**Dzisiejszy wpis w dzienniku**
Jadwiga szykowała się do sanatorium. Była już na emeryturze, a jej starszy syn, Krzysztof, kupił jej voucher i powiedział:
— Mamo, musisz pojechać i odpocząć. Nie podoba mi się, jak wyglądasz – dawniej byłaś spokojniejsza i promienna. Nie martw się o ojca, jakoś sobie poradzi. Nie docenia cię, to widzę. Teraz rozumiem, iż kocha tylko siebie i żyje dla siebie. Zwłaszcza od kiedy ja i Leszek wyprowadziliśmy się z domu. On też tak myśli.
— O, Krysiu, masz rację. A ja myślałam, iż moi synowie niczego nie zauważają. Dziękuję, kochanie. Oczywiście pojadę i odpocznę. Kiedy jeszcze nadarzy się taka okazja? — uśmiechnęła się i podziękowała synowi.
— Jak tylko zechcesz, Leszek obiecał, iż następnym razem on ci kupi wyjazd — odpowiedział Krzysztof, śmiejąc się.
— Jacy wy jesteście wspaniali! Najlepsi synowie pod słońcem! — objęła go i pocałowała w policzek.
— Mamo, ty też jesteś najlepsza. Pamiętaj, ja i Leszek zawsze stoimy po twojej stronie. jeżeli coś, zawsze pomożemy. Na kogo masz jeszcze liczyć? Tylko na nas — mówił zadowolony syn. — Dobrze, jadę już do domu, nie będę czekał na ojca, nie mam czasu, jeszcze muszę odebrać Adasia z przedszkola. Pozdrów ojca — machnął ręką i wyszedł.
Jadwiga i Tadeusz mieszkali we wsi, w swoim domu. Pobrali się dawno temu i z miłości. Żyli normalnie, wychowali dwóch synów i wypuścili ich w świat. Teraz byli sami, ale jakoś niezauważenie ich życie się zmieniło, a adekwatnie Tadeusz stał się innym człowiekiem.
Jadwiga była na emeryturze od dwóch lat, a Tadeusz wciąż pracował. Miała teraz więcej wolnego czasu – wcześniej była praca, gospodarstwo, choć niewielkie, zawsze trzymali świnkę i kury.
Tadeusz od dawna nie pomagał w domu. Wracał z pracy, jadł i szedł na kanapę. Czasem coś naprawił, przybił, podłatał.
Jadwiga pojechała do miasta, do centrum handlowego, i kupiła dwie sukienki oraz bluzkę. W końcu jedzie do sanatorium, a jej garderoba dawno nie była odświeżona. Miała jeszcze stare ubrania, w których chodziła do pracy – myślała, iż będzie je nosić na emeryturze. A tu taka okazja. Stała przed lustrem, przymierzając nowości, a mąż zerkał na nią, po czym rzucił obojętnie:
— Kręć się przed lustrem, nie kręć, piękniejsza nie będziesz. Kto tam na ciebie spojrzy? Komu ty jesteś potrzebna?
— Nie sądź po sobie. Nie kupiłam tych rzeczy, żeby na mnie patrzono. Po prostu nie wypada jechać w starej odzieży między ludzi — odparła.
— No tak, między ludzi — zaśmiał się szyderczo. — Wsiowa byłaś i wsiową zostaniesz.
— A ty nasz miejski. To po co się ze mną żeniłeś?
— No właśnie, od razu “po co”. Młody byłem, głupi, ożeniłem się — rzucił tonem, który miał ją urazyć.
Ale Jadwiga dawno przywykła do jego złośliwości. Z wiekiem Tadeusz stał się przykry, wiecznie niezadowolony – nie tylko z żony, ale i z całego świata. Choć przez cały czas lubił piękne kobiety i nie przepuszczał żadnej. Żona podejrzewała, iż mąż jej nie dochowuje wierności, ale nigdy tego nie widziała. I nie śledziła go – to nie było w jej naturze.
— jeżeli mężczyzna chce zdradzić, żadna siła go nie powstrzyma. Zawsze znajdzie sposób — tak myślała Jadwiga.
Zabolało ją, co powiedział, gdy przymierzała sukienki. Schowała rzeczy do szafy i wyszła do kuchni. Miała zajęcia, a przy pracy mogła pomyśleć, wspominać, pomarzyć.
Jadwiga była miłą kobietą. W młodości pięknością, teraz została jej szlachetna uroda, tylko bardziej dojrzała. Nigdy specjalnie o siebie nie dbała – żadnych salonów piękności, maseczek, masaży. Uważała, iż jest już starszą kobietą, emerytką. Tak myślała. Ale patrząc z boku, wciąż była przyjemna.
Tadeusz odmienił się, oddalił od żony. Kiedyś przystojny, teraz wyglądał na zmęczonego i postarzałego. Jadwiga gotowała obiad i zastanawiała się:
— Staliśmy się sobie obcy. choćby pieniędzy mi nie daje. A ja gotuję, sprzątam, pierzę, czasem coś mu kupię. Dlaczego tego nie widzi? Czasem myślę, iż w ogóle mnie nie dostrzega – patrzy na mnie jak na mebel. A przecież jestem kobietą i też pragnę uwagi. Śpimy choćby w oddzielnych pokojach. — Wyszła na podwórko nakarmić świnkę.
Tadeusz rzeczywiście taki był. Przestała go obchodzić żona, a on choćby tego nie zauważył. Za to zerkał na inne kobiety i lubił, gdy któraś z nim flirtowała. Potem mógł choćby zdradzić. Sumienie go nie gryzło.
Żona wiedziała i myślała:
— Innym kobietom poświęca uwagę, żartuje, śmieje się, choćby przytula – czasem przy mnie. Mnie nie szanuje.
— Jadziu, twój Tadzik znów jeździł do miasta, ma tam jakąś zalotnicę — mówiła sąsiadka Władysława, całkiem serio.
— A ty skąd wiesz? Przyglądałaś się? — spytała Jadwiga.
— Ja się nie przyglądałam. Ale pracuję z nim i widzę. Przyjechała do nas Magda z kontrolą w księgowości – młoda, ładna. Twój Tadzik chodził wokoło jak paw, później zabrał ją do kawiarni. Resztę można sobie dopowiedzieć. Kobiety w pracy mówią, iż teraz często prosi szefa o urlop, niby do miasta.
— Co ja mogę zrobić? Niech prosi — odpowiedziała obojętnie, choć w środku wrzało. Nie chciała tego pokazywać sąsiadce.
A ta się zdziwiła:
— Jakaś ty obojętna, Jadziu. Ja bym tak nie potrafiła. Dałabym mu nauczkę…
Jadwidze było przykro słuchać takich słów. Ale jeszcze bolej słyszeć obelgi od męża, z którym przeżyła tyle lat. Przecież kiedyś się kochali.
Jadwiga wyjechała do sanatorium. gwałtownie wciągnęła się w tamtejsze życie, zaprzyjaźniła się z współlokatorkami, razem chodziły na zabiegi, obiady, kolacje. Wszystko jej się tam podobało.
— Nie sądziłam, iż będzie tu tak dobrze i spokojnie. choćby o mężu nie myślałam — zastanawiała się przed snem.
Po trzech dniach podeszła do niej sympatyczna starsza pan.
— Dobry wieczór — przywitał się. —— Nazywam się Stanisław, a pani? — uśmiechnął się, patrząc na nią z życzliwością, która przywróciła jej wiarę w to, iż pozostało kimś więcej niż tylko zmęczoną emerytką.