Już dość — czas na zmiany w miłości!

newsempire24.com 3 dni temu

Wiola nie zamierzała dłużej tego znosić. Nie rozumiała, dlaczego Krzysiek tak się do niej odnosi – przestał ją kochać? Tego wieczoru znów wrócił późno i położył się spać w salonie.

Rano, gdy wyszedł na śniadanie, Wiola usiadła naprzeciw niego.
— Krzyś, możesz mi powiedzieć, o co chodzi?
— Co ci nie pasuje?

Pił kawę i unikał jej wzroku.
— Od kiedy urodzili się chłopcy, bardzo się zmieniłeś.
— Nie zauważyłem.
— Krzyś, żyjemy jak sąsiedzi od dwóch lat. To zauważyłeś?
— Słuchaj, a czego ty chcesz? W domu ciągle porozrzucane zabawki, śmierdzi kaszką, dzieci drą się… Myślisz, iż to komuś się podoba?
— Krzyś, to twoje dzieci!

Zerwał się nerwo i zaczął chodzić po kuchni.
— Wszystkie normalne żony rodzą jedno dziecko, żeby cicho się bawiło w kącie. A ty od razu dwoje! Mama mi mówiła, a ja nie posłuchałem – takie jak ty tylko umieją się rozmnażać!
— Jakie „takie”, Krzyś?
— Bez celu w życiu.
— To ty kazałeś mi rzucić studia, bo chciałeś, żebym poświęciła się rodzinie!

Wiola opadła na krzesło. Po chwili dodała:
— Myślę, iż powinniśmy się rozwieść.

Krzysiek zamyślił się i odparł:
— Tylko za. Ale warunek – nie zgłaszaj alimentów. Sam ci dam pieniądze.

Odszedł bez słowa. Chciała płakać, ale z pokoju dzieci dobiegł hałas. Bliźniacy się obudzili i potrzebowali jej uwagi.

***

Tydzień później spakowała rzeczy, zabrała chłopców i wyszła. Miała duży pokój w mieszkaniu komunalnym, który odziedziczyła po babci. Nowi lokatorzy, więc postanowiła się przedstawić.

Z jednej strony mieszkał ponury, choć jeszcze nie stary, mężczyzna, z drugiej – wyrazista kobieta po sześćdziesiątce. Najpierw zapukała do mężczyzny.
— Dzień dobry! Jestem nową sąsiadką, kupiłam ciasto, może pan przyjdzie na herbatę?

Próbowała się uśmiechać. Mężczyzna obrzucił ją wzrokiem i burknął:
— Nie jem słodyczy. – I zatrzasnął drzwi przed nosem.

Wzruszyła ramionami i poszła do Zofii Stefanowej. Ta zgodziła się na herbatę, ale tylko po to, by wygłosić przemowę.
— Słuchaj, ja odpoczywam w dzień, bo wieczorami oglądam seriale. Mam nadzieję, iż twoje dzieci nie będą mi przeszkadzać. I proszę, żeby nie biegały po korytarzu, nie dotykały, nie brudziły i niczego nie niszczyły!

Mówiła długo, a Wiola z goryczą pomyślała, iż życie tutaj nie będzie łatwe.

***

Zapisała chłopców do przedszkola, a sama zatrudniła się tam jako pomoc. Wygodnie – pracowała do godziny, gdy trzeba było odebrać Janka i Stasia. Płacili grosze, ale przecież Krzysiek obiecał pomagać.

Pierwsze trzy miesiące, podczas rozwodu, faktycznie dawał pieniądze. Ale potem cisza. Wiola od dwóch miesięcy nie płaciła za czynsz.

Relacje z Zofią Stefanową pogarszały się z dnia na dzień. Pewnego wieczoru, gdy karmiła chłopców w kuchni, weszła sąsiadka w jedwabnym szlafroku.
— Kochanie, mam nadzieję, iż rozwiązałaś swoje problemy finansowe? Nie chciałabym przez ciebie stracić prądu czy gazu.

