Jeszcze nie jest za późno na nowe początki

polregion.pl 6 godzin temu

– Mamo, czyś ty zupełnie zwariowała?

Słowa córki uderzyły Lidę boleśnie i ostro, jak cios w splot słoneczny.

Ból.

Milcząc kontynuowała obieranie ziemniaków.

– Ludzie już palcami wytykają, iż matka się zabawia, no dobrze, gdyby to ojciec, on jest mężczyzną, ale ty? Kobieta! Strażniczka domowego ogniska. Nie wstyd ci?

Łza stoczyła się po policzku Lidy, zatrzymała na chwilę, by spaść na dłoń, za nią druga… niedługo łzy lały się nieprzerwanie, podczas gdy córka wciąż wrzeszczała.

Konstanty, mąż Lidy, siedział na krześle ze zwieszoną głową i wysuniętą dolną wargą.

– Ojciec jest chory, co ty wyprawiasz? Potrzebuje opieki. – Kacper łkał. – Czy tak się postępuje? Mamo? On ci oddał całą młodość, razem stworzyliście rodzinę, a teraz co? Gdy zachorował, postanowiłaś machnąć ogonem? Nie, moja droga, tak się nie robi…

– A jak się robi? – spytała Lida.

– Co? Żartujesz?! Spójrz na tatę… ona się z nas nabija.

– Taniu, traktujesz mnie, jakbym nie była twoją matką, tylko wrogiem… A teraz tak nagle się obudziłaś, żeby bronić ojca…

– Mamo! Co ty wygadujesz, czemu udajesz ofiarę? Nie, nie mam już siły… zaraz zadzwonię do babci, niech ona się z tobą rozmówi, co za wstyd!

– Wyobraź sobie – odwróciła się do ojca Tatiana – idę z uczelni, a oni… spacerują alejką, pod rękę… on jej wiersze recytuje, pewnie własne, co, mamo? O miłości, prawda?

– Jesteś zła, Taniu, zła i głupia. Młoda, dlatego…

– Patrzcie ją! Ani śladu skruchy. Dobrze, dzwonię do babć, niech przyjdą i z tobą pogadają, my z tatą nie dajemy już rady.

Lida milcząco wyprostowała się, wygładziła fałdy na domowym sukiennym fartuchu, strzepnęła niewidzialne okruchy. Wstała.

– Dobrze, kochani, idę.

– Gdzie, Lidka?

– Odchodzę od ciebie, Kacprze…

– Jak to odchodzisz? Gdzie… A ja? Co ze mną?

Córka w tym momencie, złośliwie błyskając oczami, mówiła coś emocjonalnie przez telefon.

– Taaniu, Taniu – zawodził Kacper, jakby nad trumną – Tatiano…

– Co? Co z tatą? Plecy? Gdzie boli?

– Oj, oj… Taniu… ona… matka… odchodzi.

– Jak to odchodzi? Dokąd? Mamo… co ty znowu wymyśliłaś? Na stare lata?

Lida uśmiechnęła się kwaśno.

Spokojnie układała rzeczy w walizkę. Już wcześniej chciała odejść, ale Kacper zachorował, nawrót dyskopatii, biedak tak się męczył, tak jęczał…

– Lido… chyba mam przepuklinę…

– Na MRI nic nie wyszło.

– Oj, czy ci lekarze coś wiedzą… Oni, słuchaj, specjalnie nie mówią od razu.

– Tak? Po co?

– No… żeby później więcej pieniędzy wycisnąć. U nas w pracy u Kowalskiego tak samo… dyskopatia, maści, tabletki, a potem nagle przepuklina, i to jakaś straszna, nazwa taka…

Wtedy Lida milczała, zajęta swoimi sprawami. Nie odeszła, nie mogła zostawić biedaka.

A teraz…

– Ile jeszcze tego życia, Lido – usłyszała głos przyjaciółki Elżbiety – pracujesz jak niewolnik, a co dobrego dostałaś od Kacpra?

Ni-c, uderzyła dłonią w stół.

Cała młodość mu uciekła, jak psLida westchnęła głęboko, zamknęła walizkę i wyprostowała się, gotowa na nowy rozdział życia.

Idź do oryginalnego materiału