Halina szykowała się do sanatorium. Była już na emeryturze, a jej starszy syn Marek kupił jej voucher i powiedział:
— Mamo, musisz pojechać i odpocząć. Nie podoba mi się, jak wyglądasz — wcześniej byłaś spokojniejsza i bardziej wypoczęta. Nie martw się o ojca, jakoś sobie poradzi. On cię nie docenia, ja to widzę. Teraz już rozumiem, iż kocha tylko siebie i żyje dla siebie. Zwłaszcza od kiedy ja i Tomek wyprowadziliśmy się z domu. Nawiasem mówiąc, on też tak myśli.
— Oj, Marku, jakże masz rację. A ja myślałam, iż wy, moi synowie, niczego nie zauważacie. Dziękuję, kochanie. Oczywiście pojadę i odpocznę. Kiedy jeszcze nadarzy się taka okazja? — uśmiechała się, dziękując synowi.
— Kiedy tylko zechcesz. Tomek obiecał, iż następnym razem on kupi ci wyjazd — śmiał się Marek.
— Jacy wy jesteście wspaniali. Najlepsi synowie na świecie! — przytuliła go i pocałowała w policzek.
— Mamo, ty też jesteś najlepsza. Wiedz, iż ja i Tomek zawsze jesteśmy po twojej stronie. jeżeli coś, zawsze pomożemy. Na kogo masz jeszcze liczyć? Tylko na nas — mówił zadowolony syn. — Dobrze, jadę już do domu. O ojca nie będę czekał, nie mam czasu, muszę jeszcze odebrać Kubę z przedszkola. Pozdrów go ode mnie. — Machnął ręką i wyszedł.
Halina i Grzegorz mieszkali w małej miejscowości we własnym domu. Pobrali się dawno temu, z miłości. Żyli normalnie, wychowali dwóch synów i wypuścili ich w świat. Teraz zostali we dwoje, ale ich życie stało się inne — a adekwatnie to mąż się zmienił.
Halina od dwóch lat była na emeryturze, a Grzegorz wciąż pracował. Miała teraz więcej wolnego czasu. Wcześniej — praca, gospodarstwo, zawsze trzymali świnkę i kury.
Grzegorz już od dawna nie pomagał w domu. Wracał z pracy, jadł i szedł na kanapę. Domem zajmował się od czasu do czasu — tu przybije, tam poprawi.
Halina pojechała do miasta, do centrum handlowego, i kupiła dwie sukienki oraz bluzkę. W końcu jedzie do sanatorium, a jej garderoba od lat nie była uzupełniana. Miała jeszcze ubrania z czasów pracy, myślała, iż będzie je nosić na emeryturze. Ale teraz taka okazja — jedzie do sanatorium. Stała przed lustrem, przymierzając nowe rzeczy, a mąż spoglądał na nią, po czym obojętnie rzucił:
— Kręć się nie kręć przed lustrem, piękniejsza nie będziesz. Kto tam na ciebie spojrzy? Komu jesteś potrzebna?
— Nie sądź po sobie. Nie kupiłam nowych rzeczy, żeby ktoś na mnie patrzył. Po prostu nie wypada jechać między ludzi w starych ciuchach — odpowiedziała.
— No tak, między ludzi jedzie, nie śmiesz mnie. Wieś była, wieś jest.
— A tyś niby miejski. To po co się ze mną żeniłeś?
— No właśnie, od razu po co. Byłem młody, niedoświadczony, no i się ożeniłem — powiedział takim tonem, by ją urazić.
Ale Halina już dawno przywykła do jego złośliwych uwag. Grzegorz z wiekiem stał się nieznośny, wiecznie wszystkim niezadowolony — nie tylko żoną, ale i całym światem. Prawda, iż wciąż lubił ładne kobiety i żadnej nie przepuścił. Żona podejrzewała, iż mąż jej nie dochowuje wierności, ale nigdy sama tego nie widziała. Nie śledziła go, nie było to w jej naturze.
— Jak facet chce zdradzić, żadna go siła nie powstrzyma. I tak znajdzie sposób — takim mottem żyła Halina.
Oczywiście było jej trochę przykro, gdy mąż to powiedział. Schowała rzeczy do szafy i poszła do kuchni. Miała swoje zajęcia, a przy nich mogła pomyśleć, przypomnieć sobie, pomarzyć.
Halina była bardzo miłą kobietą. W młodości była pięknością, a teraz została jej ta dawna uroda, tylko bardziej wyrafinowana i dostojna. Naprawdę się nie pielęgnowała — żadnych salonów piękności, żadnych maseczek ani masaży. Uważała się za starszą kobietę, w końcu była emerytką. Tak sobie myślała. Ale z boku widać było, iż wciąż jest atrakcyjną panią.
Grzegorz stał się innym człowiekiem, oddalił się od żony. W młodości też był przystojny, ale teraz wyglądał na zmęczonego i postarzałego. Halina przygotowywała obiad i myślała:
— Od dawna jesteśmy z mężem obcymi ludźmi. choćby przestał mi dawać pieniądze. A przecież gotuję, sprzątam, pierzę, czasem kupuję mu ubrania. Dlaczego tego nie rozumie? Wydaje mi się, iż choćby mnie nie zauważa — patrzy na mnie jak na mebel. A ja jestem kobietą i też potrzebuję uwagi od męża. Śpimy choćby w osobnych pokojach. — Wyszła na podwórze nakarmić świnkę.
Grzegorz naprawdę był taki. Kiedy przestała go obchodzić żona, sam tego nie zauważył. Za to spoglądał na inne kobiety i nie miał nic przeciwko, gdy któraś z nimi flirtowała. Potem mógł choćby zdradzić. Sumienie go nie gryzło.
Żona wiedziała i myślała:
— Innym kobietom poświęca uwagę, żartuje, śmieje się, choćby przytula — czasem przy mnie. Mnie nie szanuje i nie docenia.
— Halu, twój Grzesiek znów lata do miasta, ma tam jakąś zalotnicę — mówiła jej sąsiadka Wanda, całkiem poważnie.
— A skąd wiesz, świeczkę trzymałaś? — spytała Halina.
— Ja nie trzymałam świeczki, ale pracuję z nim i widzę. Przyjechała do nas jakaś Marzena z kontrolą do księgowości — taka młoda, ładna. No i twój Grzesiek chodził koło niej jak paw, a potem zawiózł ją do kawiarni. Resztę można sobie dopowiedzieć. Baby w pracy mówią, iż teraz często bierze urlop, niby do miasta musi.
— No i co ja zrobię? Niech bierze — odpowiedziała Halina obojętnie, choć w środku wszystko w niej wrzało. Nie chciała tego pokazywać sąsiadce.
Ta się zdziwiła:
— Jakaś ty obojętna, Halu. Ja bym tak nie potrafiła. Dałabym mężowi po dupie…
Halince było oczywiście przykro słuchać takich słów od sąsiadki. A jeszcze boleśniejsze były obelgi od męża, z którym przeżyła tyle lat. Przecież kiedyś się kochali.
Halina wyjechała do sanatorium. gwałtownie wciągnęła się w życie uzdrowiska, zaprzyjaźniła z sąsiadkami z pokoju. Razem chodziły na zabiegi, na obiady i kolacje. Wszystko jej się tu podobało.
— choćby nie sądziłam, iż tu będzie tak dobrze i spokojnie.Halina, pełna nowej nadziei, wróciła do domu i postanowiła dać Grzegorzowi jeszcze jedną szansę, bo zobaczyła w jego oczach iskierkę dawnej miłości.