Wiola westchnęła.
— Jeszcze nie. Jutro pojadę do byłego męża, zupełnie zapomniał o dzieciach.

Zofia podeszła do stołu.
— Ciągle karmisz ich makaronem… Wiesz, iż jesteś złą matką?
— Jestem dobrą matką! A tobie radzę nie wścibiać nosa, gdzie nie trzeba, bo możesz go stracić!

Zaczęła się awantura. Zofia wrzeszczała tak, iż aż bolą uszy. Na hałas wyszedł sąsiad z naprzeciwka – Marek. Słuchał, jak Zofia przeklina Wiolę, chłopców i cały świat, po czym wrócił do swojego pokoju. Wrócił po chwili, rzucił pieniądze na stół i rzekł:
— Zamknij się. Masz na czynsz.

Kobieta zamilkła, ale gdy Marek wyszedł, syknęła:
— Pożałujesz tego!

Wiola zlekceważyła te słowa. Na drugi dzień pojechała do Krzyśka. Ten wysłuchał i oznajmił:
— Teraz ciężki okres, nie mogę ci nic dać.
— Krzyś, żartujesz? Muszę czymś nakarmić dzieci.
— No to karm, nikt ci nie broni.
— Złożę wniosek o alimenty.
— Oczywiście, składaj, ale moja oficjalna pensja jest taka, iż dostaniesz grosze. I postaraj się więcej mi nie zawracać głowy!

Wracała do domu w łzach. Do wypłaty tydzień, a pieniędzy brak. Czekała ją jednak kolejna niespodzianka – wizyta dzielnicowego. Zofia złożyła na nią skargę – iż grozi jej zabójstwem, a dzieci są głodne i zaniedbane.

Godzinę później, gdy policjant odchodził, rzucił:
— Muszę zgłosić to do opieki społecznej.
— Ale o czym? Nic złego nie zrobiłam!
— Takie procedury.

Wieczorem Zofia znów przyszła.
— jeżeli twoje dzieci jeszcze raz zakłócą mój spokój, zgłoszę się prosto do opieki!
— Co pani robi? To dzieci! Nie mogą cały dzień siedzieć w miejscu!
— Gdybyś je dobrze karmiła, to by spały, a nie biegały!

Wyszła, a chłopcy przestraszeni patrzyli na matkę.
— Jedzcie, kochani. Ciocia żartuje, w głębi duszy jest dobra.

Nie zauważyła, iż wszedł Marek. W ręku trzymał wielką torbę. Otworzył lodówkę i zaczął wkładać do niej jedzenie.
— Marek, pomyliłeś lodówki…

Nie odpowiedział. Wypełnił lodówkę i wyszedł.

***

Po wypłacie zapukała do sąsiada. Otworzył od razu, ponury jak zawsze.
— Marek, jestem ci winna za jedzenie. Oto dwieście złotych, resztę oddam później.
— Idź, nie trzeba.

Zamknął drzwi. Z kuchni dobiegł krzyk Zofii. Wiola podbiegła – chłopcy stali, a sąsiadka wskazywała na rozlaną herbatę.
— Banda rozwydrzonych dzieciaków! Co z was wyrośnie?!

Wysłała synów do pokoju, wytrzeła podłogę i wróciła. Nie wiedziała, co dalej. Chłopcy cicho siedzieli na łóżku. Wiola przytuliła ich.
— Nie martwcie się. Wymyślimy cośWiola spojrzała przez okno na pierwsze wiosenne słońce, ściskając dłonie chłopców, i wiedziała już, iż najgorsze minęło – teraz czekała ich tylko droga do przodu, razem z Markiem, który stał w drzwiach z ledwo ukrytym uśmiechem, trzymając klucze do ich nowego mieszkania.

Idź do oryginalnego materiału