Kazimiera przygotowywała się do wyjazdu do sanatorium. Była na emeryturze, a jej starszy syn Marek kupił jej voucher i powiedział:
„Mamo, musisz pojechać i odpocząć. Nie podoba mi się, jak wyglądasz dawniej byłaś spokojniejsza i bardziej wypoczęta. Nie martw się o ojca, sobie poradzi. On cię nie docenia, widzę to. Teraz już rozumiem, iż kocha tylko siebie i żyje dla siebie. Zwłaszcza od kiedy ja i Wojtek wyprowadziliśmy się z domu. Nawiasem mówiąc, on też tak myśli.”
„Och, Marku, jakże masz rację. A ja myślałam, iż wy, moi synowie, niczego nie zauważacie. Dziękuję, kochanie. Oczywiście pojadę i odpocznę. Kiedy jeszcze nadarzy się taka okazja?” uśmiechała się, dziękując synowi.
„Kiedy tylko zechcesz. Wojtek obiecał, iż następnym razem on ci kupi voucher” zaśmiał się Marek.
„Jacy wy jesteście wspaniali. Najlepsi synowie na świecie!” przytuliła go i pocałowała w policzek.
„Mamo, ty też jesteś najlepsza. Pamiętaj, ja i Wojtek zawsze stoimy po twojej stronie. jeżeli czegoś potrzebujesz, pomożemy. Na kogo innego masz liczyć? Tylko na nas” mówił zadowolony syn. „Dobra, jadę do domu. Nie będę czekał na ojca, nie mam czasu, muszę jeszcze odebrać Tadzika z przedszkola. Przekaż pozdrowienia ojcu” machnął ręką i wyszedł.
Kazimiera i Grzegorz mieszkali w domku na wsi. Pobrali się dawno temu, z miłości. Żyli normalnie, wychowali dwóch synów i wypuścili w świat. Teraz zostali sami, ale jakoś niezauważenie ich życie się zmieniło a adekwatnie to mąż stał się innym człowiekiem.
Kazimiera od dwóch lat była na emeryturze, a Grzegorz wciąż pracował. Miała teraz więcej wolnego czasu; wcześniej praca, gospodarstwo, choćby jeżeli niewielkie zawsze trzymali świnkę i kury.
Grzegorz od dawna nie pomagał w domu. Wracał z pracy, jadł i kładł się na kanapie. Czasem coś naprawił, przybił deskę, poprawił.
Kazimiera pojechała do miasta, do galerii handlowej, i kupiła dwie sukienki oraz bluzkę. W końcu wyjazd do sanatorium, a jej garderoba dawno nie była odświeżana. Miała jeszcze ubrania z czasów pracy, myślała, iż będzie je nosić na emeryturze. A tu taka okazja jedzie do sanatorium. Stała przed lustrem, przymierzając nowe rzeczy, a mąż zerkał na nią i w końcu powiedział obojętnie:
„Kręć się przed lustrem, nie kręć, piękniejsza nie będziesz. Kto na ciebie tam spojrzy? Komu jesteś potrzebna?”
„Nie sądź po sobie. Nie kupiłam nowych ubrań, żeby się ludzie gapili. Po prostu nie wypada jechać między ludzi w starych szmatach” odpowiedziała.
„Taak, między ludzi. Daj spokój, nie rób mi śmiechu. Wieś była, wieś jest.”
„A ty u nas wielkomiejski. Po co się ze mną żeniłeś?”
„Ot, młody byłem, głupi, to i ożeniłem się” rzucił takim tonem, by ją dotknąć.
Ale Kazimiera dawno przywykła do jego złośliwych docinków. Grzegorz z wiekiem stał się przykry, wiecznie wszystkim niezadowolony nie tylko żoną, ale całym światem. Tylko iż wciąż lubił ładne kobiety i nie przepuścił żadnej. Żona podejrzewała, iż mąż ją zdradza, ale nigdy sama nie widziała. I nie śledziła go, nie było w niej takiej potrzeby.
„Jeśli mężczyzna chce zdradzić, żadna siła go nie powstrzyma. I tak znajdzie sposób” tymi zasadami żyła Kazimiera.
Oczywiście zabolało ją, co powiedział, gdy przymierzała sukienki. Schowała rzeczy do szafy i wyszła do kuchni. Miała zajęcia, a przy pracy mogła pomyśleć, wspominać, marzyć.
Kazimiera była wciąż miłą kobietą. W młodości pięknością, teraz też została jej uroda, tylko bardziej stateczna, szlachetna. Nigdy specjalnie o siebie nie dbała, żadnych salonów piękności, maseczek, masaży. Uważała, iż jest już starszą panią, emerytką. Tak sobie myślała. Ale gdyby spojrzeć z boku wciąż przyjemna kobieta.
Grzegorz stał się innym człowiekiem, oddalił się od żony. W młodości też był przystojny, teraz wyglądał na zestarzałego i zmęczonego. Kazimiera gotowała obiad i myślała:
„Staliśmy się z mężem obcy. choćby pieniędzy mi nie daje. A przecież gotuję, sprzątam, czasem coś mu kupię. Dlaczego tego nie widzi? Wydaje mi się, iż w ogóle mnie nie dostrzega patrzy na mnie jak na mebel. A ja jestem kobietą, też pragnę uwagi od męża. Śpimy choćby w osobnych pokojach.” Wyszła na podwórze nakarmić świnkę.
Grzegorz naprawdę taki był. Kiedy przestała go obchodzić żona, choćby nie zauważył. Za to zerkał na inne kobiety i nie miał nic przeciwko, gdy któraś flirtowała. I potem choćby mógł zdradzić. Sumienie go nie gryzło.
Żona wiedziała i myślała:
„Zauważa inne kobiety, żartuje z nimi, śmieje się, przytula choćby przy mnie. A mnie nie szanuje.”
„Kaziu, twój Grześ znowu był w mieście, ma tam jakąś zalotnicę” powiedziała sąsiadka Władysława, całkiem poważnie.
„A skąd wiesz, świeczkę trzymałaś?” spytała Kazimiera.
„Ja nie, ale pracuję z nim i widzę. Przyjechała do nas Marzena, kontrola w księgowości, taka młoda, ładna. Twój Grześ chodził wokół niej jak paw, potem zabrał ją do kawiarni. Resztę można się domyślić. Kobiety w pracy mówią, iż teraz często bierze u szefa wolne, iż do miasta musi.”
„Co ja mogę zrobić? Niech bierze” odparła obojętnie, choć w środku kipiało. Nie chciała pokazywać sąsiadce emocji.
Ta się zdziwiła:
„Jakaś ty obojętna, Kaziu. Ja bym tak nie potrafiła. Dałabym mężowi porządną nauczkę…”
Kazimierze oczywiście było przykro słyszeć takie słowa od sąsiadki. Ale jeszcze boleśniejsze były obelgi od męża, z którym przeżyli tyle lat. Przecież kiedyś się kochali.
Wyjechała do sanatorium. gwałtownie wtopiła się w tamtejsze życie, poznała współlokatorki, razem chodziły na zabiegi, obiady, kolacje. Wszystko jej się podobało.
„Nawet nie przypuszczałam, jak tu miło i spokojnie. Zupełnie odcięłam się od wszystkiego. choćby o mężu nie pomyślałam ani razu” …Aż pewnego wieczora, gdy Grzegorz przyniósł jej bukiet polnych kwiatów, jak za dawnych lat, Kazimiera uśmiechnęła się przez łzy, bo zrozumiała, iż choćby w najstarszym drzewie czasem zakwita nowa gałąź.