Jesteś mi to winna, mamo

newsempire24.com 2 dni temu

Weronika poznała swojego przyszłego męża na ulicy. Zaspała na egzamin. Dopadła na przystanek, a tramwaj odjechał jej przed nosem.

– No proszę! – westchnęła, tupiąc nóżką z irytacji. – Teraz na pewno się spóźnię.

– Panno, a dokąd pani potrzebuje? – Obok zatrzymał się chłopak na rowerze. – Mogę panią podwieźć.

– Na rowerze? Żartuje pan? – warknęła zirytowana.

– A dlaczego nie? I tak lepiej niż piechotą. Albo będzie pani czekać na następny tramwaj? Kto wie, kiedy przyjedzie. – Patrzył na nią wyczekująco.

Komórek wtedy jeszcze nie było, uliczne automaty telefoniczne rzadko działały, taksówki nie dało się złapać ot tak. Co adekwatnie miała do stracenia?

– Dojedziemy szybciej niż tramwajem, skrótem przez podwórka – przekonywał ją, widząc wahanie.

Weronika zagryzła wargę, wahając się, ale czas uciekał. Podeszła do roweru i usiadła bokiem na bagażniku.

– Proszę się mocno trzymać – powiedział chłopak i odepchnął się od krawężnika. Rower zachwiał się, ale po chwili już jechali równo. Minęli kilka ulic, a po dziesięciu minutach byli już pod akademikiem medycznym. Weronika zeskoczyła.

– Dzięki – powiedziała, widząc krople potu na jego skroniach. – Ciężko było?

– Troszkę – przyznał szczerze. – Jak masz na imię? – Siedział na rowerze, opierając nogę o stopień schodów. Ich twarze były teraz na tej samej wysokości.

– Weronika, a ty?

– Krzysztof. Powodzenia na egzaminie! – zawołał i odjechał.

Obserwowała go przez chwilę, po czym pognała na salę.

Kiedy dotarła pod drzwi, pierwsi studenci już wchodzili do środka. Reszta tłoczyła się na korytarzu, wertując notatki. Weronika próbowała uspokoić oddech po szalonej przejażdżce i skupić się na egzaminie. Wtem drzwi się otworzyły, wypuszczając zadowolonego Darka Nowaka z głupawym uśmiechem.

– Piątka? – spytała.

– Cztery! – odparł radośnie i zamachał indeksem przed jej nosem.

– Następny! – wychyliła się zza drzwi laborantka. Spojrzała na Weronikę. – Jak jeden wyjdzie, drugi wchodzi. Nie będę wołać po raz drugi – rzuciła i zniknęła.

Studenci zawahali się. Weronika wzięła głęboki wdech i weszła. Wzięła los, przeczytała pytania i od razu wiedziała, iż zna odpowiedzi.

– Numer? – spytała laborantka.

– Trzynasty.

– Bierz kartkę i idź się przygotować. Kto gotowy? – rozejrzała się po sali.

– Ja – wykrztusiła Weronika.

Laborantka uniosła sceptycznie brew.

– Pewna? Może lepiej…

– Pewna – przerwała jej.

Po krótkiej konsultacji z profesorem Weronika podeszła do odpowiedzi.

– No i? – zapytała koleżanka, gdy wyszła.

– Świetnie! – ledwo powstrzymywała radość.

– Komu odpowiadałaś?

– Profesorowi. Akurat dziś był w dobrym humorze – dodała i ruszyła ku wyjściu. Jej buty dźwięcznie stukały po metalowych schodach.

Na zewnątrz czekał Krzysztof, oparty o rower.

– Nie wyjechałeś?

– Czekałem, żeby spytać, jak poszło.

– Świetnie! – uśmiechnęła się.

– Jedziemy?

– Dokąd? – zmieszała się.

Nie miała zamiaru dziś się uczyć, ale też nie planowała jechać nigdzie z praktycznie nieznajomym.

– Gdzie chcesz. Możemy popływać łódką, pójść do kina albo po prostu pochodzić.

– A praca?

– Jeszcze mam tydzień urlopu – odparł.

Płynęli łódką, potem wstąpili do kawiarni, a wieczorem siedzieli w chłodnym kinie. Żegnając się z Krzysztofem już o zmroku pod domem, Weronika zrozumiała, iż się zakochała.

– Gdzie ty byłaś? Już się martwiłam. Jak poszło? – zapytała matka, gdy tylko córka przekroczyła próg. – Nie czas teraz na zabawę. Jak oblejesz sesję, stypendium przepadnie.

– Nie obleję – obiecała Weronika.

Rok później wzięli ślub. Krzysztof był starszy, już pracował. Wynajęli małą, zaniedbaną kawalerkę. Ale byli w niej najszczęśliwsi na świecie!

Półtora roku później ojciec Krzysztofa zmarł na zawał w trakcie wykładu. Matka prawie oszalała z żalu. Straciwszy sens życia, wałęsała się po mieszkaniu albo leżała wpatrzona w sufit.

Krzysztof, obawiając się o jej stan, zaproponował Weronice, by się do niej wprowadzili, żeby nie była sama. Weronika się zgodziła. Wracała wcześniej ze studiów, gotowała obiad, sprzątała. Ale gdy teściowa wchodziła do kuchni, patrzyła na nią jak na obcą.

Weronika podzieliła się obawami z mężem. Lekarze potwierdzili – u matki rozwijała się demencja. Rok później potrącił ją samochód. Wyszła po kefir, który codziennie kupowała dla męża. Weronika i Krzysztof byli w pracy.

Zostali sami w dużym mieszkaniu. niedługo urodził się im syn, Mikołaj. Żyli jak wszyscy – kłócili się, godzili, wychowywali dziecko, aż nagle wszystko się zawaliło.

Ostatnio Krzysztof się oddalał. Coraz częściej wspominał, iż ożenił się ze szczupłą dziewczyną, a teraz ma przy boku grubą ropuchę.

– Może byś się za siebie wzięła? Siłownia, dieta, paznokcie… Ogarnij się.

Weronika wiedziała, iż ma rację, ale i tak bolało. Przecież on też nie był już młodzieńcem – brzuch mu urósł.

– Wiesz, iż nie mogę mieć paznokci – wzdychała. – Jestem stomatologiem, przeszkadzałyby w pracy.

Czuła, iż coś jest nie tak. Wróciła do domu w dniu jego urodzin i z kuchni usłyszała szept:

– No, koleżanko, dajesz. Przy żonie… Mówiłeś, iż jest gruba i brzydka, a wcale taka zła nie jest. Nie rozwiedzie się z nią. Macie przecież dziecko.

– Zobaczymy – odpowiedział czyjś młody głos.

Kiedy Weronika weszła do sali, Krzysztof tańczył z wysoką brunetką, szepcząc jej do ucha. Weronika wyszła, złapała taksówkę i pojechała do matki.

Syn już tam był. Rano mPo latach, gdy wnuczka Weroniki bawiła się w jej małym mieszkaniu, zrozumiała, iż prawdziwe szczęście nie mierzy się metrami kwadratowymi, ale chwilami, które sprawiają, iż serce wciąż bije radośnie.

Idź do oryginalnego materiału