**Moja mała wojowniczka**
Dzisiaj znów wspominam dzieciństwo, te dni, gdy mieszkałem w jednym bloku z Olą, na piątym piętrze. Dopiero co poszedłem do czwartej klasy, a już uważano mnie za odpowiedzialnego, bym pilnował pięcioletniej sąsiadki. Jej mama, chirurg, często wyjeżdżała w weekendy do pacjentów.
Traktowałem Olę poważnie – karmiłem, broniłem, czasem choćby beształem. A ona słuchała bez słowa, chodziła za mną jak cień, patrząc na mnie swymi wielkimi, czarnymi oczami.
Pewnego razu Ola złapała anginę. W czerwcu! Musiałem zostać z nią całe dnie. Kolegów już nie dziwiło, gdzie mnie szukać. Zadzwonili pod jej drzwi, żeby iść grać w nogę.
— Nie mogę. Pilnuję Olki — odpowiedziałem stanowczo.
— No to weź ją ze sobą, niech kibicuje — rzucił Kuba.
— Ma gorączkę. Nie wolno. Grajcie dziś beze mnie.
— Bez bramkarza? To jak? — oburzył się Krzysiek.
— Postawcie się na zmianę — poradziłem, widząc ich rozczarowanie.
— Bez jaj, nudno będzie. To my też zostajemy.
— Wchodźcie — westchnąłem, przepuszczając ich do mieszkania.
Ola, owinięta szalikiem, siedziała na kanapie i przeglądała książeczkę. Uśmiechnęła się, widząc chłopaków.
— To moi kumple, Kuba i Krzysiek — przedstawiłem ich. — Zostaną z nami, zgoda?
— Poczytajcie mi — poprosiła, podsuwając im bajki.
— A może zbudujemy bazę? — Krzysiek wskazał na okrągły stół.
— Skąd weźmiemy gałęzie? — Ola błysnęła oczami, czy to od gorączki, czy ekscytacji.
— Starczy koc. Można zdjąć ten z kanapy? — zapytał Kuba.
Pobiegliśmy po dodatkowe pledy i niedługo wszyscy czworo tkwiliśmy w ciasnej, dusznej ciemności pod stołem.
— Opowiedzcie coś strasznego! — Kuba zaczął pierwszy. — Mój pradziadek był na wojnie.
— Nudy — skrzywił się Krzysiek.
— A wiesz, ile ma orderów? Nie zliczysz! Dowoził chleb do Warszawy podczas powstania!
— Brzydkie historie. Ludzie jedli innych ludzi — ciągnął Kuba. Ola przytuliła się do mnie gwałtownie.
— Zostaw! — warknąłem, czując, jak drży. — Jeszcze nam potem koszmary będzie miała!
Wtem rozległo się pukanie do drzwi. Wszyscy zamilkli. Powolne kroki zbliżały się… aż nagle ktoś uniósł koc. Ola wrzasnęła.
— O, tu jesteście! — rozległ się głos mamy.
Okazało się, iż to tylko sąsiadka. Po obiedzie chłopaki w końcu poszli grać, a ja zostałem z myślami.
Minęły lata. Ola poszła do szkoły, ja do wojska. Pewnego dnia wróciłem na urlop i zobaczyłem ją – już nie dziecko, a dziewczynę z rumieńcami na twarzy. Serce zabiło mi mocniej.
Lata mijały. Spotkaliśmy się znów w szpitalu, gdzie pracowała jako rehabilitantka. Ja, ranny, ona – w masce. Dopiero gdy przy gromie drżała jak dawniej, poznałem ją.
— Pamiętasz naszą bazę pod stołem? — zapytałem.
Uśmiechnęła się. To były jej najlepsze wspomnienia.
Dziś znów jesteśmy razem. Zrozumiałem, iż miłość nie znosi pośpiechu, ale też nie wybacza straconego czasu. Trzeba ją chwytać, gdy jest blisko. Bo czasem wystarczy jeden nieodebrany telefon, jedna niewypowiedziana prawda – i tracisz wszystko.
Ale nam się udało. I to jest najważniejsze.