— Znowu kupiłeś nie ten chleb. Prosiłam — bez pestek — powiedziała Zosia, kładąc bochenek na stole, choćby nie patrząc na Krzysztofa.
— To był ostatni — odparł spokojnie. — Dlaczego się tak denerwujesz? Zwykły chleb.
— Tymek potem ma ból brzucha. Tobie łatwo mówić, nie ty podajesz mu leki w nocy i siedzisz przy nim.
Krzysztof zamknął na chwilę oczy i powoli wypuścił powietrze. Postawił torbę z zakupami dalej, przy oknie, i sam usiadł na taborecie. Jakby próbował trzymać się z dala od rodziny. Chciał być bliżej, ale nie potrafił.
W drzwiach zadzwoniła Magda. Przyszła z upominkami i uśmiechem. Tutaj, w domu siostry, ogarniało ją uczucie jak w filmie „Dzień świstaka”. Zawsze jakieś zajęcia, ale domowe, ciepłe. Ciągnęło ją do tego ciepła.
— Cześć, rodzinko. No i jak tu u was? Spokój i przytulnie?
— Gdyby. Ale już prawie się wyrobiliśmy. Teraz tylko lekcje, obiad, kąpiel. I jeszcze prasowanie ubrań na jutro — odparła Zosia, rozpakowując torby. — Od rana na nogach, choćby nie usiadłam.
— Kolana jeszcze nie trzeszczą? — zaśmiała się Magda, zdejmując kurtkę.
Krzysztof tylko skinął jej głową na powitanie i poszedł do sypialni. Od dawna nie próbował wtrącać się do kobiecej rozmowy.
— Wszystko jak zwykle? — cicho zapytała Magda, patrząc na siostrę.
— Co masz na myśli?
— No, znowu jesteś tu sama. A Krzysztof w drugim pokoju, cichszy od wody.
Zosia machnęła ręką, zirytowana.
— Nie zaczynaj. Po prostu mamy podział obowiązków. Ja dom i dzieci, on pracuje. Jak wszędzie.
— Nie o tym mówię. Jest w domu od półtorej godziny. Chociaż raz w tym czasie z nim porozmawiałaś?
— No przepraszam, nie muszę urządzać mu romantycznej kolacji codziennie. Mamy dzieci.
Kuchnia była mała. Wąski stół, krzesła z podartymi poduszkami, wytarta deska do krojenia. Na ścianie wisiała lista zajęć dodatkowych i harmonogram treningów, wszystko napisane starannym pismem siostry.
— Dla ciebie dzieci to koniec własnego życia? — zapytała Magda.
Zosia wzruszyła ramionami.
— Po prostu nie chcę, żeby mieli… No wiesz, jak my. Pamiętasz, jak mama zostawiała nas samych na pół dnia? I jak ojciec pił, a ona harowała? Nie wspominając już o tym, jaki był zawsze bałagan. Strach było wejść do łazienki, dopóki nie zaczęłam sprzątać.
— Pamiętam — potwierdziła Magda i westchnęła. — Ale pamiętam też, jak leżeliśmy na podłodze i oglądaliśmy bajki. Kiedy ostatnio oglądałaś coś z chłopakami?
Zosia zawstydzona odwróciła wzrok. Odpowiedź była oczywista.
— Potrzebują angielskiego, matematyki i basenu, nie bajek.
— A Krzysztof? On też niczego nie potrzebuje?
Zosia spojrzała w kierunku korytarza, marszcząc brwi.
— Jest dorosły. Nie mały. Wytrzyma dla rodziny.
Magda zamilkła. Tylko patrzyła na siostrę, która miała podkrążone oczy, a włosy zebrane w niedbały kucyk. Jej ręce przypominały wieczny silnik: otwierała, zamykała, mieszała, sprzątała.
— Kochasz go? — nagle zapytała Magda.
— Oszalałaś?! Oczywiście, iż go kocham! Po prostu teraz nie ma na to czasu.
— Od ponad dziesięciu lat nie ma czasu. Od kiedy urodził się Maciek.
Do pokoju wszedł Tymek. W piżamie, rozczochrany jak wróbelek.
— Mamo, Maćkowi książka się podarła. Mówi, iż to ja. Ale ja choćby jej nie dotykałem!
— Zaraz się tym zajmę.
Zosia natychmiast wstała i wyszła. Magda została sama w kuchni, ale nie na długo. Po kilku minutach pojawił się Krzysztof. Czekał, aż żona wyjdzie, żeby nalać sobie wody.
— Zmęczony? — delikatnie zapytała Magda.
— Nic wielkiego. Tylko czasem myślę, iż gdybym zniknął, choćby by nie zauważyła — cicho powiedział Krzysztof.
— Zauważyłaby. Ale może za późno.
Wzruszył ramionami, westchnął i odwrócił się.
— Kocham ich. Ale czuję się tu jak mebel. Przyniosłem pieniądze — i już wolny.
Magda nie wiedziała, co powiedzieć, a Krzysztof nie oczekiwał odpowiedzi. Wstał i wrócił do sypialni.
Zosia już nie wróciła. Utknęła gdzieś między zniszczoną książką, zakurzonymi parapetami i nieporządnie złożonym praniem.
Następnego ranka zamiast kawy była kłótnia przy szafie. Zosia, jak zwykle, próbowała wszystkich zawczasu ubrać cieplej.
— Maciek, załóż tę kurtkę z kapturem.
— Mamo, jest mi w niej gorąco. Jedziemy do galerii, tam jest ciepło.
— A po drodze? Kto potem będzie ci wycierał katar?
Tymek, młodszy, kręcił się przy drzwiach, wkładając skarpetki na buty, żeby „mniej ślizgało”. Zosia burknęła, a on drgnął i zaczął zmieniać obuwie. Tymczasem Krzysztof siedział już w samochodzie. Kilka razy oferował pomoc, ale słyszał to samo: „Dam radę sama, nie przeszkadzaj”.
W samochodzie zapytał:
— Słuchaj, może jutro gdzieś pójdziemy? Tylko we dwoje. Do kina, do kawiarni. Pamiętasz, jak kiedyś chodziliśmy?
— Jutro? A dzieci z kim zostaną? — W głosie Zosi zdumienie gwałtownie zamieniło się w irytację. — Nie możemy ich tak po prostu zostawić! Są jeszcze mali.
— Mają dwanaście i pięć lat. Maciek da radę zrobić kanapki.
— Tak, a przy okazji spali kuchnię. Krzysztof, mówisz poważnie? choćby butów samodzielnie nie potrafią założyć.
W galerii dzieci próbowały namówić rodziców na jedzenie w food courcie. Zosia zagrodziła im drogę ręką jak szlabanem.
— W domu jest zupa. Od burgerów będą tylko problemy z żołądkiem.
— Mamo, ale to weekend — westchnął Maciek. — Nie codziennie tak jemy.
— Powiedziałam. Bez dyskusji. Tu nie ma demokracji.
Po dwudziestu minutach Tymek zaczął marudzić z głodu. Maciek odmówił przymierzania ubrań w sklepie, więc Zosia na niego nakrzyczała. Tak głośno i ostro, iż straciKrzysztof spojrzał na nią zmęczony i powiedział cicho: „Zosiu, nie chodzi o burgera, tylko o to, iż przestaliśmy być rodziną.”