To jest historia o Zosi. Siedziała z mamą, Katarzyną, na ławce pod kwitnącą jabłonią w jednym z krakowskich podwórek. Właśnie wrócili z długiego spaceru po Starówce – nie po zakupy, tylko po to, by poczuć się jak zwykła rodzina. Kupili tylko lody i sok pomarańczowy. Zosia uwielbiała te wieczorne wypady i wcale nie chciała wracać do domu. Tutaj, pod rozgwieżdżonym niebem, czuła się choć trochę bliżej wolności.
Nagle pod blok podjechał samochód z napisem „FILM”. Wysiadł z niego wysoki mężczyzna, rozejrzał się po podwórku i, uśmiechając się, podszedł prosto do Zosi.
— Ty jesteś Zosia? — spytał.
— Tak… — odpowiedziała zdezorientowana.
— Przyszedłem do ciebie.
— Do mnie? — serce zabiło jej szybciej.
— Chciałabyś zagrać w filmie?
Zosia spojrzała na mamę, potem na nieznajomego, a w jej głosie zabrzmiał żal:
— Po co pan żartuje?
— Nie żartuję. Jacek Mazur, reżyser. Szukamy głównej bohaterki. A ty jesteś idealna.
Katarzyna początkowo nie wierzyła, ale widząc iskrę w oczach córki i prawdziwą nadzieję na jej twarzy, tylko skinęła głową:
— jeżeli to nie żart… spróbujmy.
I tak trafili do wytwórni filmowej. Zosię wjechali na środek planu – jasne światła, kamery, pustka. Nagle pojawił się chłopak – wysoki, przystojny, z uśmiechem jak z okładki.
— Cześć, jestem Tomek. Gram twojego partnera. A ty… jesteś Kinga.
Zosia nie odpowiedziała. Nie mogła uwierzyć, iż to się dzieje naprawdę. Nie była aktorką – tylko dziewczyną na wózku, którą nagle postanowiono wrzucić w sam środek tej historii.
Nagrywali scenę po scenie. Pokazywali jej, tłumaczyli, prowadzili. Najpierw epizody z rodzicami, potem z Tomkiem. W każdej sekundzie Zosia nie grała. Ona po prostu żyła. Płakała, gdy ją porzucano, śmiała się, gdy bohater żartował. A gdy Tomek brał ją na ręce i patrzył w oczy – serce waliło jak oszalałe. To nie był tylko film. To było jej życie, tyle iż w kadrze.
Jacek, reżisZosia uśmiechnęła się szeroko, czując, iż właśnie zaczyna się najważniejsza scena jej życia – ta bez scenariusza.