Ty jesteś mężczyzną uległym?! teściowa była w szoku, widząc syna samodzielnie przygotowującego śniadanie.
Co to ma być, facet w kuchni?! krzyknęła, gdy zobaczyła, jak jej syn kroi chleb i smaży jajecznicę.
Wanda Nowak przyjechała do nas po raz pierwszy od ośmiu lat. Od ślubu jej syna, Jacka, ze mną, nigdy nie odwiedziła naszego mieszkania w Warszawie. Mieszkała w małej wiosce pod Poznaniem, rzadko wyjeżdżając do miasta wiek, zdrowie i obowiązki w gospodarstwie trzymały ją z dala. Tym razem jednak uparła się: Przyjadę zobaczyć, jak żyjecie. Macie przecież rodzinę, kredyt na mieszkanie Muszę sprawdzić, czy wszystko w porządku.
Tak naprawdę cieszyłam się. Przez te wszystkie lata ani jednej wizyty, ani telefonu z zapytaniem, jak się mamy. Miałam nadzieję, iż w końcu przełamiemy lody. Przyjęliśmy ją jak należało: posłane łóżko, domowe pierogi, mięciutki szlafrok i wygodne kapcie. Staraliśmy się, Jacek i ja. Między pracą a domowymi obowiązkami nie było łatwo, ale zasługiwała na troskę.
Pierwsze dni minęły spokojnie. Bez dram. Aż przyszedł ten sobotni poranek. Zostałam w łóżku dłużej, zmęczona tygodniem pracy. Jacek wstał wcześniej. Zawsze taki troskliwy, szukający sposobów, by mnie zaskoczyć. Tego dnia postanowił przygotować dla nas śniadanie dla mnie i swojej matki.
Półprzytomna słyszałam odgłosy z kuchni skwierczenie boczku, bulgotanie ekspresu do kawy, zapach świeżego masła na chrupiącym chlebie. Uśmiechałam się, czując ciepło w sercu. Mój mąż. Mój Jacek, zawsze taki opiekuńczy. Ale ten spokój trwał tylko chwilę. Aż Wanda weszła do kuchni.
Jej głos przebił się przez drzwi:
Co ty wyprawiasz, synu? Przy kuchence? W fartuchu?!
Mamo, robię tylko śniadanie. Podróż była męcząca, a Kasia jeszcze śpi niech odpoczywa. Poza tym lubię gotować, wiesz
Natychmiast to zdejmij! Mężczyzna w kuchni, to hańba! Nie po to cię wychowałam! Twój ojciec przez całe życie nie umył ani jednego talerza, a ty smażysz jajecznicę jak jakaś służąca! A Kasia, dlaczego leży? To jej roba! Zupełnie ją rozpieszczasz, aż żal patrzeć!
Leżałam pod kołdrą, ściskając pięści, między śmiechem a złością. Jej słowa mnie obrzydzały. Wstydziłam się za Jacka, bolało mnie to, bałam się, iż ta wizyta zostawi między nami ślady, których nie da się naprawić.
Wyszłam, gdy zaczęła się dusić z oburzenia. Jacek trzymał wciąż łopatkę, a jajecznica powoli zamieniała się w węgiel. Wanda trzęsła się ze złości, mamrocząc coś o upadku obyczajów, braku odpowiedzialności i tym, iż mężczyzna powinien być mężczyzną.
Szybko zaparzyłam herbatę z melisy bez tego mogłoby skończyć się zawałem. Usiadłam obok niej, wzięłam ją za rękę i spróbowałam wytłumaczyć spokojnie:
U nas jest inaczej. Jesteśmy partnerami. Gotuję, sprzątam, pracuję. Ale Jacek też pomaga. Gotuje, bo to lubi. Bo dba o nas. Czy to naprawdę takie straszne?
Ale nie słuchała. Jej twarz była zamknięta, wzrok pełen osądu. Nie odpowiedziała, ale jej mina mówiła wszystko: Zrobiłaś z mojego syna mięczaka. A gdy wyjeżdżała kilka dni później, choćby nas nie przytulając, zrozumiałam, iż nigdy nie zaakceptuje tego, jak żyjemy.
Później Jacek wyznał mi, iż zadzwoniła do ojca, by się poskarżyć: Nasz chłopak stał się niewolnikiem swojej żony, biedak, choćby spać nie może wstaje o świcie, by stać przy garnkach. A ja pomyślałam: jakie to smutne, wychowywać mężczyznę w przekonaniu, iż troska o innych to słabość. Że miłość to wstyd.
Nie jestem zła. Tylko smutna. Dla niej, która żyła w świecie, gdzie kuchnia była więzieniem. Dla niego, który musiał walczyć o prawo, by być dobrym mężem. I dla mnie, bo tak bardzo chciałam, byśmy się zbliżyły.
Ale przynajmniej wiem jedno: mój mąż nie jest słaby. To człowiek, który kocha. A jeżeli komuś to nie pasuje trudno.











