Przyznaję, iż nie byłem szczególnie entuzjastycznie nastawiony do większości queerowych przedsięwzięć w rodzimej sztuce. Może dlatego, iż jest to sprawa wyjątkowo bliska mojemu sercu, a może dlatego, iż po prostu nie podoba mi się niepodawana w wątpliwość instytucjonalizacja i – co za tym idzie – normatywizacja queerowych narracji. Na przykład już dawno temu, na tych zresztą łamach, nieprzychylnie odniosłem się do performansu Alexa Baczyńskiego-Jenkinsa i działań Kemu, będących jednymi z najważniejszych osiągnięć nowo wywalczonej widoczności sztuki queerowej. Natomiast w zaciszu własnej głowy hejtowałem głośną wystawę Strachy Daniela Rycharskiego – najbardziej może koncyliacyjnego queera – za to właśnie, w jaki sposób przypochlebia się publiczności; jak męczeńska, narcystyczna i pozbawiona queerowego ostrza jest sztuka świętego z Kurówka: dosłowna, smutna i zaczadzona polskością. Może w polskości jest zresztą coś, co queer utrudnia, jeżeli nie wprost go uniemożliwia. Mikołaj Sobczak, jedyny artysta, którego nieustannie cenię za poszerzanie obszaru nienormatywnych historii, już dawno zresztą wykracza poza tematy nienormatywności genderowo-seksualnej, od lat pracuje na przykład między Amsterdamem a Düsseldorfem.
Tematyczny rozrzut wystawy i maniakalne pragnienie w pełni wpisują się w stale samokwestionujący się program queerowej historii.
Dlatego nie powinno dziwić, iż pierwsza bodaj świetna wystawa o splątaniu queerowych tożsamości i pożądań, Pocałunek nie zabija Ani Nowak (mieszkającej przecież w Berlinie) i gościń w warszawskim MSN-ie też jest do pewnego stopnia owocem myślenia intersekcjonalnego, globalnego, a choćby – zaryzykuję – uniwersalistycznego. Jednak nie w sensie naiwnego zrównania doświadczeń ludzi wszystkich płci, kolorów skóry i religii, ale raczej rozumianego jako niezwykle szeroki, ambitny gest. Kurator Michał Grzegorzek łączy na pokazie i serię performensów głównej bohaterki, i całe spektrum prac problematyzujących nienormatywną bliskość. Znajduje na nim także miejsce dla znalezisk archeologicznych: od prehistorycznego kamienia, który symbolicznie dokumentuje hybrydyczność i monstrualność życia z natury niepoddającego się żadnym normom, po XVI-wieczne narzędzia tortur dyscyplinujące skazane kobiety. Ten tematyczny rozrzut i maniakalne pragnienie, by wypowiedzieć całość historii zapisanej tak w dziełach artystycznych, jak i w przedmiotach spoza porządku muzeum sztuki współczesnej, są nie tylko imponujące, ale także w pełni wpisują się w stale samokwestionujący się program queerowej historii. W niej nie znajdziemy ani tradycyjnej chronologii, ani klasycznych pojęć. Dlatego też, choć wystawa dzieli się na odrębne, sensownie zarysowane działy: głowy, objęcia, groby i cruising, dzieła wchodzą ze sobą w różnorakie, często zaskakujące flirty, które przekraczają tematyczne granice. Bruk użyty jako broń w czasie pamiętnego Marszu Niepodległości w 2012 roku łączy się w śmiertelnej relacji z wielką tęczową flagą Lambdy regularnie niszczoną w czasie różnych prawicowych agresji. Film Luiza Roque o queerowaniu rzeźb Henry’ego Moore’a i kategorii erotyki w dobie modernizmu zespala się w miłosnym uścisku z filmami Itziar Okariz, która dosłownie obsikuje i zawłaszcza różne przestrzenie, w których kobiety nie zawsze mogą czuć się bezpieczne. W wideo A.K. Burns i L.A. Steiner, którx po prostu się ruchają, nie zważają w ogóle na to, gdzie na spektrum płci wyląduje w trakcie stosunku ich tożsamość i pragnienie – jeżeli w ogóle wyląduje.
Ciekawie wykorzystuje to zresztą sama Nowak, która regularnie performuje na wystawie. Jej działanie jest tyleż proste, co trafne. Artystka w tytułowym dla wystawy performansie Pocałunek nie zabija rezygnuje z komunikatu werbalnego. Poszukuje języków niekanonicznych, niehierarchicznych, takich, które nie stawiają wyraźnych granic między „ja” a „ty”, „ja” a „to”. Wchodzi w bliskie relacje z dziełami na wystawie głaszcząc telewizor, rimmingując rzeźbę, całując ścianę, a także ocierając się o osoby z publiczności. Za każdym razem porusza w tych działaniach jakieś nowe, niespodziewane struny w byciu razem w przestrzeni muzeum. Tej wzajemnej, cielesnej bliskości, z której nagle zdajemy sobie sprawę, a która okazuje się nie zawsze wygodna, ale na pewno jakoś ekscytująca. Choć ekspresja artystki ograniczona jest w głównej mierze do średnio artykułowanych dźwięków i odśpiewania krindżowych letnich hitów o seksie, takich jak Cruel Summer Taylor Swift czy Boys Sabriny, Nowak przez niecałą godzinę z powodzeniem utrzymuje na sobie uwagę. Najmniejszym uśmiechem, gestem czy zmrużeniem oczu wyraża całą złożoność tego, co przecież w istocie jest kliszą: lato w mieście, a w jego ramach – Wisła, odsłonięte ciała, pożądliwe spojrzenia, zawieszana na czas letnich upałów monogamia. W erotycznej choreografii Nowak wyeksponowana zostaje teatralność seksualności, jej niezwykle interesująca rytualizacja i kampowe, niepozbawione humoru zaplecze.
