5/5 na Google i na FB. Ani jednej negatywnej opinii! I powtarzająca się tajemnicza rekomendacja, iż to “ostatni taki jubiler w Krakowie”. Tak właśnie, poszukując biżuterii dla swojej lepszej połówki, trafiłem do salonu jubilerskiego Roberta Siudka przy ulicy Wielopole 27…
Byłem już znużony “doradztwem” w sieciowych salonach jubilerskich w sklepach wielkopowierzchniowych, które najczęściej ograniczało się do pytania przez obwieszone biżuterią uśmiechnięte panie “który się panu podoba” i “czy zapakować na prezent”? Aby biżuteria była wyjątkowa, oczekiwałem, iż ktoś najpierw pomoże mi ustalić “potrzebę”, a następnie, w oparciu i doświadczenie i fachową wiedzę, znajdzie czy stworzy produkt, który potrzebę tę zaspokoi.
Zacząłem “googlać”. O rzemieślniku z Wielopola przeczytałem taką opinię:
I taką:
I jeszcze takie:
I choć opinie mogą sugerować, iż trafimy do jakiegoś złotniczego celebryty, to Pan Robert emanuje serdecznością i profesjonalizmem:
– Ja jestem bardziej odtwórczy niż twórczy. Nie aspiruję do bycia artystą. Staram się być dobrym rzemieślnikiem. Po prostu jak się spojrzy na przedmiot, który jest dobrze wykonany, dobrze zaprojektowany, to wówczas światło ma się na czym załamać.
Tak Robert Siudek opowiadał o swojej pasji do zawodu Joannie Urbaniec, która z aparatem i dyktafonem odwiedziła na moją prośbę salon na Wielopolu. [Michał Malczyński]
Joanna Urbaniec: Jak zaczęła się ta złota przygoda?
Robert Siudek: Po prostu… proza życia. Skończyłem szkołę gastronomiczną, ale gwałtownie przekonałem się, iż nie jest to moja droga i zacząłem szukać na nowo swojego miejsca. Przypadek sprawił, iż poszedłem z kolegą odebrać jego pierścionek ślubny. Spojrzałem na wykonanie i pomyślałem sobie, ale to jest proste.
Proste a równocześnie opłacalne. Gromadziłem narzędzia i próbowałem sam w tym fachu. Ale im głębiej zacząłem wchodzić w ten biznes, tym mocniej ciągnęło mnie na boczne tory – na których można było tworzyć, eksperymentować. Pochłonęła mnie pasja, a finanse zeszły na drugi plan. I tak już 40 lat.
Pasja nie wygasła…
Zdecydowanie, dlatego niestrudzenie walczę z sobą codziennie. Trzeba to niestety oddzielić i pamiętać, aby oprócz satysfakcji było też na chleb. Dodatkowo stawiam sobie nowe wyzwania, które też wymagają poświęceń.
Uchyli Pan rąbka?
Marzę o wykonaniu własnych zegarków i jestem już blisko celu. Chcę tworzyć zegarki manufakturowo.
To chyba bardzo niszowa profesja?
Owszem, ale wspaniała. Moim idolem jest angielski zegarmistrz Roger Smith – to uczeń George Danielsa, nie mylić z Jack’iem. Jeden z najlepszych fachowców na świecie w tej dziedzinie.
Moim celem jest stworzenie zegarków, które nie ustępują wizualnie tym, jakie oni tworzą. Wzoruję się na klasycznych zegarkach w warstwie jubilerskiej – dotyczy to wskazówek, cyferblatów czy kopert. Mechanizm natomiast zamierzam stosować szwajcarski. Na zegarek wykonany na zamówienie, podkreślam – na najwyższym poziomie, czeka się choćby osiem lat! Branża niszowa, dlatego iż mało jest fachowców, którzy robią cyferblaty składane, giloszowane z osobnych elementów i to w dużej mierze ma wpływ na czas oczekiwania. Jest to dla mnie wyzwanie, moje K2.
Marzenie bardzo wymagające i czasochłonne.
I z tym się zmagam cały czas. Gdy wracam do domu późnym wieczorem, mam dylemat, czy siąść do giloszarki, przytulić się do żony, czy może zasiąść do komputera i projektować biżuterię do salonu.
Ale na początku złotniczej ścieżki zajmował się Pan nie tylko biżuterią…
Mam jeszcze pojedyncze przedmioty, które sam wykonywałem. Część wyrobów z tamtych dawnych lat się sprzedała, ale zostawiłem sobie parę drobiazgów, nie wszystkie skończone nawet. Jest misa wykuta w stylu barokowym ze sztaby srebra 8 mm. Dawniej walcarek nie mieli więc, musieli w jakiś sposób takie rzeczy robić. Postanowiłem spróbować, sprawdzić jak to jest przy najprostszych metodach. Wykonywałem przede wszystkim dzbanki, cukiernice. Uwielbiam mleczniki i mam ich sporo.
W jaki sposób Pan się identyfikuje ze swoją pracą, bo rozumiem, iż zawsze u twórcy jest coś indywidualnego, co finalnie trafia do klienta?
Ja jestem bardziej odtwórczy niż twórczy. Nie aspiruję do bycia artystą. Staram się być dobrym rzemieślnikiem. Po prostu jak się spojrzy na przedmiot, który jest dobrze wykonany, dobrze zaprojektowany, to wówczas światło ma się na czym załamać. Czyli światło robi za nas robotę, ale żeby to światło mogło się dobrze odbić, to należy odpowiednio popracować na materiale, czyli szlifujemy, grawerujemy, robimy cieniutkie krawędzie. Wtedy widać fach.
Najciekawsze zamówienie, w których taki fach trzeba było zademonstrować?
Pierścionek, który robiłem manualnie, a wykonanie go zajęło mi ponad miesiąc. Robiłem też pierścionek ze srebra w kształcie kruka, była to praca bardzo wymagająca. Był też pierścionek ze szmaragdem, manualnie rzeźbiony – po prostu sztuka dla sztuki. Jest też kilka wyjątkowych rzeczy, które już są u klientów to przede wszystkim przedmioty korpusowe, nawiązujące do XVIII wieku i manualnie kute.
Takie specjalne zamówienia trafiają się coraz rzadziej. Klienci najczęściej korzystają z prezentowanej przez na oferty i coś z tego wybierają. Mi pozostaje wówczas dopasować i ewentualnie coś dodać na indywidualne życzenie. To z takich zamówień głównie się utrzymuję, są to przede wszystkim obrączki ślubne.
Sporo stworzyłem też biżuterii w stylu faberge z emalią. Są to m.in. spinki do mankietów, wisiorki, również papierośnice. Przez takie właśnie drobiazgi, które znoszę do domu, kuchnia zmieniła mi się w pracownię. Tokarki, giloszarki i cały zestaw narzędzi zajmuje mi pół mieszkania, a do tego mam jeszcze przecież pracownię w punkcie. Trochę to kłopotliwe, ale mam nadzieję, iż pomoże mi wspiąć się na to moje złotnicze K2 i spełnić się jeszcze w tworzeniu zegarków.
Jubiler w Krakowie? Takie rzeczy wykonuje Robert Siudek:
***