof wrócił z pracy do domu, rzucił torbę na podłogę i, zdjąwszy buty, przeszedł do kuchni:
— Co mamy na kolację? — zapytał jak zwykle.
Kinga choćby się nie odwróciła.
— Nic. Ale to nie ważne. Dzisiaj rozmawiałam z właścicielką mieszkania. Powiedziałam, iż wyprowadzamy się pod koniec miesiąca.
Krzysztof zastygł.
— Co? Przecież ustaliliśmy, iż jeszcze nie znaleźliśmy nowego miejsca.
— Po co szukać? — odwróciła się do niego z uśmiechem. — Przenosimy się… do twojej byłej żony, Ewy.
Oparł się o krzesło, oszołomiony.
— Kinga, ogarniasz to?
— Całkowicie. Sam mówiłeś, iż część mieszkania przez cały czas należy do ciebie. Zaoszczędzimy, już znalazłam przedszkole dla Jakuba w pobliżu, a i sklepy pod ręką.
Krzysztof poczuł, jak brakuje mu powietrza. Od dawna nie czuł się panem swojego życia. Praca zaczęła przynosić mniej, budowa, na którą liczył, się opóźniła, a pieniędzy dramatycznie brakowało.
Z Kingą od dawna szło jak po grudzie. Była młodsza, wymagająca i przyzwyczajona do luksusów. Kiedyś wydawało mu się to pociągające. Teraz — wykańczało.
Długo się wahał, ale w końcu zadzwonił do Ewy.
— Mamy problem. Potrzebujemy gdzieś pomieszkać przez kilka miesięcy.
— To też twoje mieszkanie, Krzysztof. Oczywiście, przyjeżdżajcie — odpowiedziała spokojnie.
Gdy przybyli, Kinga rozejrzała się po mieszkaniu i skrzywiła nosem:
— Trochę ciemno — rzuciła i poszła dalej w butach. — Zrobi się.
Ewa zniosła to w milczeniu. Ale gdy doszło do kuchni, postawiła warunki:
— Sprzątamy na zmianę. Jedzenie każdy robi sobie sam. Lodówka wspólna, ale z wyznaczonymi półkami.
Kinga wpadła w furię:
— Nie wynajęliśmy się tu, żeby żyć pod dyktando!
— A my nie prowadzimy pensjonatu — odparła Ewa, nie podnosząc głosu.
Kolejny miesiąc stał się koszmarem. Kinga czepiała się Ewy, sugerując, żeby ta się wyprowadziła. Ale Ewa trzymała się twardo. Krzysztof milczał, bo wiedział: to jego wina.
Pewnego dnia Ewa oznajmiła:
— Wyjeżdżam do rodziców. Odpocznę. Tylko proszę, nie zniszczcie mieszkania.
Kinga ledwo ukrywała radość. A następnego dnia znów zaczęła:
— Zamówiłam projekt wnętrz, wybrałam płytki, trzeba zapłacić…
Krzysztof stracił cierpliwość:
— Oszalałaś?! O niczym nie rozmawialiśmy. Nie dam ani grosza!
— A ty kim jesteś, żeby decydować? — warknęła. — Od dawna nie jesteś mężem, tylko sakiewką, która jest pusta.
Wieczorem spakowała torby.
— Wyjeżdżamy z Jakubem do Poznania. jeżeli chcesz nas odzyskać — przyjedź. I przywieź pieniądze.
Krzysztof w milczeniu wyjął kartę i wrzucił do torby.
— Z synem będę się widywał w niedziele.
Gdy drzwi się zamknęły, Krzysztof po raz pierwszy od lat poczuł wolność. Stanął przy oknie i długo patrzył na rzekę.
Po tygodniu wróciła Ewa. Cicho, jak zawsze. Usłyszał szum wody w łazience i podbiegł, zapominając, iż znów ktoś jest w domu.
— Przepraszam… — mruknął, gdy ją zobaczył.
Wyszła do kuchni, a on, nie odwracając się, powiedział:
— Chyba przez cały czas cię kocham.
— Ja też, Krzysztofie. Ale nie ma powrotu. Tylko nowy początek.
— Jestem gotowy — szepnął.
— Gotowy on… — uśmiechnęła się pod nosem. — Czuję, iż znów będę cię utrzymywać. No co, głodny?
— Oczywiście. Od rana nic nie jadłem.
— To obierz ziemniaki. U nas, swoją drogą, każdy robi wszystko sam…