Nietytułowany performans Nowak, który z monumentalną powagą wykonuje Ig May Engel nawiązuje wyraźnie do pracy Do obolałych części! (Manifest) – performansu, który w MSNie można oglądać w formie rejestracji wideo. W tym manifeście artystka wyrzuca z siebie zestawy mniej lub bardziej powiązanych słów. Jej praca polega na ich bieżącym kojarzeniu, łączeniu albo – przeciwnie – odpychaniu, znaczeniowych pokrewieństwach i brzmieniowych aliteracjach. Podobnie w delegowanym na Engel performansie z potoku rytmicznie recytowanych słów wyłania się opowieść o niemożliwych wspólnotach, państwowości, potencjale porozumienia i współdziałania, ale i także o wpisanym w każde bycie razem konflikcie, napięciu i przemocy. choćby jeżeli w tym performansie mówionym – w którym poza mówieniem naprawdę nic innego się nie dzieje – ostentacyjny minimalizm wydaje się nieco przebrzmiały, tak posągowej gravitas młodej osoby performerskiej nie sposób odmówić charyzmy i magnetyzmu.
Jeśli sążnista proza jest językiem tego, co unieruchomione i stałe, poezja staje się językiem tego, co w ciągłym ruchu, niestabilne, płynne, zmienne i kapryśne.
W przypadku sztuki polskiego queeru często wydawało mi się, iż niepozbawione dobrej intencji przedsięwzięcia artystyczne czy kuratorskie brały sobie za cel normatywnej, zamożnej publiczności wyjaśnić nienormatywność. Tak, aby ta publiczność dopisała sobie prześladowania osób LGBTQ+ do listy spraw leżących na ich i tak już przecież obolałym sercu. Tymczasem w MSN-ie Nowak i Grzegorzek nie są zainteresowani taką taktyką – wyjaśnianiem, przybliżaniem i obłaskawieniem. Przeciwnie, wydają się czerpać dużo euforii i twórczej podniety właśnie z pozycji, która stoi na przeszkodzie czytelności i jasności znaczeń. Nie dotyczy to tylko zakomponowania prac, ich stylistycznego, medialnego i tematycznego zróżnicowania, ale także bardzo odświeżającej – bo wciąż jeszcze w Polsce dość odosobnionej – próbie skonceptualizowania na nowo tego, czym może być narracja, która wystawie towarzyszy. W niej zawiera się także pytanie o to, jak językiem uruchomić obrazy, aby nie zdusić ich queerowej krnąbrności ani spetryfikować wystawy w spójny monolit. Grzegorzek daje zdecydowaną odpowiedź: jeżeli sążnista proza jest językiem tego, co unieruchomione i stałe, poezja staje się językiem tego, co w ciągłym ruchu, niestabilne, płynne, zmienne i kapryśne. Dlatego też trudno mówić tutaj o tekście wprowadzającym w wystawę czy o opisach prac – w tym przypadku mamy tekst prawdziwie towarzyszący wystawie, który dotrzymuje jej meandrującego, błędnego kroku, nie stroniąc przy tym ani od żartu, ani od patosu. Komunikuje on raczej emocjonalny stan niż łatwe do wskazania znaczenia. Dzieł nie odczytuje, ale je współczyta i współodczuwa.
Dawno nie widziałem równie całościowej – i tym holizmem wspaniale upojonej – oraz ambitnej próby nie tylko zobrazowania najmniej oczywistych płaszczyzn nienormatywnej intymności, ale przede wszystkim starania, aby w ogóle o sztuce, o ekspozycji, o sensie naszej wizyty w galerii opowiedzieć językiem nowym, otwartym na płynność i niekonsekwencję znaczeń. W tym sensie to adekwatnie nie queerowa wystawa, ale prawdziwe queerowe spotkanie: z dziełem, które pobudza do żywej, cielesnej reakcji; z artystką, która eksponuje niewypowiedzianą gęstość i napięcie zawiązujące się w czasie pożądliwych wymian spojrzenia. To także spotkanie z instytucją, która choć raz nie eksponuje queerowych przykazań na kamiennych tablicach, ale właśnie z queerem flirtuje, dając się przy tym zwieść zwieść i oczarować zarazem. Pocałunek faktycznie nie zabija – przeciwnie, obdarowuje nowym, dziwnym, tajemniczym, groteskowym, fascynującym życiem.
Aleksander Kmak – filmoznawca, krytyk i redaktor. Jego zainteresowania ogniskują się na przecięciu kultury wizualnej, filozofii, historii sztuki i współczesnego kina. Stale współpracuje z „Szumem”, „Czasem Kultury” i „Kinem”, publikował także m.in. w „Kwartalniku Filmowym”, „Widoku” i „Ekranach”. Laureat II i III nagrody w Konkursie im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych (2022, 2023). Kocha Doktora Faustusa, język japoński i swojego psa.