Jesteś zła. Pójdę do taty
Każdego dnia młodzi mijali się, a mimo to nic między nimi nie iskrzyło, nie było żadnej reakcji, żadnego wzajemnego pociągu. Aż pewnego dnia ona przypadkiem na niego spojrzała, i nagle serce zakołatało, a w brzuchu poczuła trzepot motyli. On też to poczuł. I tyle. Od tej chwili rozstanie stało się niemożliwe, życie bez siebie straciło sens. Pozostało tylko poddać się przeznaczeniu i iść przez życie razem.
Tak właśnie Kasia zakochała się w Jacku. W jedno zimowe niedzielne popołudnie poszła z koleżankami na lodowisko. Jeździła niepewnie, nie nabierała prędkości, jechała ostrożnie i często się zatrzymywała. Koleżankom znudziło się pełzać po lodzie jak żółwie, więc odjechały dalej, zostawiając Kasię samą. Przeszkadzała tym, którzy jeździli pewnie i musieli ją omijać.
Kasia zmęczyła się, nogi bolały ją od wysiłku. Postanowiła podjechać do barierki i tam poczekać na koleżanki. Żeby tam dotrzeć, musiała iść bokiem w poprzek toru jazdy innych. Zostało może dwa metry, gdy ktoś w nią wpadł.
Zderzenie wytrąciło ją z równowagi i huknęła na lód, boleśnie uderzając biodrem i kolanem.
— Przepraszam. Źle się pani uderzyła? Pomoże pani wstać? — usłyszała głos nad sobą. W następnej chwili została delikatnie podniesiona i postawiona na nogi.
Kolano natychmiast zareagowało bólem, Kasia jęknęła, i gdyby nie szybka reakcja chłopaka, który złapał ją w locie, znów by upadła. Przycisnął ją do siebie, ich twarze znalazły się tak blisko, iż Kasia zobaczyła w jego oczach swoje odbicie. I na jedną sekundę świat wokół przestał istnieć.
— Wszystko w porządku? — zapytał.
Kasia ocknęła się. Świat znów się poruszył. Usłyszała szelest łyżew po lodzie, śmiechy i rozmowy. Ale wciąż stała, kurczowo trzymając się rękawów jego kurtki.
— Nie upadnie pani, jeżeli panią puszczę? — spytał.
— Nie wiem — szepnęła, nie odrywając od niego wzroku.
Rozluźnił uścisk, a Kasia nie upadła.
— Świetnie, teraz podjedziemy do barierki. Niech się pani nie boi, trzymam panią.
Z nim naprawdę jechała, a nie dreptała nieporadnie.
— Może zejdziemy z lodu? Przy wyjściu są ławki.
Kasia skinęła głową. Podtrzymywana przez niego, dotarła do ławki i opadła na nią z ulgą.
— Bardzo się pani potłukła? — usiadł obok. — Jest pani sama? Może odprowadzić?
— Jestem z koleżankami.
— Lepiej je uprzedź. Niech pani da numerki, a ja w międzyczasie przyniosę buty.
— Nie trzeba, poczekam na nie — zaprotestowała słabo.
— Zmarznie pani.
Kasia rzeczywiście poczuła, jak zimno przenika przez kurtkę. Wyjęła z kieszeni numerki i telefon. Gdy chłopak poszedł po jej buty, zadzwoniła do koleżanek.
Szli do domu, rozmawiając. Po śliskim lodzie tak przyjemnie było czuć pod stopami twardy, bezpieczny asfalt, ale Kasia co chwila chwytała Jacka za rękę. Czy to świat wirował, czy ziemia usuwała się jej spod nóg? Chłopak miał na imię Jacek. Pracował już od kilku lat i był od Kasi starszy o cztery. Opowiedziała mu, iż studiuje na czwartym roku, iż mieszka z mamą. Od razu poczuli do siebie sympatię. Gdy na pożegnanie zaproponował wyjście na lodowisko w następny weekend, Kasia pokręciła głową.
— Lepiej do kina.
— Zgoda. Zadzwonię.
Ale Jacek nie czekał do weekendu. Zadzwonił następnego dnia i zaprosił ją na kawę. W mrozie długo się nie pochodzi. Jakaś siła zderzyła ich dosłownie, i od tamtej chwili już się nie rozstawali.
Kasia zakochała się. Nie wyobrażała sobie życia bez Jacka. Jak wcześniej mogła bez niego żyć? Czuła, iż zna go od zawsze. Nadeszła wiosna, a rodzice Jacka zaczęli co weekend wyjeżdżać na działkę, zostawiając im mieszkanie do dyspozycji.
Po wiośnie przyszło lato, które minęło gwałtownie i niezauważalnie. Znów nadeszła jesień z deszczami i przymrozkami. Rodzice coraz rzadziej wyjeżdżali, i młodym zaczęło brakować miejsca na spotkania.
— Co dalej? — pytała Kasia, przytulając się do Jacka.
— Coś wymyślę — odpowiedział.
Pewnego dnia Jacek przyszedł do Kasi, a jej mama zapytała go wprost, jak długo zamierza wodzić jej córkę za nos?
— Chciałem oświadczyć się w Nowy Rok. Nie mam choćby pierścionka przy sobie. Ale żeby panią uspokoić, mogę prosić o jej rękę już teraz — powiedział Jacek.
Kasia poczerwieniała ze wstydu i radości.
— To zupełnie co innego. A pierścionek podarujesz w Nowy Rok. Bo tak to żyjecie razem, a ja już nie wiem, co myśleć — odparła zadowolona mama.
Ślub wzięli na wiosnę, gdy śnieg stopniał, słońce grzało coraz mocniej, a ptaki śpiewały coraz głośniej. Jacek od dawna marzył o własnym mieszkaniu i oszczędzał. Część pieniędzy dostał w prezencie ślubnym. Wystarczyło na wkład do kredytu. Szczęśliwi małżonkowie kupili mieszkanie, umawiając się, iż z dziećmi poczekają.
Mijały lata. Kasia skończyła studia i znalazła pracę. Coraz częściej poruszała temat dzieci.
— Jeszcze nie spłaciliśmy kredytu. Po co się spieszyć? Zdążymy. Masz pojęcie, z jakimi problemami będziemy się mierzyć? Tak, damy radę, ale po co je tworzyć, żeby potem tracić siły na ich pokonywanie? Najpierw spłacimy wszystko, a potem pomyślimy o dzieciach. Mam rację, prawda? — przekonywał ją Jacek.
No tak, ale przecież nie chciała od razu rodzić. Ciąża trwa dziewięć miesięcy, do tego czasu zdążą spłacić kredyt…
— Dobrze, nie kłóćmy się — przerwał jej Jacek.
Trudno było się z nim spierać, a i nie miała na to ochoty. Ale jej koleżanki już spacerowały z wózkami, a u jednej niedawno urodziło się drugie dziecko, chociaż to Kasia pierwsza wyszła za mąż. Pewnego dnia znów zaczęła rozmowę o dziecku.
— Dobrze, rodź, skoro tak chcesz — uKasia spojrzała na łzy w oczach Jacka i wtedy zrozumiała, iż czasem choćby największa miłość potrzebuje przestrzeni, by odrodzić się na nowo.