„Jesteś pantoflarzem?! — teściowa w szoku, widząc syna gotującego śniadanie”

polregion.pl 4 dni temu

„Czy ty jesteś pantoflarzem?!” — teściowa oniemiała, widząc, jak jej syn sam szykuje śniadanie.

Halina Wojciechowska przyjechała do nas pierwszy raz od ośmiu lat. Od czasu, gdy jej syn, Krzysztof, i ja wzięliśmy ślub. Mieszkała w wiosce pod Lublinem, a do miasta wybierała się rzadko — wiek, zdrowie i gospodarstwo nie pozwalały. Tym razem jednak sama oznajmiła: „Przyjadę, zobaczę, jak żyjecie. W końcu dzieci, rodzina, kredyt na mieszkanie — powinnam to zobaczyć własnymi oczami”.

Przyznam, ucieszyłam się. Przez te wszystkie lata ani jednej wizyty, gratulacji, choćby zwykłego „jak tam” przez telefon. Miała nadzieję, iż może się otworzymy, zbliżymy. Przyjęliśmy ją jak najdroższą gościnę: pokazaliśmy pokój, przygotowaliśmy smakołyki, daliśmy mięciutki szlafrok i ciepłe kapcie. Staraliśmy się — zarówno ja, jak i Krzysztof. Choć oboje biegaliśmy między pracą a domem, to jednak gość nie najłatwiejszy — wymagała uwagi.

Pierwsze dni minęły spokojnie. Bez większych awantur. Aż nastała sobota. W końcu pozwoliłam sobie pospać — byłam zmęczona po tygodniu jak wół w jarzmie. Krzysztof wstał wcześniej. Zawsze był taki: troskliwy, uważny, lubił robić niespodzianki. I tym razem postanowił sprawić nam z jego mamą śniadaniową przyjemność.

Słyszałam jeszcze przez sen, jak krząta się w kuchni — syk patelni, bulgot ekspresu, zapach tostów z masłem. Uśmiechałam się w poduszkę. Mój mężczyzna. Mój opiekuńczy Krzysztof. Ale ta idylla trwała łącznie do momentu, gdy do kuchni wparowała Halina Wojciechowska.

Jej głos przebił się przez drzwi:

— Co to za komedia?! Synu, co ty tam wyprawiasz?! Przy kuchence?! W fartuchu?!

— Mamo, po prostu robię śniadanie. Jesteś zmęczona podróżą. Kinga śpi — niech odpocznie. Sam lubię gotować, wiesz przecież…

— Natychmiast zdejmij tę hańbę! Mężczyzna w kuchni to wstyd! Nie po to cię wychowałam! Twój ojciec przez całe życie choćby szklanki nie umył, a ty tu jajecznicę smażysz jak jakaś sprzątaczka! A Kinga, niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego leży w łóżku?! To jej obowiązek, nie twój! Zupełnie cię pod pantofel wzięła, aż oczy bolą patrzeć!

Leżałam w sypialni, ściskając kołdrę pod brodą, i nie wiedziałam — śmiać się czy wyjść i interweniować. Jej słowa przyprawiały o mdłości. Było mi głupio za Krzysztofa, przykro za siebie i straszno na myśl, iż ta wizyta może zostawić trwały ślad na naszych relacjach.

Wyszłam, gdy zaczęła już tracić oddech. Krzysztof w rękach wciąż trzymał łopatkę, na kuchence dymiła przypalona jajecznica. A Halina Wojciechowska trzęsła się z oburzenia, mamrocząc coś o zdziczeniu obyczajów, braku zasad i „męskość to męskość”.

Musiałam gwałtownie zaparzyć kozłka — inaczej zawał byłby pewny. Usiadłam obok, wzięłam ją za rękę i spokojnie, po kobiecemu, wyjaśniłam:

— U nas jest inaczej. Jesteśmy parterami. Ja gotuję, sprzątam, pracuję. Ale Krzysztof też pomaga. Też gotuje. Bo lubi. Bo dba. Czy to źle?

Ale ona nie słuchała. Twarz miała kamienną, oczy pełne osądu. Milczała, ale po wyrazie jej twarzy czytałam: „Zrobiła z chłopa popychadło”. A gdy po kilku dniach wyjechała, bez pożegnalnego uścisku, zrozumiałam — nigdy nie zaakceptuje naszego życia.

Później Krzysztof przyznał, iż dzwoniła do teścia: „Nasz chłopak teraz żonę obsługuje, biedaczek, choćby się nie wyśpi — od rana przy garach”. A ja pomyślałam: co za horror — wychować faceta tak, by bał się troskliwości. By jego dobroć uznawano za słabość. By miłość nazywano „hańbą”.

Nie jestem złByliśmy tylko my — i nasza miłość, której nic nie mogło już zniszczyć.

Idź do oryginalnego materiału