Jeszcze nie jest za późno, by zacząć

newsempire24.com 2 tygodni temu

—Mamo, ty zupełnie zwariowałaś?

Słowa córki uderzyły Lidię boleśnie, jak cios w samo serce. Zamilkła, tylko dalej obierała ziemniaki.

—Wszyscy już się z nas naśmiewają, matka się uwzięła na zabawę, no dobrze, gdyby to był ojciec, on jest mężczyzną, ale ty? Kobieta! Opiekunka domowego ogniska! Wstyd ci nie?

Łza stoczyła się po policzku Lidii, zawisła na chwilę i spadła na dłoń, za nią kolejna… niedługo płynęły już bez końca, podczas gdy córka dalej rzucała gromy.

Konstanty, mąż Lidii, siedział na krześle, opuszczając ramiona i dolną wargę.

—Ojciec jest chory, co ty robisz? Potrzebuje opieki! — Kosta łkał. — Tak się postępuje? Mamo? On ci oddał całą młodość, razem stworzyliście dziecko, wychowaliście je, a teraz co? Kiedy zachorował, postanowiłaś machnąć ogonem? Nie, moja droga, tak się nie robi…

—A jak się robi? — spytała Lidia.

—Co? Żartujesz sobie? Patrz, tata… ona się z nas naśmiewa.

—Taniu, traktujesz mnie, jakbym była nie matką, a najgorszym wrogiem… Ale za ojca to się nagle rzucasz…

—Mamo! Co ty wygadujesz, czemu się tak męczysz? Nie, już nie mam sił… zadzwonię do babci, niech ona się z tobą rozprawi, co za wstyd!

—Wyobrażasz sobie — odwróciła się do ojca Tatiana — idę z uniwersytetu, a oni… szli alejką, pod rękę… on jej czytał wiersze, pewnie własnego autorstwa, prawda, mamo? O miłości, co?

—Jesteś zła, Taniu, zła i głupia. Młoda, więc…

—Nie widzę ani grama żalu, no dobrze… dzwonię do babć, obu, niech przyjdą i z tobą pogadają, my z tatą już nie mamy sił.

Lidia wyprostowała się w milczeniu, wygładziła fałdy na domowej sukience, strzepnęła niewidzialne okruchy. Wstała.

—Dobrze, moi drodzy, idę.

—Gdzie, Lidka?

—Odchodzę od ciebie, Kostku…

—Jak to odchodzisz, gdzie… A ja? Co ze mną?

Córka w tym momencie, rzucając matce gniewne spojrzenia, mówiła coś emocjonalnie przez telefon.

—Taaaniu, Taniu! — zawodził Konstanty, jakby nad trumną. — Tatiano…

—Co? Co, tato? Plecy? Gdzie boli?

—Oooj, oj… Taniu… ona… matka… powiedziała, iż odchodzi.

—Jak to odchodzi? Dokąd? Mamo… co ty znowu wymyśliłaś? Na stare lata?

Lidia uśmiechnęła się gorzko. Spokojnie pakowała rzeczy do walizki. Już wcześniej chciała odejść, ale Konstanty zachorował, nasiliła się przepuklina, biedak cierpiał, jęczał…

—Lidia… chyba mam tam przepuklinę…

—Na rezonansie nic nie było.

—Oj, co tam te lekarze wiedzą… Oni specjalnie nie mówią od razu.

—Tak? Dlaczego?

—No… żeby później więcej pieniędzy wyciągnąć. U Pietrowicza z pracy tak samo… przepuklina — przepuklina, maście, tabletki, a potem — bach! — okazuje się, iż coś strasznego, jakaś dziwna nazwa…

Wtedy Lidia nie odeszła, nie potrafiła zostawić biedaka. Ale teraz…

—Ile jeszcze tego życia, Lidziu? — usłyszała głos przyjaciółki Elżbiety. — Ty pracujesz na nich jak niewolnik na galerze. Co dobrego dostałaś od swojego Kostka? Nic! — Elżbieta uderzyła dłonią w stół. — Całą młodość hulał, jak pies… choćby tę… fryzjerkę, jak ją…

—Milka.

—O, dokładnie, Milka, jak krowę na czekoladzie, ciągał po mieście. Ty na dwóch etatach, jeszcze dorabiasz, a Kostek na kanapie. Kostek musi do sanatorium, bo plecy bolą, Kostek leci nad morze, a Lidka? Najpierw do teściowej na działkę, potem do matki, czy na odwrót? A to, iż Lidka w wieku czterdziestu lat ledwo nogi ciągnie, to nic, normalka, co?

—No, Elżbieto… — broniła się wtedy Lidia. — Kostek on…

—Co on? Z innej gliny ulepiony? Aaa… no tak, przecież to święta krowa, mężczyzna. Popatrz na innych, oni żyły z siebie ciągną, by rodzina miała wszystko. A u was na odwrót — ty się zarzynasz, a ten… pasożyt.

—Elżbieto… — Lidia spojrzała niepewnie na przyjaciółkę. — Zawsze chciałam cię zapytać… jakbyś nie lubiła Kostka… jakbyś miała do niego żal. Całe życie unikasz go, na święta się nie spotykamy…

Zadała pytanie, ale sama się bała odpowiedzi. A nuż przyzna, iż między nimi coś było…

—Dobrze, powiem…

Lidia się skuliła.

—Nie mam za co lubić twojego chuchra. W życiu nie zapomnę, jak jego lepkie łapska po mnie łaziły. Pamiętasz, młodą byłam, spa—Może jeszcze nie jest za późno, by zacząć wszystko od nowa — pomyślała Lidia, patrząc przez okno na pierwsze promienie wschodzącego słońca.

Idź do oryginalnego materiału